SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

Łukasz Piskorek i okładki książek przez niego zaprojektowane
1/2021

Pobierz PDF

KOOPERACJA LEWEJ I PRAWEJ PÓŁKULI

Kreatywność i uporządkowanie idą u niego w parze. Jego specjalnością jest projektowanie okładek i komunikacja wizualna. W portfolio Łukasza Piskorka znajdziecie też projekty neonów. Wielokrotnie nagradzany i wyróżniany, między innymi co roku w zestawieniu tygodnika „Polityka” za najlepsze okładki książkowe oraz w konkursie Polish Graphic Design Awards.


Magda Fijołek: Zacznijmy od tego, co już było - czyli od Fajnych Chłopaków. Byłeś związany z tym studiem graficznym przez kilka lat, a mnie zafrapowało, że funkcjonowałeś tam jako „lewa półkula”. Jeżeli odniesiemy to do lewej półkuli mózgowej, będzie to oznaczało, że dominują u Ciebie uporządkowanie i planowanie. Naprawdę przeważają one u Ciebie nad kreatywnością? Czy też należy odczytać to tylko jako żart?


Łukasz Piskorek: Trochę jako żart, ale też trochę na poważnie. W Fajnych Chłopakach rzeczywiście śmialiśmy się, że moje podejście jest bardziej poukładane i mocno geometryczne, a Łukasza Zbieranowskiego wręcz odwrotne. Jednak obaj staraliśmy się wychodzić ze swoich graficznych stref komfortu. Każdy projekt wymaga innego podejścia. Dominacja stylu graficznego nad dopasowaniem do potrzeb klienta jest według mnie błędem, stąd też w moim portfolio można znaleźć uporządkowane, ale też mocno ilustracyjne projekty. Co do kreatywności - w żaden sposób to nie przeszkadza, zawsze pierwszy jest pomysł i to od niego zależy, w jaką stronę zostanie przeprowadzony projekt.


Twoja prawa półkula całkiem nieźle sobie radzi… Ilość Twoich nagrodzonych projektów robi wrażenie. Bawisz się swoją pracą, a nagrody są przy okazji, czy też w związku z lewą półkulą traktujesz to jako poważne wyzwania?


Obie półkule starają się działać w kooperacji i zapewne dlatego udaje się te nagrody zdobywać. Projektowanie graficzne jest moją pasją. To po prostu jest dla mnie ogromna przyjemność, a czasem nawet wyróżnienie. Nie podchodzę do projektów w taki sposób, by były one skrojone pod wygrywanie w konkursach. W grafice użytkowej najważniejszy jest klient docelowy mojego klienta - dlatego działania skierowane są na osiągnięcie założeń wynikających z potrzeby zleceniodawców, a nie na moją potrzebę zaspokajania ambicji graficznych. Nagrody są super, ale nie są w tym wszystkim najważniejsze. A wyzwaniem jest każdy projekt, bo każdy jest inny i to w tej pracy jest wartością, która pozwala na nieustanny rozwój i sięganie po bardzo różne środki wyrazu.


I w tym momencie wracamy do lewej półkuli - Twoje prace charakteryzuje minimalizm, a minimalizm musi być precyzyjny w odczycie. Skąd inspiracja latami 60. XX w. w sztuce?


Muszę przyznać, że rzeczywiście początek mojej graficznej edukacji, to zdecydowana fascynacja minimalizmem z tamtych lat. Jednak teraz mogę stwierdzić, że ten styl wypływa bardziej z tego, jaki jestem i z mojego podejścia, które nakazuje mi szukać syntezy, a nie obudowywać ozdobnikami. Minimalizm, który wciąż jest obecny, szczególnie w grafice użytkowej, jest dla mnie bardzo naturalny i to do ozdobników muszę się wewnętrznie przełamywać. A może wynika to z braku umiejętności typowego ilustratora, z braku warsztatu technicznego, który staram się nadrobić kreatywnością i pomysłem.


