SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

Zdjęcia Justyny Janus. Na jednym dziewczyna w komunijnej sukience i chłopiec w krótkich spodenkach, na drugim chłopiec wkłada choinkę do samochodu
7/2019

Pobierz PDF

APARAT POMAGA MI OTWORZYĆ SIĘ NA ŚWIAT

Rozmawiamy z Justyną Janus – świeżo upieczoną laureatką konkursu Grand Press Photo, dokumentalistką analogowego życia swoich dzieci i fotografką tego, co bliskie.


Adam Markowski: Jesteś laureatką prestiżowego konkursu fotografii prasowej. Zajęłaś pierwsze miejsce w kategorii „życie codzienne” za fotoreportaż ukazujący życie Twoich dzieci, Jasia i Amelki. Opowiedz nam o tym materiale.


Justyna Janus: Pamiętam, jak pierwszy raz byłam na spotkaniu z Tomaszem Tomaszewskim w Częstochowie podczas Grand Press Photo. Powiedział on wtedy, aby fotografować swoje najbliższe otoczenie. Ze względu na to, że jestem matką dwójki dzieci, moje życie skupiało się głównie wokół domu i pracy. Aparat zawsze mi towarzyszył. Musiałam wykorzystać to, co bliskie, zatem to, co w moim życiu najważniejsze. Pasja i ciężka praca spowodowały, że wyszłam poza ramy dziecięcych portrecików. Zaczęłam rejestrować codzienność. Przeglądając niejednokrotnie swoje fotografie, odkryłam, że świat moich dzieci nie jest zwyczajny. Trochę przypomina moje dzieciństwo. Zrozumiałam, że wynika to z faktu, iż ograniczyliśmy im dostęp do elektroniki. Jaś ma 12 lat, Amelka 10. Obydwoje nie mają telefonów i tabletów. Dzieci szybko odkryły swoje pasje. Mają sporo zainteresowań, bardzo dużo czytają, uprawiają sport. Postanowiłam podzielić się moimi obserwacjami, z myślą, że pomoże to innym rodzicom zrozumieć, że dzieci nie potrzebują smartfona, a uwagi rodziców.


Ale to przecież niemodne! Z moich obserwacji wynika, że pierwsze miejsca na liście dziecięcych rozrywek zajmują Minecraft, TikTok oraz cały wysyp innych morderców wolnego czasu – aplikacji na telefon czy tablet. W natłoku obowiązków rodzice często dają dzieciom telefon i mówią – zajmij się czymś... Wy elektronikę ograniczacie. Czy nie pojawia się presja otoczenia? Jak sobie z nią radzicie?


Może nadszedł moment, aby stało się to modne. Nasze dzieci przyszły na świat gdy studiowaliśmy we Wrocławiu, mieszkaliśmy w wynajmowanym mieszkaniu bez telewizora. Nie był nam potrzebny. Do dzisiaj nie oglądamy telewizji. Dzieciom podsuwaliśmy książki, zabawki i przybory plastyczne. Często mieliśmy dom pełen gości. Janek ma już za sobą prawdziwe życie studenckie, choć większość imprez przespał. Jestem osobą aktywną fizycznie, z dziećmi jeżdżę na rowerze, rolkach, chodzimy na basen i ściankę wspinaczkową. Poza tym moje dzieci pokochały muzykę, uczęszczają na zajęcia plastyczne, Amelka tańczy w zespole Konopielki. Wiedzą, że to ciekawsze zajęcia niż Minecraft. Często się buntują, ale w głębi duszy czują, że dzięki temu mają czas na własne pasje.


Nagrodzone zdjęcia są cząstką większego rodzinnego archiwum? Czy ktoś doradzał Ci podczas wyboru zdjęć, które postanowiłaś zgłosić do konkursu?


Zdjęcia z reportażu są zaledwie częścią mojego archiwum. Mam sporo albumów fotograficznych, jednak większość zdjęć posiadam w formie cyfrowej. Biorę udział w różnych warsztatach fotograficznych, gdzie mam okazję konsultować swoje fotografie. Na spotkania muszę się odpowienio przygotować. Ostateczną decyzję o wyborze zdjęć do nagrodzonego reportażu podjęłam sama. Sporo osób pyta o słynny kadr z gąską, którym wygrałam Fotosprint w 2016 r. Zdecydowałam się go nie wysyłać na GPP, choć pokazałam to zdjęcie w również nagrodzonym zestawie, w konkursie Obiektywnie Śląskie.


Nagroda w konkursie Grand Press Photo to niebagatelne wyróżnienie. Daje pewnie ogromny zastrzyk energii do działania?


Nagroda w tym konkursie uświadomiła mi, że to, co robię, jest wartościowe. To ogromne wyróżnienie stać na scenie z najlepszymi fotografami w kraju. GPP to kolejny sukces w moim życiu. Często wyznaczam sobie pozornie nieosiągalne cele. Z pewnością pomaga mi to w realizacji moich pomysłów i otwiera przestrzeń do planowania nowych działań.


