SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

Ułani z szablami w dłoniach szarżują na koniach
CGK 12/2019

Pobierz PDF

Wychowani w DKF-ie

Dariusz Gajewski jest doświadczonym i cenionym reżyserem. Wiceprezesem Stowarzyszenia Filmowców Polskich, członkiem Polskiej Akademii Filmowej i Europejskiej Akademii Filmowej. Ostatnio na ekranach kin można zobaczyć film „Legiony”w jego reżyserii.


Magda Fijołek: Trzeba przyznać, że Pana dorobek filmowy robi wrażenie, a warto podkreślić, że zaczynał Pan w Częstochowie i to pod okiem Łukasza Wylężałka... Skąd właściwie wzięła się u Pana ta filmowa pasja?


Dariusz Gajewski: Lubiłem oglądać filmy w kinie! Zrobiłem kilka amatorskich produkcji. Na swej drodze spotkałem Łukasza Wylężałka i Michała Szymczyka. Potem dostałem się do łódzkiej filmówki i wciąż traktuję każdy film jako życiową przygodę oraz wyzwanie rzucone losowi.


Aktualnie na ekranach kin można oglądać Pana epopeję filmową „Legiony”. Co spowodowało, że podjął się Pan takiego trudnego zadania?


Ten temat był – przynajmniej od końca II wojny światowej – niemal całkowicie pomijany. A to kawałek naszej historii, który jest nie tylko bardzo ciekawy, ale przede wszystkim wart głębszych przemyśleń. Kilka tysięcy chłopców i dziewcząt rzuciło wyzwanie trzem cesarzom i ich potężnym armiom. Na dodatek okazało się, że byli w stanie działać razem, mimo dzielących ich różnic, co, jak wiadomo, nie zawsze nam się udaje.


Cała historia nie koncentruje się na znanych wszystkim postaciach historycznych, pojawiają się one głównie w epizodach...


Dzieje Legionów można było opowiedzieć na dwa sposoby: zrobić wykład dotyczący polityki i uwarunkowań historycznych albo opowiedzieć o dzielnych ludziach, którym zawdzięczamy wolność. Wybierając drugą opcję, unikałem wielkich nazwisk. O Piłsudskim i innych dowódcach wiemy dużo, a ja chciałem pokazać zwykłych ludzi, ich determinację i gotowość do poświęcenia własnego życia. Trudno nam po latach zrozumieć taką niezłomność.


W filmie zachwycają bardzo realistyczne rekonstrukcje bitew pod Rokitną i Kostiuchnówką. W polskim kinie od dawna nikt nie podejmował się takiego wyzwania...


Zapytałem kiedyś Janusza Kamińskiego o to, jak się kręci takie sceny, jak lądowanie w Normandii. Odpowiedział, że jeśli wiesz, co chcesz zobaczyć na ekranie, to po prostu to sfilmuj. Dowiedzenie się, co chcę zobaczyć na ekranie w wypadku filmu „Legiony”, zajęło mi rok życia. Nigdy wcześniej nie nakręciłem porządnej strzelaniny, a „Legiony” w dużej mierze sprowadzają się do scen batalistycznych. Było to niesamowite doświadczenie, tym bardziej, że przyjąłem nietypowe w obecnych realiach założenie, że nie będziemy uciekać się do efektów cyfrowych. Jeśli coś w tym filmie wybucha, to wybucha naprawdę.


Porozmawiajmy jeszcze o Częstochowie. Tu narodziły się Pana zainteresowania filmowe...


Mój tata miał małą kamerę filmową formatu 2x8 mm jeszcze w latach sześćdziesiątych XX w. Zacząłem fotografować aparatem taty, kiedy miałem 6 lat i fotografia była moją ulubioną zabawą. Noce spędzone w zawodowej ciemni fotograficznej na Politechnice Częstochowskiej, gdzie pracował mój tata, to był początek myślenia o sobie jako o artyście. Mówimy o połowie lat siedemdziesiątych, kiedy nie było labów i czarno-białe klisze trzeba było wywoływać samodzielnie. Potem była cudowna praca z odbitkami - czysta magia.


Przesiadywał Pan w OKF-ie?


Wtedy nie było OKFu! Był za to Dyskusyjny Klub Filmowy „Rumcajs”! To było miejsce, w którym w wieku 9 lat stałem się filmowcem. Pewnej niedzieli nie dotarła kopia filmu na dziecięcy poranek i szef klubu postanowił puścić film „Amarcord” Federica Felliniego. Nic z niego nie zrozumiałem, ale zahipnotyzował mnie kompletnie, poczułem, do czego może służyć film. To było 47 lat temu.


Jakie filmy Pan wtedy lubił?


Siedemdziesiąte lata XX w. to był fantastyczny czas dla polskiego kina. Tworzyli mistrzowie: Has, Wajda, Zanussi, Kondriatuk, Leszczyński, Hofman, Kluba, Różewicz, Marczewski i wielu innych. W sumie wychowałem się na polskich filmach i wyrastam z nich. Ze światowych twórców wybrałem sobie na mistrzów Chaplina i Felliniego.


Często Pan bywa teraz w Częstochowie?


Tu mieszkają moi rodzice, rodzina, przyjaciele. Chodziłem do liceum im. Traugutta, którego absolwentami są również reżyserzy Stanisław Różewicz i Henryk Kluba. Chciałbym bardzo nakręcić tu film o latach 70. Jak znajdę fundusze na taki eksces, to z rozkoszą zrobię taki obraz. A może ktoś podpowie mi inną ciekawą historię dziejącą się w Częstochowie?