Trzeba też stwierdzić, że minimalizm wrócił obecnie do łask. Myślisz, że to naturalny rozwój form sztuki?


Mam nieodparte wrażenie, że minimalizm cały czas tutaj był i nigdzie sobie nie poszedł. Wszystko zależy od tego, w jaki sposób chcemy przekazać daną informację czy ideę kreatywną. Ten bardziej zauważalny powrót może wynikać z chęci uproszczenia odbioru, bądź przesytu informacyjnego, z którym chcemy walczyć. Ogromny chaos komunikatów graficznych oraz ich natężenie we współczesnym świecie powodują, że właśnie podejście minimalistyczne daje przestrzeń i oddech. Mimo pozornej prostoty jest bardziej wymagające dla odbiorcy, ale przy tym wyróżnia się i w ten sposób spełnia swoje zadanie.


Koncentrujesz się na pracy z okładką książki. Czy to trudna forma sztuki?


Okładka ma dość proste zadanie do spełnienia, ma przyciągnąć czytelnika, zachęcić do sięgnięcia po tytuł. Oczywiście, jako projektant graficzny myślę pragmatycznie, zwracam uwagę na to, jak okładka będzie się prezentowała na półce lub w księgarni internetowej. Moim zadaniem jest stworzenie takiego projektu, który spełni podstawowe zadanie biznesowe. Można to zrobić w taki sposób, by okładka krzyczała niczym baner na płocie, a można poprzez odpowiedni projekt dotrzeć do konkretnego odbiorcy, którego przyciągnie niekoniecznie znana pisarka lub znany pisarz, a intrygująca, nieoczywista oprawa graficzna. Czerpiąc z doświadczenia, mogę śmiało uznać, że ta druga droga, mimo że trudniejsza, jest bardziej wartościowa dla każdej z zainteresowanych stron. Czytelnicy odkrywają nie tylko treść książki, ale - poprzez wartość dodaną, którą daje okładka - znajdują również nowe sposoby interpretacji i dają się wciągnąć w pewną historię. Autorzy i autorki książek zyskują nowego świadomego czytelnika, który, już sięgając po książkę na podstawie okładki, pokazuje swoją wrażliwość, poczucie estetyki. Wydawca natomiast komunikuje odbiorcom, że traktuje ich z należytym szacunkiem, nie krzyczy produktem, a jego wartością. Nieoczywista okładka działa trochę jak dobrze zaprojektowane logo. Niekoniecznie wszystko musi być jasne na pierwszy rzut oka. Z kolei znając kontekst, odkrywa się jego pochodzenie i przede wszystkim znaczenie. Umiejętność nadania tej wartości bywa trudna. Połączenie wymagań wydawcy, twórców i własnych przemyśleń z formatem okładki nie jest najprostszym zadaniem, ale z drugiej strony, dostaję kilkusetstronicowe wytyczne, tak więc mam z czego czerpać.


Identyfikacje wizualne mają podobny cel, szczególnie jeśli dotyczą wydarzeń cyklicznych typu festiwale. Takie identyfikacje tworzyłeś również w Częstochowie dla Festiwalu Dekonstrukcji Słowa „Czytaj!” (wraz z Cezarym Łopacińskim) oraz Festiwalu Sztuki Współczesnej „Arteria”. Pomysły na kolejne rodziły się długo, czy też hasło edycji stawało się wytrychem?


