SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

Fotograf Tomasz Renk i wnętrze studia fotograficznego No Logo Studio
2/2021

Pobierz PDF

No Logo Studio

W naszym mieście możemy pochwalić się bardzo ciekawym miejscem – No Logo Studio – to ogromne studio fotograficzne Tomasza Renka, fotografa wszechstronnego, robiącego zdjęcia krajobrazowe, architektoniczne, modowe i nie tylko...


Adam Markowski: Jak zacząłeś przygodę z fotografią?


Tomasz Renk: Zanim zająłem się fotografią krajobrazową, chciałem być malarzem. Nie wychodziło mi odwzorowywanie przestrzeni na płótnie, więc pomyślałem, że pomoże mi w tym aparat. Ciachnę zdjęcie i sobie to później zmaluję. Kupiłem aparat i porzuciłem malarstwo. Patrząc na to, jak dobre zdjęcia robią Jacenty Dędek i Grzegorz Skowronek, stwierdziłem, że odpuszczam fotoreportaż. Poszukiwałem swojej niszy. Lubiłem chodzić po górach, więc naturalnie zainteresował mnie krajobraz.


To się przekuło na zysk?


Z początku nie dało się dobrze zarobić na fotografii krajobrazowej. Pomogło mi jednak zlecenie fotografowania drugiego pokazu sztucznych ogni w Olsztynie w 1993 r. Organizator, Grzegorz Sitak, zgodził się na jedną moją sugestię dotyczącą zmiany miejsca, z którego zamek miał być fotografowany. Wyprodukowałem wtedy kilka bardzo dobrych kadrów. To rozkręciło biznes. Postanowiłem wejść w bardziej profesjonalny sprzęt. Brałem pod uwagę średnioformatowego Hasselblada. Poznałem człowieka, który zaproponował mi, by wybrać się do fabryki marki w Göteborgu. Wziąłem swoje portfolio, grubą tekę ze zdjęciami, wszystkie oszczędności i odwiedziłem Szwecję. W Hasselbladzie bardzo spodobały się dwie moje fotografie. Chcieli je ode mnie kupić. Zastosowaliśmy barter, za zdjęcia dostałem rewelacyjny zeissowski obiektyw o ogniskowej 50 mm. Kupiłem też aparat, obiektyw 80 mm i dwie kasety. Ciekawostką jest to, że ten 50-milimetrowy obiektyw był więcej wart niż pozostały sprzęt...


To już był bardzo profesjonalny zestaw.


Jeżeli ktoś pyta: „A po co takie drogie?”, to ja po 30 latach myślę – nie wie, o czym mówi Na pewnym etapie sami wymagamy od siebie, żeby zdjęcia były jeszcze lepsze. Nie jesteśmy zadowoleni, więc musimy inwestować. Gdy non stop oglądamy obrazki innych, to w którymś momencie mówimy - moje prace to jeszcze nie to. Konfrontujemy się z tym, co się dzieje na świecie i szukamy rozwiązań w sprzęcie. Bo myślimy, że aparat nam to załatwi. Nie możemy jednak zapominać o kreacji, pomysłach.


full-RENK03.jpg


Krajobraz, architektura, fotografia w studio. Jesteś wszechstronny...


Trzeba było się rozwijać, rozszerzać tę wszechstronność. Ja jej tak naprawdę nigdy nie chciałem. Co mi po tym, że fotografuję lampy... Nie obraźcie się, lampiarze, bardzo was kocham i jestem wdzięczny, że dajecie mi zlecenia. Ale zauważyłem w pewnym momencie, że robiąc najpiękniejsze zdjęcie lampy, człowiek nie będzie spełniony artystycznie. Dlatego ciągle fotografuję pejzaże.


Czyli pragmatyzm idzie ramię w ramię z artyzmem?


Tak, oczywiście. Choć jest to wyzwaniem.


Jak zaczęło się Twoje studyjne fotografowanie?


