SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

Michał Knaś tańczy na scenie z partnerką
12/2020

Pobierz PDF

FOLKLOR TO NIE OBCIACH

Panująca, szczególnie wśród młodych, obiegowa opinia o zespołach folklorystycznych nie jest zbyt przychylna. Zupełnie niesprawiedliwie. Na szczęście w ostatnich latach powoli zaczyna się to zmieniać. Chociażby na Festiwalu OFF w Katowicach, gdzie w 2019 r. wystąpił Zespół „Śląsk” i zrobił furorę, bisom nie było końca. O tym, że folklor nie jest niczym nudnym, przekonuje też Michał Knaś - kierownik artystyczny Zespołu Pieśni i Tańca „Częstochowa”.


Magda Fijołek: Swoją przygodę z folklorem rozpocząłeś w wieku 18 lat. Musisz przyznać, że to dziś dość nietypowy wybór jak na młodego chłopaka. Czemu akurat folklor?


Michał Knaś: Mój starszy kuzyn uczęszczał przez ładnych parę lat na zajęcia zespołu folklorystycznego. Zwiedził z nim Chiny, Brazylię i wiele państw europejskich. Dużo mi o tym opowiadał. Potem obejrzałem wystawiany nad Wartą spektakl „Noc Świętojańska” oraz występ jubileuszowy z okazji 25-lecia ZPiT „Częstochowa”. Byłem namawiany ze dwa lata, aby przyjść i zobaczyć próbę zespołu. W końcu się zdecydowałem. Pamiętam, jak się wtedy stresowałem, bo właściwie zostałem przyprowadzony prawie za rękę. Ale otwartość ludzi, jakiej można było doświadczyć podczas zajęć, bardzo szybko pozwoliła mi poczuć się jak w domu. Strach minął błyskawicznie i momentalnie się wkręciłem. Rzeczywistość pokazała, że nie wszystko toczy się tak, jak to sobie wyobrażamy na początku. Teraz mogę stwierdzić, iż będąc w zespole dostałem więcej, niż myślałem, że dostanę, przychodząc na pierwszą próbę.


Jak to jest z kulturą ludową w obecnych czasach?


Folklor w Polsce jest faktycznie nietypowym hobby dla młodych chłopaków. I choć da się zauważyć coraz większe zainteresowanie kulturą ludową w wielu sferach życia, ciągle jeszcze krążą stereotypy, że zespoły folklorystyczne to koła gospodyń wiejskich, że to obciach. Często też chłopaki, którzy śpiewają i tańczą, są powodem do żartów, a to właśnie my pracujemy nad tym, żeby z chłopców wyrośli mężczyźni, których dziewczyny będą uważały za świetnych partnerów i dżentelmenów. Podśmiewanie szybko zamienia się w zazdrość, że ten, czy ów młodzieniec ma śmiałość, by zaprosić dziewczynę do tańca i potrafi zrobić to dobrze. Oczywiście nie chodzi o to, aby wszyscy miłowali się w folklorze. Marzy mi się jednak, żeby - tak jak na Węgrzech - co dziesiąta osoba była związana w jakiś sposób z kulturą ludową. Żeby to było coś normalnego. Na szczęście mam wrażenie, że idzie to w dobrym kierunku.


Pamiętasz swoje początki w nauce tańców folklorystycznych? Co było najtrudniejsze?


Nazwy tańców (śmiech)... A tak naprawdę - to nie pamiętam. Jak już się coś umie i ma to we krwi, wówczas ulega się złudzeniu, że wszystko jest w miarę łatwe. Są oczywiście trudniejsze i łatwiejsze kroki oraz ich sekwencje. Skoordynowanie rąk i nóg, a następnie dołożenie do tego śpiewu, też wymaga praktyki. Ale wszystko przychodzi z czasem - dzięki pracy, pokorze, cierpliwości, otwartości na krytykę oraz autorefleksji. Poza tańcem i śpiewem jest jeszcze wyraz sceniczny. To bardzo trudne otworzyć się i pokazać emocje, szczególnie przed instruktorem. Na scenie też bywa różnie. Atmosfera występu robi swoje. Dostajemy zastrzyk adrenaliny i nieraz może nas ponieść tak mocno, że gubimy krok.