Projekty identyfikacji wizualnych dla wydarzeń kulturalnych to bardzo specyficzna dziedzina projektowania graficznego. Często głównym problemem, szczególnie w średniej wielkości miastach, bywa brak środków na choćby podstawową realizację założeń komunikacji. Tempo, w jakim powstają takie realizacje, w połączeniu z bardzo szeroką grupą docelową oraz specyfiką danego festiwalu, też bywa bardzo różne i jeden czynnik wpływa na drugi. W przypadku obu wspomnianych festiwali udało się znaleźć drogi, w których przeszkody stały się atutami. A wytrychem stawało się wszystko, co można było pod tę naszą ideę podciągnąć. Przy pierwszym „Czytaj!” mieliśmy totalną wolność. Eksperymentowaliśmy z formatami projektów, ze składem liter, z plakatami typograficznymi i to była kompletnie nowa jakość jak na tamten czas w Częstochowie. Dzięki uprzejmości Gustawa Kubary, wydrukowaliśmy kilka ogromnych typograficznych plakatów, za to w małych ilościach, co pozwoliło ograniczyć koszty. Wiedzieliśmy również, że jako festiwal literacki musimy znaleźć ciekawy i nieszablonowy sposób zagrania liternictwem, by już sam odbiór identyfikacji wizualnej wyróżniał nas od innych wydarzeń kulturalnych i wskazywał na specyfikę przedsięwzięcia. Podobnie było z Arterią. Marta Frej i Tomasz Kosiński dawali mi pełną wolność, musiałem tylko trzymać się terminów. Takie podejście do realizowania projektów wydarzeń kulturalnych daje sporo wiatru w żagle i pozwala na stworzenie prac, które pozostają w pamięci odbiorców i mocno identyfikują komunikację z wydarzeniem. To wszystko sprawdziło się w Częstochowie także dlatego, że były to inicjatywy oddolne, wynikające z chęci działania, robienia czegoś razem i wspólnej pasji. Dzięki temu mogły powstawać szybko i z pełnym zaangażowaniem. Projekty tego typu nie są też przeliczane na zysk, dlatego można sobie pozwolić na większą dawkę eksploracji graficznej i eksperymentu. Same dobre wspomnienia!


Do łask wracają również neony. Teraz już bardziej jako tworzywo artystyczne. Co Ciebie w nich pociąga?


Forma, ograniczona przez technologię powstawania neonów, wymusza odpowiednią geometrię i jej poszanowanie, zatem jest to wyzwanie dla lewej półkuli. Wejście w przestrzeń miejską, światło i jego rozproszenie, przekłada się na ich unikalność. Zdarzyło mi się zaprojektować kilka neonów, w tym dwa znajdujące się w Częstochowie. Wyszło całkiem zabawnie w kontekście tego, czym jest dla mnie to miasto. Bowiem jeden z tych neonów to „DOM”.


Przez wiele lat byłeś jednym z chłopaków teamu Fajne Chłopaki, później ruszyłeś dalej... To chęć niezależności i stworzenia własnego brandingu?


Po ponad siedmiu latach współtworzenia marki Fajne Chłopaki, rzeczywiście postanowiłem skupić się mocniej na rozbudowanej kreacji wizerunkowej, na rozwoju umiejętności już nie tylko graficznych, ale też strategicznych w tej dziedzinie. Dlatego pojawiło się Fuse Collective, studio brandingowe, w którym te umiejętności mogę poszerzyć, zderzając je z potrzebami klientów działających globalnie. Zmieniło się też na bardziej selektywne moje podejście do przychodzących propozycji współpracy. Pozwala mi to na zachowanie zdrowego balansu pomiędzy pracą z Fuse w kreacji brandingowej, a projektowaniem okładek.


Od lat nie mieszkasz w Częstochowie, jednak co i rusz słyszy się „na mieście” o Tobie. Mówią znajomi, mówią ci, którzy cenią Twoje prace. Odnoszę wrażenie, że wcale nie wyjechałeś... Częstochowa czuje się związana z Tobą. A Ty z nią też?


Bardzo mi miło, dziękuję. Jasne, że czuję się z Częstochową ogromnie związany, tutaj kończyłem liceum, działałem w harcerstwie, współtworzyłem Festiwal „Czytaj!” i Arterię. W Łodzi, gdzie aktualnie mieszkam, skupiłem się już praktycznie tylko na projektowaniu graficznym, nie udało mi się spotkać ekipy takiej, jak ta od „Czytaj!” czy Arterii, i za tym tęsknię. Dodatkowo, oboje z żoną pochodzimy z Częstochowy, tak więc powodów do powrotów jest naprawdę sporo, chęci również.