W zeszłym roku zdobyłaś drugą nagrodę w 13. edycji konkursu fotograficznego „Klimaty Częstochowy” za portret mieszkańców Aleksandrii, w której mieszkasz. Sfotografowałaś prawie 300 rodzin pozujących przed swymi domami. To niezwykle prosty, ale bardzo metodyczny, potężny projekt socjologiczny. Twoje zdjęcia są zapisem dnia dzisiejszego i galerią ludzkich typów, którym z przyjemnością będziemy przyglądać się za kilkanaście, kilkadziesiąt lat. Jak namówiłaś taką grupę różnych ludzi, by stanęli przed Twoim obiektywem?


Szkoła w Aleksandrii obchodziła jubileusz 100-lecia swojego istnienia. Z tej okazji m. in. miała odbyć się wystawa „Byli... Jesteśmy... Będą...”, którą stworzyliśmy wspólnie z grupą Martens. Projekt ten był zrealizowany dzięki Narodowemu Centrum Kultury. Podczas spotkań z bohaterami fotografii, narodził się pomysł fotografowania wszystkich mieszkańców wsi. Pomysł bardzo ambitny i pracochłonny. Trzy miesiące biegania z aparatem od domu do domu, z zapytaniem o zgodę na sfotografowanie. Wiele rodzin chętnie stanęło przed moim obiektywem. Może kiedyś uda mi się wydać album z wszystkimi mieszkańcami Aleksandrii.


Opowiedz nam o projekcie „Byli... Jesteśmy... Będą...”.


To fotografie ludzi z pasją, nawiązujące do znanych dzieł malarskich. Bardzo lubię portret pani Marii, która na co dzień zajmuje się hodowlą krów mlecznych, a jej pasją jest tworzenie biżuterii z koralików, plecenie ozdób z papierowych rurek oraz wyszywanie obrazów haftem krzyżykowym. Inspiracją było dzieło malarskie „View of the Grand Gallery of the Louvre” Huberta Roberta, ponieważ jej dom wypełniony jest obrazami, które oprawiła w złote ramy, co przypomina galerię sztuki.


Projekty takie jak portret mieszkańców Aleksandrii i „Byli...Jesteśmy... Będą...” wymagają wniknięcia w prywatną strefę fotografowanych osób. Czy trudno było namówić ludzi na udział w projektach?


W małej społeczności ludzie znają się, dzięki czemu łatwiej jest spotkać się i porozmawiać. Z „Mieszkańcami” było różnie, często rozmawiałam z ludźmi, których wcześniej nie znałam. Aleksandria jest bardzo rozległą wsią, mieszka u nas blisko 2500 osób. Kilka razy musiałam szybko zmykać z podwórka. Raz zostałam pogoniona wężem ogrodowym... Ten projekt to była ogromna przygoda. Mam poczucie, że zrobiłam coś ważnego. To mnie nakręcało do działania.


Czy ludzie chętniej zgadzają się na zdjęcia, gdy po drugiej stronie aparatu stoi kobieta?


Bycie kobietą nie załatwia sprawy, to kwestia tego, czy się lubi drugiego człowieka. Jeśli jesteśmy szczerzy, uczciwi, to druga osoba szybko to wyczuje. Jestem nieśmiała, sama nie wiem, jak udało mi się dotrzeć do tylu osób. Aparat pomaga mi otworzyć się na świat. Może „Mieszkańcy Aleksandrii” byli dla mnie taka terapią...? Na początku czerwca, podczas FotoCampu byłam na warsztatach fotograficznych u Wojtka Grzędzińskiego. Powiedział, że wielu fotografów pyta, jak zacząć robić dobre zdjęcia. Wojtek powiedział nam, że większość powinna udać się do psychologa. I wcale nie żartował. Teraz myślę, że ten projekt mógł być takim lekarstwem. Po takim bogatym doświadczeniu, mam mniejszy lęk przed podejściem do obcej osoby i nawiązaniem kontaktu. Oczywiście gdzieś z tyłu głowy zawsze siedzi niepewność.


Na Twoich zdjęciach jest rodzina, sąsiedzi, pojawia się socjologiczna dokumentacja. Jakie jeszcze tematy lubisz podejmować w fotografii?


Jak powiedziałeś, fotografuję osoby mi bliskie oraz sąsiadów. Dzięki tym spotkaniom poznaję coraz bardziej moją miejscowość. Lubię całą otoczkę powstawania fotografii, często są to bardzo ciekawe historie, ale również nowi znajomi i przyjaciele. W zeszłym roku, przy okazji „Spacerów Fotograficznych”, zaczęłam fotografować Częstochowę. Utrwalam miejsca, których wygląd mnie zadziwia. Chcę pokazać trochę inne pocztówki z naszego miasta.


Dziękuję za rozmowę