SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

Piotr Machalica na scenie
1/2021

Pobierz PDF

...SOBIE POWĘDROWAŁ

Był 14 grudnia zeszłego roku, 10 dni przed Świętami Bożego Narodzenia. W mediach pojawiła się informacja o tym, że zmarł Piotr Machalica. Wiadomość zaskoczyła wielu. Szczególnie mocnym echem odbiła się w Częstochowie. To tutaj był On przez 12 lat dyrektorem artystycznym Teatru im. Adama Mickiewicza. Przez 12 lat Jego głos słyszeliśmy przed spektaklami i w ich trakcie. Był jednym z nas – mieszkańców Częstochowy i w naszym mieście został pochowany. Poprosiliśmy Jego przyjaciół, aby opowiedzieli o Nim. Nie tylko o aktorze, ale też o Piotrusiu lub Piotruniu, jak zdrobniale o Nim mówili.


Robert Dorosławski, dyrektor Teatru im. Adama Mickiewicza w Częstochowie


Wśród setek wpisów w social mediach, jakie pojawiły się po śmierci Piotra, najbardziej wzruszył mnie post Andrzeja Saramonowicza: Julian Tuwim powiedział: „Nie wiem, co się na świecie zrobiło, ale zaczynają teraz umierać ludzie, którzy dawniej nigdy nie umierali”. I to właśnie dziś czuję. Ja czuję podobnie… Niby piętnaście lat przyjaźni to nie tak dużo, ktoś powie. Dla mnie to jednak ponad ćwierć dotychczasowego życia. Piętnaście lat teatralnych i pozateatralnych spotkań, rozmów, podróży po całym kraju… Piotr prowadził dobry, solidny teatr o urozmaiconym repertuarze. Robił to skromnie, z pokorą, z pewnym zażenowaniem nawet, że ma czymś, a już, nie daj Boże, kimś, zarządzać. Uwagi sceniczne przekazywał trafne, choć w sposób lapidarny. Połączyła nas nie tyle praca, co estetyczne współodczuwanie i upodobanie do poetyckiego śpiewania. To znaczy śpiewał On; mnie czasami dopuszczał do słowa mówionego, co było dla mnie zaszczytem, z czego czerpałem frajdę, za co jestem Mu wdzięczny. Nie zawsze był szczęśliwy. Rozpaczliwie szukał własnego miejsca. Właściwie dopiero od kilku lat zacząłem widywać Go uspokojonego i w sumie radosnego. To nie pierwszy dyrektor naszego „Mickiewicza”, który odszukał w Częstochowie swoje miejsce. Piotr odnalazł je, co prawda, w pobliskiej Blachowni. Czuł się kochany. Ślub był piękny. Niespełna trzy miesiące temu… Trafnie ująłto znawca dusz, Jan Wołek, w napisanej specjalnie dla Piotra piosence, która stała się tytułową na wydanej przezeń płycie:


I chociaż w świecie, który gaśnie

Chcesz zrobić coś, by było jaśniej

Wiara, nadzieja i poezja

Wszystko magnezja

Lecz chociaż chmury płyną nisko

Pomiędzy grobem a kołyską

Żeby tak całkiem źle nie było

Trafia się miłość


Piotrowi wreszcie się trafiła. I dlatego tak niesprawiedliwe jest, że właśnie teraz musiał odejść…


Agata Hutyra, aktorka


Moje pierwsze wspomnienie o Piotrze to ciepła, słoneczna jesień roku 2007. Piotr przyjechał do Częstochowy, żeby objąć dyrekcję naszego teatru. Spotkaliśmy się przy realizacji filmu dokumentalnego ,,Spacer po Częstochowie”. Jechaliśmy Alejami dorożką, patrzyłam na Jego wielkie dłonie, a On, chowając je, powiedział, że je kiedyś odmroził.


W spektaklu ,,Hemar w chmurach” zetknęliśmy się już na scenie. Pamiętam, jak siedzieliśmy za kulisami, czekając na wejście do ,,Rumby”. Piotr zawsze w milczeniu i zamyśleniu. I jeszcze piosenka ,,Wróć do Lwowa”, którą śpiewał, a ja lubiłam jej słuchać z zascenia. Kolejne wspomnienie to sztuka ,,Do dna”, kiedy w finale spotyka się dwoje pogubionych, okaleczonych ludzi. Piotr jako Kostia, mój sceniczny mąż z czerwonym nosem klauna, patrzy na mnie przez szybę i mnie nie widzi. Były jeszcze ,,Trzy siostry” Czechowa i ,,Mieszczanin szlachcicem”…, film ,,15 fotografii”. Lubiłam przechodzić koło prowadzącej na scenę garderoby Piotra. Zapach wody toaletowej…


A! Jeszcze nasze spotkanie w moim domu, w sierpniu tego roku. Siedzieliśmy na werandzie: Piotr i Ola z zaproszeniem na ich ślub, a ja z Adamem. Rozpętała się burza, a my coraz głębiej przesuwaliśmy stół i krzesła, uciekając przed ulewą.


Krzysiek Niedźwiecki, muzyk


Piotra Machalicę zacząłem kojarzyć pod koniec lat 80. XX w. Telewizja emitowała wówczas serial „Na kłopoty Bednarski”, który zaczynał się piosenką śpiewaną właśnie przez Piotra. Nasze pierwsze osobiste spotkanie miało miejsce przy realizacji spektaklu „Stachura”, do którego zaprosili mnie Marcin Lamch i Robert Dorosławski.