Miałem szczęście, bo trafiłem na takiego klienta, jak Artur Gacek i Polontex. On poszukiwał kogoś do fotografowania firan, ja stwierdziłem, że się tego podejmę. Spodobało się. Zaznaczyłem jednak, że nie dam rady sfotografować większych aranżacji u siebie na 100 metrach, w wynajmowanej kamienicy. Powiedział: „Przyjedź Pan i zrobimy studio, żeby to wyglądało porządnie!”. Ja wchodzę, a tam taka wielka hala, jak Kino Bałtyk, czy coś w tym stylu, ze sceną. Miał dla mnie dużo pracy, a ja się nie wyrabiałem, bo przyjeżdżałem do nich, rozkładałem sprzęt, robiłem zdjęcia, znów pakowałem sprzęt i zabierałem do siebie na kolejną robotę. Padła w końcu propozycja, żebym robił tam też swoje rzeczy, tylko pod jednym warunkiem – najpierw praca dla Polontexu. Lepiej stać się nie mogło. To było takie moje szczęście. Mogłem się rozwijać. Potem, gdy zleceń było już dużo więcej, wynajmowałem pomieszczenia gdzie indziej. Ale cały czas miałem w głowie swoje własne studio, za które nie będę musiał płacić. Chciałem je zbudować od podstaw. To były lata, na rynku sporo się działo i zleceń było strasznie dużo.


full-RENK01.jpg


Kiedy powstało No Logo Studio?


Mniej więcej w roku 2005. Grzegorz Sitak bardzo mnie namawiał, żeby wejść w budowę studia. Polecił człowieka, który poprowadził budowę i w 2007 r. miałem swoje miejsce. Plany na początku były inne. Nie zamierzałem tu mieszkać, chciałem kupić mieszkanie i dojeżdżać do studia, ale ostatecznie zdecydowałem, żeby to połączyć. Teraz tu mieszkam i pracuję.


Studio robi wrażenie. Jaka to powierzchnia?


Ono nie jest jakieś wielkie, to kubatura robi swoje – tu jest 7,5 metra wysokości. Przestrzeni roboczej jest około 200 metrów kwadratowych.


Dlaczego jest takie duże?


Tutaj powstawały wielkie aranżacje meblarskie. Dla zlecenia trzeba było wybudować ścianki, kilka dni pracowali gipsiarze. Potem klient montował meble, musieliśmy to ozdobić, zaaranżować przestrzeń i oświetlić. Współpracowałem np. z takimi firmami jak Rust czy Wrzosowa. Fotografowało się kilkanaście aranżacji kuchennych – trwało to nawet kilka tygodni.


Co najczęściej fotografowałeś?


Lampy i wózki. Taki mamy rynek, specyfika Częstochowy.


Najmniejsze przedmioty?


Biżuteria. To była dłubanina. Trudna praca. Obiektyw makro, głębia ostrości nam ucieka, bo jest bardzo płyciutka. No i trzeba to oświetlić. Oświetlenie przedmiotów błyszczących jest wyzwaniem. Trzeba to lubić i mieć cierpliwość.


Teraz mamy lepsze czy gorsze czasy dla fotografii reklamowej?


Rynek się zmienił. Jest trochę trudniej niż kiedyś. Zawsze można wyjechać do Berlina, Warszawy i nawiązać współpracę z ogromnymi korporacjami i agencjami reklamowymi. Decydując się jednak na pozostanie w Częstochowie i współpracę z lokalnym rynkiem, trzeba się do niego dostosować. Do jego wymogów i realiów. Konkurencja także robi swoje, sprzęt tanieje. Już tanim aparatem można robić zdjęcia reklamowe.


Ale nie takie jak w No Logo Studio.


No tak, wykonuję zlecenia na sprzęcie z najwyższej półki. Jakość ma znaczenie. Ale ważna jest też wiedza. Ciągle się rozwijam. Pamiętam wyjazdy na Photokinę w Niemczech, to był koniec lat 90. XX w. Jeździłem tam z przyjacielem, który mnie ukierunkował. Uczestniczyliśmy w wykładach, prelekcjach, przeglądaliśmy magazyny branżowe, wyłapywaliśmy nowinki sprzętowe. Duży wpływ na mój sposób postrzegania miał miesięcznik „Foto”. Uwielbiałem teksty Waldemara Frąckiewicza. Chłonąłem wiedzę. Dużo dyskutowaliśmy z Arkiem Belicą w czasach, gdy pracowałem w zakładzie u Jarka Kanawki. To były czasy analogowe, potem nastąpił zwrot w kierunku cyfrowym.


Fotografując na zlecenie, nierzadko trzeba upiększać rzeczywistość. To chyba często się zdarza w przypadku fotografii architektonicznej?


