SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

CGK 2/2020

Pobierz PDF

Za-chód czyli wschód

Mikołaj Kubicki dał się muzycznie poznać, kiedy był nastolatkiem. Najpierw grał z kolegami w zespole Jazzuici, potem była Kapelanka, a od kilku lat tworzy projekt Meek, Oh Why? Z dwoma ostatnimi pojawił się kilka lat temu na Frytce Off, jeszcze przy ulicy Piłsudskiego. W listopadzie 2019 roku wydał swoją najnowszą płytę „Zachód”.


Magda Fijołek: Płyta ukazała się w listopadzie. Na okładce widnieje tytuł: „Za-chód”. Ten myślnik znalazł się tam specjalnie? Coś się za nim kryje?


Mikołaj Kubicki: To tylko znak graficzny.


A czemu zachód?


To odniesienie do mojej przedostatniej płyty, zatytułowanej „Płyta rodzaju”. Tam stworzyłem pewną utopijną rzeczywistość. Na najnowszym krążku zmierzam z kolei tam, gdzie tętni życie, wyruszam w poszukiwaniu lepszego świata. Drugie uzasadnienie jest takie, że płyta pisana była nocami, a trzecie - żartobliwe, że przy powstawaniu płyty było dużo zachodu (śmiech).


Trójwymiarowy tytuł zwiastuje nowego Meek, Oh Why’a? Czym różni się on muzycznie od tego sprzed kilku lat?


Pojawiła się dojrzałość w muzyce. Zawsze starałem się nie wchodzić w żaden konkretny nurt tylko po to, by z nim płynąć. Wolałem szukać swoich środków wyrazu, własnych kolorów w muzyce. Starałem się to osiągnąć poprzez coraz większe komplikowanie konstrukcji, czy to melodycznej czy harmonicznej. Do tej pory wszystko, co jest minimalne, proste, mnie odrzucało i musiałem to przekombinować. A teraz na „Zachodzie” zrobiłem coś na odwrót, uprościłem struktury harmoniczne. Mój wewnętrzny, muzyczny redaktor sprawił, że ludzie wreszcie odbierają tę muzykę tak, jak ja ją odbieram. Na tej płycie, podobnie jak na poprzednich, znalazły się też moje teksty. Piszę o tym, co słyszę w sobie. Przestałem się bać słowa hit, które w moim życiu znaczy coś innego niż w mainstreamie. Dla mnie hit to singiel będący esencją pomysłu.


Na płycie współpracowałeś z Sarsą i Hyper Son. Skąd oni się wzięli?


Hyper Son to są moi znajomi z Krakowa, a numer „Zachód” jest moją „rozstaniówką” z Krakowem, gdzie studiowałem. Z kolei udział Sarsy był pomysłem Bartka Okroja, który jest producentem wykonawczym płyty. Powiedziałem mu, że chcę się otworzyć na jakąś współpracę, chcę zaryzykować. On podrzucił trop z przeciwległego bieguna, czyli Sarsę. Miałem trochę obaw, ale okazało się, że Sarsa ma potrzebę alternatywnego szukania muzyki. Chłonęła wszystko podczas nagrywania utworu i była szczęśliwa, że może pokazać się z innej strony.


Czyli jesteś zadowolony z tej współpracy?


Taka współpraca zawsze sprawia, że świat się kurczy. Kiedy ogląda się jakichś wykonawców w telewizji, można odnieść wrażenie, że należą oni do innej, obcej rzeczywistości. Jednak po spotkaniu z nimi twarzą w twarz okazuje się, że wszyscy jesteśmy tacy sami.


„Zachód” nie jest płytą wydaną własnym sumptem…


Rzeczywiście, ta droga już za mną. Teraz nagrywam płyty w firmie Asfalt Records. Przy czym chciałem spróbować stworzyć moją najnowszą płytę jak najbardziej samodzielnie. Napisałem muzykę i teksty, a jednocześnie wziąłem się za produkcję i promocję. Okazało się, że nie jest to takie proste i raczej niezgodne z moją romantyczną wizją świata.


Wbrew pozorom, pomimo porażki, myślę, że dużo Cię to nauczyło. Poznałeś wszystkie elementy produkcji…


Tak i bardzo się z tego cieszę. Półtora roku temu zastanawiałem się, o co chodzi na tym rynku muzycznym. Jak to jest, że ktoś nagle się pojawia i wszyscy łapią jego muzykę? Wydawało mi się i nadal wydaje, że to, co robię, jest interesujące, lecz do tej pory przechodziło to jakimś bocznym tunelem. Zastanawiałem się, czego nie wiem ja, a wiedzą inni. Czy to po prostu wykupione lajki i wyświetlenia na YT. Teraz wiem, że muzyka musi mieć magnetyzm, aby ludzie to kupili, bez tego ani rusz. Promocja może jedynie spotęgować siłę, która płynie z muzy.