Twoimi nauczycielami byli: Jarosław Świątek, obecny kierownik artystyczny Zespołu Pieśni i Tańca „Śląsk” im. Stanisława Hadyny, Urszula Brylewska, dyrektor Społecznej Szkoły Baletowej w Częstochowie i Włodzimierz Kuca, szef Częstochowskiego Teatru Tańca. To prawdziwi pasjonaci tańca w jego różnych odmianach. Każdy z nich był też chyba zupełnie innym nauczycielem?


Przez każdą z tych osób byłem kształtowany na troszkę innym etapie swojego rozwoju. Jarosław Świątek to mój pierwszy i największy mentor. Niezwykle barwna i zarazem skromna postać. Do tego mój wielki przyjaciel, który zaszczepił we mnie taniec ludowy i estetykę ruchu. On ciągle nade mną czuwa i często rozumiemy się bez słów. Przy tej okazji nie sposób tu nie wspomnieć też Pani Danuty Morawskiej. To ona jest fundamentem zespołu „Częstochowa” i nie wiem już, ile razy zdążyła mnie uchronić przed popełnieniem głupstwa. Pani Urszula: „Klasyka to podstawa i trzy wykrzykniki” - tyle w temacie. Pan Włodzimierz nauczył mnie z kolei czegoś wręcz odwrotnego - jak można bawić się ruchem, swoim ciałem, jak mało jest granic w tańcu i podczas jego tworzenia. Jak wydobyć z muzyki najróżniejsze smaczki i przekształcić je w gest. Dzięki jego spojrzeniu nauczyłem się też dostrzegać w ludziach ich walory i tworzyć pod nich role, w których będą się czuć dobrze.


Jesteś laureatem Grand Prix Ogólnopolskiego Konkursu Polskich Tańców Narodowych i Regionalnych, dwukrotnym laureatem Ogólnopolskiego Konkursu Młodych Choreografów. Takie nagrody to zasługa ciężkiej pracy, prawda?


Te konkursy to uśpiony kolos polskiej kultury ludowej. Jedynym ograniczeniem jest tu właściwie inspiracja folklorem. Można spodziewać się każdego rodzaju stylizacji. Z pewnością dobrym przykładem może być tutaj moja pierwsza praca konkursowa, czyli „Upiór z Krakowa”. Opowiada ona o wampirze, który zwabia wspaniałym krakowiakiem piękną niewiastę. Tańczy się im tak cudownie, że potwora dopada również głód miłości. Które z jego pragnień wygrywa? Nie chcę zdradzać. Podczas konkursu można spotkać zarówno technikę tańca klasycznego, współczesnego, tradycję dyngusa i... kłótnię o telewizor przy krokach oberka. (Śmiech) Chyba właśnie wpadł mi do głowy kolejny pomysł.


Czujesz się już mistrzem? Spod Twojej ręki wyszli kilkukrotni laureaci Turniejów Tańców Polskich w Formie Towarzyskiej.


Czuję się czeladnikiem, który ciągle doskonali i zgłębia swoje rzemiosło, jednocześnie wytrwale starając się poszukiwać kolejnych narzędzi i technik, by stworzyć majstersztyk. Warto wyjaśnić, że Turnieje Tańców Polskich w Formie Towarzyskiej to młoda gałąź polskiego folkloru - rozpoczęły się dopiero w 1994 r. Wyglądają one identycznie jak wszystkie inne turnieje tańców towarzyskich. Są sędziowie, pary dostają numery startowe, jest widownia i wiele stresu przed każdym wejściem. Cieszymy się z sukcesów, bo jesteśmy pierwszymi w regionie, którzy w ogóle podjęli taką próbę rywalizacji. Nasze młode pary startowe spisały się na medal. Dało to też pozytywny efekt w zespole, ponieważ grupa młodsza i starsza dopingują swoje koleżanki i kolegów, jednocześnie próbując ich dogonić.


Obecnie jesteś choreografem i kierownikiem artystycznym Zespołu Pieśni i Tańca „Częstochowa”. W jaki sposób trafiają do zespołu nowi członkowie?


Ogłaszamy nabory, które standardowo odbywają się we wrześniu. Niejednokrotnie nasi byli tancerze przyprowadzają swoje pociechy. Aktualnie mamy 3 grupy wiekowe: dzieci z młodszych klas podstawówki, ze starszych, a ostatnia grupa to licealiści wraz ze studentami.


