SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

8/2020

Pobierz PDF

Z INNEJ PÓŁKI: EDYCJA SPECJALNA

Zasłużony Turniej Jednego Wiersza jakiś czas temu złapał drugi oddech i znalazł swe miejsce w przyjaznej Cafe Belg. W każdy ostatni czwartek miesiąca pasjonaci poezji spotykają się tam i próbują swoich sił w turniejowej formule. Poza sceną natomiast rozmawiają o literaturze i innych kulturowych dobrach. Dlatego w sierpniu, w ramach kolejnej specjalnej odsłony cyklu „Z innej półki”, poprosiliśmy kilku laureatów Turnieju, by zarekomendowali czytelnikom CGK swoje ulubione książki, filmy i płyty.



ANTONI BORKOWSKI


„Wielkie Piękno”, reż. Paolo Sorrentino


Bo tak naprawdę, wcale nie potrzebujemy prawdy i tylko świadomość tego może nas ocalić. Sorentino kolejny raz korzysta z fenomenalnego Toniego Servillo. Toni wciela się w postać pisarza — Jepa Gambardella, który napisał do tej pory tylko jedną książkę, uznaną przez krytyków za arcydzieło włoskiej literatury. Od tego czasu stał się królem rzymskiej elity i bohemy. Spaceruje po pustych ulicach stolicy, odwiedza swoich przyjaciół, pracuje jako dziennikarz dla jednej z wielkich gazet i robi wszystko to, czego można się spodziewać po wybitnym pisarzu, poza pisaniem. Poszukujemy wciąż tytułowego Wielkiego Piękna, ocierając się o nie co chwilę. Zbierając okruchy, którymi musimy się nasycić. Sorentino nie oczekuje, że okruchów starczy dla wszystkich. „Wielkie piękno” sprawia wrażenie, jakby ta historia musiała się wydarzyć, a nasza obecność jest jedynie jej chwilowym przedłużeniem.


„Trylogia Husycka”, Andrzej Sapkowski


„Koniec świata w roku pańskim 1420 nie nastąpił. Choć wiele wskazywało na to, że nastąpi.” Czasami najważniejsza jest droga. To na niej opiera się osadzona w czasach rejz husyckich trylogia Andrzeja Sapkowskiego. Tryptyk ten napisany został tak pięknie, że choćby dla samej tylko formy należy „Trylogię Husycką” przeczytać. Język na szczęście jest jedynie początkiem uroków sagi, służąc fabule z wielkim wdziękiem. Choć nie jest to najbardziej popularna forma odbioru tak obszernych książek, polecam trylogię odsłuchać. To słuchowisko jest najlepszą adaptacją, z jaką kiedykolwiek miałem okazję się zetknąć. Krzysztof Gosztyła jest narratorem tak genialnym, jakby sam pił miód i wino przy stołach bohaterów. Fantastyka, będąca ofiarą idących na łatwiznę autorów, tutaj wybrzmiewa całą orkiestrą. Zdecydowane Arcydzieło na miarę Sienkiewicza.


„Art Brut 2”, PRO8L3M


W „Art Brut 2” doświadczamy Polski lat późnego PRL i początku nowego wieku - estetyzującej przemoc, często romantycznej. Z perspektywy wolnej od solidarnościowego uniesienia, zachłystującej się wolnością. Polskie sample z lat 70. i 80. XX w. jako tło dźwiękowe i opowieść dojrzewającego chłopaka sprawiają, że to dzieło kompletne. Moje półroczne zauroczenie tym tytułem zmusza mnie do rekomendacji. Tak świetnie skonstruowanego albumu doświadczamy raz na kilka lat. Potem żyjemy w niepewności, czy nadejdzie kolejna taka płyta. Bojąc się, że nie pojawi się nigdy, choć dobrze wiemy, że to bzdura. Widocznie, jak śpiewa Majka Jeżowska w jednym z refrenów: „Piekło jest w nas”.



RAFAŁ KWASEK


„Palacz Zwłok”, reż. Juraj Herz

Film o panu, który pracuje w krematorium. Bardzo lubi swoją pracę, co więcej - uważa, że dzięki niej dusze dostają się do nieba. Z czasem postanawia ułatwiać podróż do tego miejsca większej ilości osób, nie tylko tym, którzy w oczywisty sposób do niego przybywają. Pomaga mu w tym to, że jest rok 1939, a do jego ojczyzny i miasta wpadli z wizytą Niemcy z całą tą „hitlero-ideolo”. Film zaczyna się jak czarna komedia, kończy jak horror - tak jest zwykle klasyfikowany. W głównej roli niezapomniany Rudolf Hrušínský. Po obejrzeniu tego filmu nigdy już nie mogłem spojrzeć na rubaszny uśmiech Szwejka w ten sam sposób, co kiedyś. Arcydzieło czechosłowackiej Nowej Fali.