Hip hop, elektronika, co jeszcze można znaleźć na Twojej najnowszej płycie?


Można się w niej doszukać alternatywnego popu, szczególnie w singlach. W tych niesinglowych numerach więcej jest klimatów jazzowych.


Czyli łączysz te wszystkie gatunki, w których wcześniej funkcjonowałeś…


Tak, choć w sumie na tej płycie zapomniałem nagrać jakąkolwiek trąbkę, a przecież to mój żywioł. Zorientowałem się, kiedy krążek był już gotowy. Muszę też zdradzić, iż zawsze miałem tak, że kiedy zrobiłem singla, to byłem już tak nakręcony, że od razu chciałem pchać go do publiczności. W przypadku tej płyty wszyscy mnie stopowali: nie wydawaj, skończmy całość, pomyślimy, co z tym będzie. I kiedy płyta wychodziła, to czuło się już oddolną promocję. Wszyscy wiedzieli, że coś się szykuje... A gdy krążek się pojawił, to wstałem rano i byłem w szoku, bo w mojej skrzynce było 50 wiadomości o tym, jak inni się nim cieszą.


Wyczuwam, że jesteś generalnie tą płytą usatysfakcjonowany, a może czujesz jeszcze jakiś niedosyt?


No właśnie tym razem jestem w pełni usatysfakcjonowany - pierwszy raz mogę tak powiedzieć.


Trafiłeś wreszcie pod opiekę profesjonalnego managementu, firmy „Art 2 music”, która współpracuje między innymi z VOO VOO, Muńkiem Staszczykiem, Julią Marcell i Królem. Jak się odnajdujesz w tej nowej sytuacji?


Działamy już parę lat pod nazwą Meek’oh why? i zawsze naszą piętą achillesową był brak organizacji, szczególnie, że ja jestem bardzo chaotyczny. Miewam momenty dużego pobudzenia, kiedy chce mi się robić wszystko, a za chwilę potrzebuję się gdzieś zaszyć, schować przed całym światem. W związku z tym wszystkim zacząłem wątpić, czy znajdzie się ktoś, kto będzie nas rozumiał i dobrze zorganizuje pracę zespołu. I co ciekawe, taka właściwa propozycja zjawiła się, kiedy w zespole pojawiło się już kompletne zwątpienie, że cokolwiek się uda. Stało się to przypadkowo. „Nów” okazał się utworem przetargowym. Oni, w Art 2 music, zauważyli, że to, co inni uznawali za słabość, jest wbrew pozorom siłą.


Kiedy koncerty?


Zaczynamy wiosną. Będzie ich sporo w całej Polsce. 1 marca, w Warszawie zapowiada się duży występ, podczas którego na scenie pojawi się również Sarsa. Ale chcemy także wystąpić w Częstochowie. Moim marzeniem jest zorganizować kiedyś koncert w Hali Częstochowa, taki, żeby policja musiała kierować ruchem.


Dobre są takie marzenia, bo jest do czego dążyć…


To byłoby takie wymowne, że w moim mieście odbywa się tak duży mój koncert.


Coś, jak koncert, który zrobił Dawid Podsiadło z Taco Hemingwayem na Stadionie Narodowym…


To rozpaliło moje zmysły…


Rozumiem, że kursujesz teraz między Częstochową a Warszawą. Nie męczy Cię to trochę?


Na tyle jest mi dobrze i spokojnie w Częstochowie, że nie daję się zwariować. Mój kolega z zespołu dzwoni do mnie czasem i mówi, że gdziekolwiek pójdzie w Warszawie, ktoś pyta o płytę. To jest miłe, ale myślę, że gdybym tam był, wówczas ciągle musiałbym być w amoku endorfinowym. A tak, wsiadam w pociąg, po dwóch godzinach jestem w stolicy i tam zmieniam image - zakładam inne ciuchy. Natomiast wieczorem wracam do domu, gdzie jestem sobą i siedzę spokojnie.


A muzycy, z którymi nagrywałeś płytę, są z Warszawy?


Dwóch jest z Częstochowy i dwóch z Zakopanego. Zakopiańczycy osadzili
się w Warszawie.


Masz poczucie, że teraz spełniają się Twoje marzenia?


Tak, cieszę się z faktu, że dziś mogę żyć z muzyki. Kiedyś było inaczej. Mam też świadomość, że jeśli jest się konsekwentnym i zna cel, do którego zmierza, to w końcu musi się udać.