Jakie tańce macie w repertuarze?


Około 20 tańców/suit plus dużo pieśni solowych i chóralnych, jedno pełnospektaklowe widowisko obrzędowe „Nocy Świętojańskiej” oraz wiele kolęd. Biorąc pod uwagę regiony - będą to tańce Beskidu Żywieckiego i Śląskiego, cieszyńskie, krakowskie, śląskie, rzeszowskie, łowickie, lubelskie, kurpiowskie, warmińskie, kaszubskie. Do tego zabawy kujawskie i oberek „Koguty”. No i oczywiście nasze tańce narodowe oraz te z okolic Częstochowy. Całościowo jest to ładny przekrój polskiej kultury ludowej. Coś z zachodu by się jeszcze przydało. Choć już i tak jesteśmy tym wszystkim mocno obłożeni, dosłownie i w przenośni. Ten szeroki repertuar daje bowiem ogromną ilość kostiumów. A nie są to cieniutkie jednorazówki, tylko często grube wełniaki. Łowicki strój kobiecy potrafi osiągać wagę nawet do 20 kg. Niektóre elementy, jak buty czy koszule, oczywiście powtarzają się w różnych regionach, ale ostrożnie szacując, myślę, że możemy mieć około 400 strojów. Pani garderobiana mozolnie próbuje nadążyć z dopasowaniem spódnic, gorsetów, kamizelek i wielu innych elementów.


Który z tańców jest Twoim ulubionym i dlaczego?


Nie mam takiego. Z każdym strojem wiąże mnie swoisty sentyment i każdy jest na swój sposób piękny. Kaszuby to mój debiut na scenie w częstochowskiej Filharmonii. Wydawało mi się, że jestem świetnie przygotowany, a okazało się, że gdyby nie Ilona – moja partnerka w tańcu - to stanąłbym jak skała. Ona pociągnęła mnie w momencie zaćmienia i wszystko skończyło się dobrze. Dzięki, Ilona! Z kolei Śląsk to dostojność, a zarazem sielskość. To taki mój złoty środek i wspomnienie kolejnego debiutu, tym razem na pierwszym wyjeździe zagranicznym. Kujawiak to budowanie napięcia. Nie znam piękniejszego sposobu powiedzenia „Kocham Cię!” od tego, jaki jest w kujawiaku właśnie. Krakowiak i polonez to nasze najstarsze narodowe tańce i w pewien sposób wizytówka Polski. W góralskich tańcach natomiast mogę być bardziej hardy. Tak więc - taka to właśnie nuda panuje tu u nas na wsi.


Czy Częstochowa i okolice mają swoje specyficzne obyczaje ludowe?


Częstochowa znajduje się na pograniczu regionu śląskiego, kielecczyzny i troszkę radomskiego. Z wiadomych przyczyn ściągali do nas ludzie z bardzo dalekich stron. Folklor okolic Częstochowy z pozoru niczym szczególnym się nie wyróżnia. Mamy standardowe obrzędy, kobiety noszą pasiaki, tańczymy oberki, walczyki, polki, drobne, kłanianego. Gdy jednak zaczniemy przyglądać się bliżej, zobaczymy, że te pasiaki są niepowtarzalne i ani trochę nie odbiegają urodą od łowickich czy kieleckich. Czerwone korale krakowskie częstokroć zwieńczone są u nas medalikiem z wizerunkiem Matki Boskiej. Warto też wspomnieć o wpływach żydowskich, choćby w potrawach. A poprzez napływy muzykantów z różnych stron i ich wspólne biesiadowanie, powstało coś całkowicie niespotykanego - naprzemienne granie rytmu parzystego z nieparzystym w chodzonym czy polonezie. Jeżeli chodzi o zachowane melodie, olbrzymią rolę odegrał tu Edward Mąkosza, nasz „lokalny Kolberg”. Skatalogował on bowiem ponad 2000 melodii ludowych, granych głównie na naszych ziemiach.


Jak sama, pełna nazwa zespołu „Częstochowa” wskazuje, Wasza działalność artystyczna to nie tylko taniec, ale także śpiew. Czy kandydat do zespołu musi wykazać się zarówno talentem tanecznym, jak i wokalnym? Czy trzeba mieć jakieś specjalne predyspozycje?