„Ślepowidzenie”, Peter Watts


Ta „twarda” fantastyka naukowa robi to, co moim zdaniem ten gatunek powinien właśnie robić. Stawia pytania dotyczące naszej przyszłości jako gatunku i pochyla się nad odwiecznymi filozoficznymi problemami. Oryginalna wizja kontaktu z obcą formą życia, opowiada o granicach naszego poznania i możliwości porozumienia z obcymi formami życia, ale także z drugim, zmienianym przez technologie człowiekiem. No i są wampiry! Dla mnie to godna kontynuacja spuścizny mistrza Lema.



SŁAWOMIR DOMAŃSKI


„Szatańskie tango”, reż. Béla Tarr


Na przełomie lipca i sierpnia odwiedziłbym, gdyby nie pandemia, Wrocław i festiwal Nowe Horyzonty. We Wrocławiu nie oglądam hitów, które będą w kinach. Kieruję się tam kryterium długości – wybieram filmy, które trwają ponad 3 godziny. Kino akcji i atrakcji dobija mnie nudą, te wszystkie Marvele wyłączam po 15 minutach, tak samo seriale z Netflixa – taki „Dom z papieru” to przewidywalne nudziarstwo. Alternatywą może być trwające 6,5 godziny „Szatańskie tango” węgierskiego mistrza slow movie, Béli Tarra. Widziałem ten film wcześniej kilka razy, w zaciszu domowym, ale dopiero w kinie podczas festiwalu doceniłem w pełni obraz, będący filmowym poematem smutku. W tonach szarości rozgrywa się ludzki dramat niespełnienia i pustki, a każdy kadr jest w filmie Béli Tarra jak samoistne dzieło sztuki. W tym tryptyku część pierwsza wprowadza nas w świat upadającego węgierskiego PGR-u, gdzie tkwiący w beznadziei bohaterowie czekają na zbawiciela – Irimiasa. Druga część jest jak trans, w którym czas przestaje się liczyć, a trzecia niesie to uczucie do samego końca. Życie w tym filmie jest wiecznym oczekiwaniem, a wszystkie nadzieje manipulacją oszusta. Idealny do kontemplowania w czasie pandemii.


„Polska przydrożna”, Piotr Marecki


Moje propozycje mają charakter pandemiczny i ta pozycja pasuje mi bardzo do tego, co przeżywamy, bo jest to reportaż z miejsc, których nikt nie odwiedza. Są to dwie książki. Pierwsza, „Polska przydrożna”, to ta wydana przez Wydawnictwo Czarne i spisana przez Mareckiego historia samotnego wieczoru kawalerskiego, który trwał dwa tygodnie podczas upalnego i ostatniego takiego lata 2019 roku. Druga książka to ta wirtualna, która powstawała i powstaje cały czas na facebooku i instagramie i która ma wielu autorów, książka składająca się z komentarzy, czyli zabijanie nudy przy pomocy smartfona z elementami wyzywania. Aktualna w dobie pandemii jest też proponowana przez Mareckiego forma turystyki – podróże bliskie, lecz fascynujące mimo braku atrakcji. Wejście w pobliski krajobraz dla refleksji i kontemplacji tego, czego nie dostrzegamy w zwykłym doświadczeniu życia. Gdy nie będzie nam tak prosto nawiedzać egzotyczne krainy i zamknięte będą plaże w Egipcie w promo „last minute”, pozostanie zawsze kamping nad pobliskim jeziorem i podróż bardziej do wewnątrz niż lans fotami na insta z ekskluzywnych kurortów all inclusive. Dobrze to, czy źle? Ja to po prostu lubię i uważam taką turystykę za najlepszy pomysł. Szykuję swój rower na taki road trip bez celu i gps’u.


„Testimonium”, Lacrimosa


Płyta z 2017 roku to ostatnie wielkie dzieło gotyckiego rocka. Powstała ku czci wybitnych artystów, którzy odeszli rok wcześniej – lider zespołu, Tilo Wolf, przywoływał w wywiadzie Davida Bowiego, Leonarda Cohena i Prince’a. Monumentalne brzmienie, symfoniczne aranżacje są jak cmentarne posągi – wielkie i majestatyczne. Idealny klimat na spacer po cmentarzach i kontemplację tej marności, jaką jest nasze życie. Ale z doświadczenia wiemy, że nawet cmentarze mogą zostać zamknięte, więc spieszmy się kochać ludzi i sztukę. Z całej aury tej opowieści o „ponurym żniwiarzu” przebija nieśmiertelny promień sztuki. Ona wszak pozostanie i nawet gdy zamkną nas w kwarantannie, będzie naszą wierną towarzyszką.