Na pierwszych próbach zaskoczyło mnie, że Piotr sprawia wrażenie wycofanego, skromnego, a może nawet zawstydzonego. Inaczej wyobrażałem sobie znanego aktora z Warszawy. Ta zawodowa znajomość szybko przeszła na grunt prywatny. Dzisiaj, po dwunastu latach, mam odwagę nazwać to przyjaźnią.


Piotr był niezwykle czuły na drugiego człowieka. Bardzo uważnie słuchał i naprawdę interesowało Go to, co się do Niego mówi. Nie czuło się żadnej negatywnej emocji - tylko czystą akceptację i zrozumienie. Nieistotna była różnica wieku między nami, bo miał otwarte serce i otwarty umysł.


Na co dzień był człowiekiem z ogromnym poczuciem humoru i dystansu, zarówno do siebie, jak i rzeczywistości. Bardzo lubił muzykę. Dużo jej słuchał, przy niej się wzruszał. Chociaż potrafił także godzinami śpiewać piosenki Czerwonych Gitar, Młynarskiego, Osieckiej, Skaldów. Czasem - dzięki pamięci Piotra do tekstów i Michała Walczaka do akordów - byliśmy razem niczym szafa grająca…


Piotr nigdy i nigdzie się nie spieszył. Robił wszystko dokładnie i spokojnie, poczynając od prozaicznych, codziennych rzeczy, po sprawy zawodowe. Swoją obecność na scenie traktował bardzo serio - wchodził na nią w nienagannie czystych butach, garniturze i najlepiej na świecie wyprasowanej koszuli. Kiedyś zapomniał zabrać na koncert spinki do mankietów, pocieszaliśmy Go, aby się tak nie przejmował, że ich nie widać spod marynarki. Wtedy zapadła wymowna cisza.


Będzie mi Go brakowało, chociaż tylko „sobie powędrował”… - jak zwykł mawiać o Wojciechu Młynarskim, czy zmarłym niedawno Andrzeju Strzeleckim.


Piotr Czok, realizator dźwięku


Piotra poznałem na początku Jego kadencji dyrektorskiej w naszym teatrze. Dokładnie pamiętam ten dzień. Wchodził po schodach ze swoim psim przyjacielem. Z lekką nieśmiałością przedstawiłem się i powiedziałem, czym się zajmuję w teatrze. Z czasem przeszliśmy z Piotrem na „ty”, ale nie zmieniło to sytuacji, że był On moim dyrektorem. Darzyłem Go wielkim szacunkiem. Był osobą otwartą i przyjacielską. Zawsze wspierał człowieka dobrym słowem, jak tylko wiedział, że jest jakiś problem. Starał się łagodzić między ludźmi zwady, których czasem jest dużo przy produkcji spektaklu. Miałem przyjemność zrealizować z Piotrem Jego koncerty „Stachura” „MACHALista przebojów” oraz wiele spektakli, w których występował. Zawsze była to praca bezstresowa, choć ja jestem nerwusem (śmiech).


Kilka razy miałem przyjemność wracać z Piotrem Jego autem. Te podróże były bardzo pozytywne i wnoszące dużo do mojego życia. Zawsze pojawiał się na mojej twarzy wielki uśmiech, kiedy Go spotykałem. Czekałem na jakiś dowcip w ciężkim stylu, który Piotr lubił. Nawet teraz, gdy to piszę, uśmiecham się. Piotr zawsze pozostanie w mojej pamięci.


Piotr Borowski, aktor


Piotrka poznałem jesienią 2010 r. w Och teatrze w Warszawie, kiedy zaczynaliśmy próby do „Weekendu z R.”, w reżyserii Krystyny Jandy. Pamiętam, jak Mu się nieśmiało przedstawiłem. Coś nas z Piotrkiem połączyło. Jakaś więź. Kilka lat temu, podczas trasy z poezją Tuwima, gdzieś w Polsce przy śniadaniu, zapytał mnie, czy mam przyjaciela? Bez chwili zastanowienia powiedziałem, że tak, że mam Jego. Specjalnie się nie zdziwił.


Wiedzieliśmy, że chcemy coś jeszcze razem zrobić. Wpadł mi w ręce tekst „Kredytu” Jordi Galcerana. Piotrkowi sztuka się spodobała. Zaczęliśmy od prób w Jego mieszkaniu w Warszawie, a skończyliśmy premierą w Częstochowie w kwietniu 2016 r. Nigdy nie byłem tak zestresowany jak w dniu premiery. Piotrek jeszcze na III generalnej mierzył się z tekstem. I podczas premiery odpalił. Stara szkoła. Ostatni „Kredyt” zagraliśmy we wrześniu tego roku w Teatrze Polonia w Warszawie. Graliśmy jeszcze razem w Och teatrze w spektaklu „Casa Valentina”, też w reżyserii Maćka Kowalewskiego. Piotrek grał kobietę, Tereskę w blond peruce na głowie i w crocsach na nogach. Grał pięknie. Jak zwykle. Był pięknym człowiekiem. Wrażliwym, szczerym, ciepłym, mądrym, szczodrym, inteligentnym, z ogromnym poczuciem humoru. I był prawdziwym przyjacielem.


(fot. Piotr Dłubak)