Dla mnie bardzo ważne jest choćby minimalne poczucie rytmu. W przypadku totalnego jego braku, największe zaangażowanie i wytrwałość mogą nie wystarczyć. Z kolei słomiany zapał to zmora dzisiejszych czasów. Niejednokrotnie potrzeba nie miesięcy, ale raczej lat, aby zacząć śpiewać, czy tańczyć tak, jak należy. Bez zaangażowania natomiast można ćwiczyć i ćwiczyć jakiś element, zupełnie bez efektów. W ten sposób można wręcz uwstecznić swoje umiejętności. Jednym słowem, bez wytrwałości i zaangażowania nawet ktoś z talentem i predyspozycjami nie zajdzie daleko. Talent to tylko 10% sukcesu. Oczywiście zawsze większe szanse będą mieli Ci, którzy mają do tego dryg. Ale należy próbować i zaufać autorytetom. Ludzie są często zakompleksieni lub w siebie nie wierzą. Jeżeli kogoś przyjmujemy do zespołu, to zawsze zależy nam na tym, aby w siebie uwierzył i wytrwał do swojego pierwszego koncertu. Wtedy jest to dla niego sprawdzian, jak bardzo jest w stanie dalej się rozwijać.


Taniec to nie jedyna Twoja pasja. Jesteś fotografikiem, uprawiasz triathlon, a przy tym wszystkim z wykształcenia jesteś informatykiem. Jak to wszystko ze sobą godzisz?


Każda pasja jest tu w pewnym stopniu odskocznią od innej. Dzięki temu nie czuję praktycznie znużenia. Dodatkowo uważam, że nigdy nie wiadomo, co się w życiu może przydać i tak np. bardzo lubię wykorzystywać informatykę do planowania koncertu. Fotografia pozwala mi trenować wyobraźnię przy tworzeniu nowych choreografii - jak wszystko poukładać, żeby kadr na scenie był odpowiedni. Fajnie jest też uchwycić, dostrzec prawdziwe oblicze jakiejś osoby, zarówno na zdjęciu, jak i w życiu codziennym. Do tego reportaże z wyjazdów to niezapomniana pamiątka.


A taniec i triathlon wzajemnie się nie wykluczają?


Dzięki tańcom nabiera się bardzo dobrej koordynacji i umiejętności automatyzacji. I choćby wydawało się, że pływanie, bieganie, a w szczególności jazda na rowerze są banalne i wystarczy tylko ćwiczyć, to prawdziwym wyzwaniem jest kontrola nad takimi detalami, jak ułożenie stóp, dłoni, pozycja ciała, płynna i dokładna praca nóg oraz tułowia. Połączenie tego z prawidłowym oddechem, tak by efektywność każdego ruchu była maksymalna, to nie takie proste. Dlatego tutaj przydają się doświadczenia z tańca. „Maksymalizm w minimalizmie” - takie hasło wyniosłem z warsztatów tańców miejskich, pomaga mi ono osiągać fajne wyniki w triathlonie, przy poświęcaniu nie więcej niż 5 godzin w tygodniu na trening. Dla mnie ważne jest, że w triathlonie jest zero monotonii i ogólniejsza rozwojowość niż przy pojedynczej dyscyplinie. Kiedy znajdzie się wolna chwila, to lubię się też wspinać i jeździć na nartach. Trzeba dawać swojemu ciału różnego rodzaju bodźce, bo każda komórka organizmu chciałaby się troszkę cieszyć z otrzymanej dawki endorfin.


Uważasz, ze Częstochowa jest dla Ciebie miejscem, w którym można się rozwijać?


Rozwój to dla mnie z jednej strony własne przemyślenia, ale z drugiej poznanie czyjegoś punktu widzenia. Warto przejść się do ogródka sąsiada i zobaczyć, że tam trawa wcale nie jest bardziej zielona, a przy okazji można wymienić się doświadczeniem w jej pielęgnacji. W Częstochowie zdobyłem podstawy i cały czas jestem wspierany, nie odczuwam zanadto ograniczeń. Poza tym to także świetny punkt wypadowy w każdy zakątek Polski oraz na wyjazdy zagraniczne.