Realizowałem kiedyś zlecenie dla wielkiej korporacji. Miałem sfotografować kilkaset obiektów telekomunikacyjnych, które miały być sprzedane. Jeździłem po całej Polsce. Musiałem te obiekty bardzo mocno wyretuszować w programie graficznym. Zastanawiałem się, czy to jest ok - ja teraz zmienię budynek i on będzie wyglądał zupełnie inaczej niż w rzeczywistości. A to przecież budynki na sprzedaż. Zleceniodawca powiedział, że mam się tym nie przejmować. Wyjaśnił mi, że tak wygląda marketing. I w sumie miał rację. Mamy pomóc w sprzedaży, a nie rejestrować rzeczywistość. Do dzisiaj tak to widzę, jako przesuwanie tzw. Okna Overtona. Idee, które są niedorzeczne, mogą - przy odrobinie wysiłku i pracy nad odbiorcą - zostać zaakceptowane.


Które zlecenia w studio są dla Ciebie najciekawsze?


Myślę, że najkreatywniej fotografuje się modę, bo trzeba tu polegać na ekspresji drugiego człowieka. To obecnie najpopularniejszy rodzaj zleceń w moim studio. Współpracuję z częstochowskimi producentami odzieży, np. z firmą Awama. Właściciele jeździli po całym kraju w celu realizacji sesji, a w końcu trafili na mnie. Lubię tę pracę. Jest urozmaicona. W przerwie siadamy, gadamy, ścieramy poglądy. Na bieżąco oglądamy zdjęcia. To fotografie studyjne, packshotowe. Jest jeszcze druga część, kiedy jedziemy w plener, żeby najlepsze produkty pokazać w innym ujęciu. Z reguły zimą robi się kolekcję wiosna/lato. Dlatego zdjęcia plenerowe realizuje się na koniec zlecenia, z początkiem wiosny. Można też, gdy jest zła pogoda, wykorzystać wnętrza. Wszystko zależy od budżetu.


full-RENK04.jpg


Jak docierasz do klientów Twoich zdjęć krajobrazowych?


Podróżuję, fotografuję i oddaję zdjęcia do banków zdjęć, super stocków. Wyjazdy koncentrują się na Polsce, ponieważ jest tu dużo do odkrycia. Współpracuję z wydawnictwami – produkujemy albumy, kalendarze. Moim odbiorcą zdjęć pejzażowych jest też branża turystyczna. Nadal jest popyt na te zdjęcia, chociaż w dobie pandemii trochę mniejszy. Jeżeli będzie pocovidowe odbicie, pewnie wróci też zapotrzebowanie na promocję.


Właśnie wróciłeś z kolejnej fotograficznej wyprawy...


Tak, byłem w Karkonoszach i Tatrach. Skuszony śniegiem, stwierdziłem, że zainwestuję czas w kolejne zdjęcia. Zimą jest ekskluzywnie, ponieważ wschód słońca jest około 7 rano, a zachód po południu. Nie trzeba, tak jak latem, wstawać bardzo wcześnie, nie trzeba też późno chodzić spać. Latem można się „zajechać”, po tygodniu fotografowania będziemy niewyspani.


Trzeba polować na idealną pogodę?


Tak, trzeba nauczyć się przewidywać. Przyglądać się naturze. Warto się sprężyć lub po prostu zwiedzać, szukając tematów. Pogoda daje popalić. Wiele razy podczas wyjazdów przez miesiąc siedziałem w jakimś miejscu i przykładowo miałem tylko dwa razy fantastyczne niebo. Raz, gdy byłem w środku gęstego lasu, a drugi raz, gdy zrobiłem sobie spływ kajakowy. Najgorzej jest, kiedy wracam do domu, a na niebie pojawiają się piękne cumulusy.


Co wtedy robisz?


Szybko szukam po drodze ciekawego miejsca i fotografuję. Przypomina mi się taka scenka. Staję nad jeziorem o poranku i nagle zza moich pleców wyłania się starsza kobieta, po czym zagaduje: „O, widzę, że Pan ma profesjonalny sprzęt. Pracuje Pan dla jakiejś gazety?” Standardowe pytanie... Odpowiadam: „Dla wydawnictw raczej pracuję”. Wywiązuje się krótka rozmowa. Kobieta wyciąga smartfona i mówi: „Ło Panie, parę dni temu to by tu Pan miał, kurde...”. Patrzę na jej zdjęcie zrobione telefonem i stwierdzam: „Wie Pani co? Teraz to mogę sprzątnąć ten sprzęt i jechać do domu”.


full-AAAA_GRAFIKA_NA_KONIEC.jpg