RAFAŁ CUPRJAK


„Birdman”, Alejandro Gonzales Inarritu


Uwielbiam nie zasypiać przy „Birdmanie”. O północy, pierwszej, trzeciej w nocy. Co jakiś czas włączam i oglądam od deski do deski. I za każdym razem odkrywam nowe szczegóły, jakieś zdjęcie w tle, plakat, obraz na ścianie. „Birdman” to majstersztyk realizacyjny, począwszy od montażu ciągnącego się ciasną nieprzerwaną linią, przez zagraconą scenografię, aż do niesamowitej ciętej perkusji w ścieżce dźwiękowej. „Birdman” to kreacje aktorskie. Albo może lepiej - kreacje pisane wielką literą. Michel Keaton – nagi superbohater spacerujący przez Nowy Jork. Tuż obok wrzeszczący Edward Norton, dążący do idealnego realizmu, z erekcją rozrywającą spodenki. Jarająca trawkę Emma Stone, plująca z balkonu na przechodniów. Lindsey Duncan, zgorzkniała starsza pani i jej: „I’m gonna kill you!”. „Birdman” to zaskakujący scenariusz, kąśliwe dialogi, czarny humor krążący w labiryncie korytarzy teatru. To opowieść o tworzeniu, o sztuce, komercji, relacjach między aktorem a widzem. Inarritu przywrócił mi tym filmem wiarę w to, że w Hollywood jest jeszcze miejsce na piękne artystyczne kino.


„I góry odpowiedziały echem”, Khaled Hosseini


Zaczęło się od filmu „Chłopiec z Latawcem” Marca Fostera według Khaleda Hosseiniego. Sięgnąłem do innych powieści autora, wpadłem w tę prozę i nie potrafię się wydostać. I nie chcę. Zakochałem się w na pozór brzydkim, piaszczystym Afganistanie, w jego cierpieniu i biedzie, odmiennych obyczajach. I w samym Panu Pisarzu. Genialny styl, pomysłowość. Nie można się oderwać. I prawda. Bo ja wierzę Hosseiniemu. Wierzę w jego Paryż, Stany Zjednoczone, Grecję, niby tak daleko od siebie, a jednak ściśnięte w małym świecie. Wierzę jego bohaterom. Oni są. Z krwi w żyłach, z kości, potu, łez, błędnych wyborów. Gdy zamkniesz oczy, widzisz brudnego Abdullaha i uśmiechniętą Pari. Mnogość wątków układa się w piramidę. Czytając, dokładasz kamień do kamienia. W tle wojna, dla mnie znana wyłącznie z telewizji, a dla nich codzienna, realna, odciskająca piętno. I jeszcze coś głębiej, pod skórą. Opowieść o człowieku. O tym, czego się w sobie boję. Hosseini służy do delektowania się literaturą. Strony należy przerzucać wolno. Kurde, poryczałem się przy tej książce w autobusie. I wcale mi nie wstyd!


Wojtek Mazolewski Quintet – „Polka”


Słucham Mazolewskiego podczas gotowania. Kroję marchewkę, obieram ziemniaki i często muszę się zatrzymywać, zawiesić myślenie na parę sekund. Aż dziw, że jeszcze nie uciąłem sobie palucha. Mam taki ulubiony moment w kawałku „Paris”, gdy instrumenty cichną i saksofon zaczyna wiercić nisko, jakby w piwnicy. Gęsia skórka. Większość utworów na tej płycie to ilustracje miast. Dzięki „Polce” przenoszę się na powolny uśmiechnięty spacer do Paryża, moknę od kontrabasowego deszczu w Rzymie, tańczę pogo w Gdańsku. A Bangkok? Pewnie nigdy tam nie polecę, chociaż dzięki drapiącym dźwiękom lądowałem dziesiątki razy. Mazolewski udowadnia, że muzyka jest kobietą. „Polka” ogrzewa, głaszcze, emanuje erotyką. Niesłychanie cieszą mnie ostatnie międzynarodowe sukcesy polskich twórców. Mamy przecież Nobla Olgi Tokarczuk, Oscara Pawła Pawlikowskiego. A w muzyce jest Mazolewski, z jedną z najlepszych na świecie płyt 2018 roku i aż się dusza śmieje. Teraz może trochę mniej szkoda, że Komeda umarł tak młodo, że niedawno odszedł Stańko. Aha! I Mazolewskiego nie polecam na siłownię, bo można spaść z bieżni.