SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

Paląca się świeczka w ciemności
11/2018

Pobierz PDF

LUDZIE SPORTU, KTÓRYCH POŻEGNALIŚMY

Niektórzy byli sportowymi bohaterami Częstochowy całkiem niedawno. Inny odnosili sukcesy jeszcze w poprzednim wieku. Wszyscy zasłużyli na pamięć i dobre wspomnienie, bo bez nich sportowe dzieje naszego miasta byłyby uboższe o sukcesy, których byli autorami lub współautorami. I, choć nie ma ich wśród nas, warto przypomnieć sylwetki tych ludzi sportu, których pożegnaliśmy w tym roku.

Przed miesiącem tragedię przeżyło środowisko piłkarskie Victorii Częstochowa. W wieku 21 lat zmarł nagle bramkarz tego klubu Piotr Bajor. Wcześniej był graczem Rakowa Częstochowa oraz Piasta Przyrów. Zdolny chłopak, ale przygniotła go rodzinna tragedia. Stracił oboje rodziców i nie mógł sobie z tym poradzić. Owszem starano się wyciągnąć do niego pomocną dłoń, ale on się izolował i kroczył swoją drogą. Ona zaprowadziła go w takie miejsca, w których nikt nie chciałby się znaleźć. A przecież mówiono o nim, że to zdolny zawodnik. Ocierał się nawet o reprezentację Śląska. Dziś nie ma go już z nami – wspomina Bajora Tomasz Walioszczyk, szkoleniowiec klubu z Przyrowa.

W marcu niepowetowaną stratę poniosła częstochowska lekkoatletyka. W wieku 65 lat pożegnaliśmy trenera Budowlanych Częstochowa Ryszarda Jarosława Gondka. Był odkrywcą talentu pierwszej damy częstochowskiej królowej sportu, Małgorzaty Rydz z domu Kapkowskiej. To, że w ogóle zaczęłam biegać, to jego zasługa. Pamiętam nasz pierwszy kontakt. Zaraz po szkole podstawowej przyjechałam z Kłobucka do Częstochowy na egzaminy sprawnościowe do klasy sportowej w IV Liceum Ogólnokształcącym imienia Henryka Sienkiewicza. Jednym z egzaminatorów był nauczyciel wychowania fizycznego tamtejszej szkoły, Ryszard Gondek. Wszystkie egzaminy zaliczyłam rewelacyjnie, na pierwszym miejscu wśród wszystkich kandydatek. Trener Gondek powiedział mi później, że przy moim nazwisku postawił sobie wtedy kropkę. Ale ta kropka niewiele jeszcze znaczyła, bo moja mama zapisała mnie też do liceum w Kłobucku. I gdy nie pojawiłam się w „Sienkiewiczu”, mój przyszły szkoleniowiec odwiedził nas w domu. Namawiał mnie na zmianę decyzji, negocjował z rodzicami i to poskutkowało. Złożyłam nową teczkę z dokumentami do „ogólniaka” w Częstochowie i tam podjęłam edukację. Ale wcale nie chciałam biegać. Trener swoją siłą perswazji i w tym wypadku sobie poradził. Jakoś namówił mnie do treningów i sukcesy przyszły błyskawicznie - przypomina pierwszy okres współpracy z Ryszardem Gondkiem dwukrotna brązowa medalistka halowych mistrzostw Europy na 1500 m, uczestniczka igrzysk olimpijskich w Barcelonie i Atlancie, szesnastokrotna mistrzyni Polski na różnych dystansach.

W tym samym miesiącu, zmarł w wieku 84 lat jeden z bohaterów częstochowskiego Włókniarza – zawodnik, trener, a następnie prezes klubu, Zdzisław Jałowiecki. To on w powojennej Polsce budowy zręby potęgi biało-zielonych. W 1959 roku, wspólnie ze Stefanem Kwoczałą, Waldemarem Miechowskim, Stanisławem Rurarzem i kolegami wywalczył tytuł Drużynowego Mistrza Polski na żużlu. To był olbrzymi sukces, którego tak naprawdę nikt się nie spodziewał. Stworzyliśmy jednak kapitalny zespół, grupę ludzi, którzy świetnie się rozumieli. I mieliśmy Stefana Kwoczałę, który robił prawdziwą furorę nie tylko na polskich torach – wspominał nam kilka lat temu, przy okazji którejś z uroczystości jubileuszowych.

Spod ręki Jałowieckiego wyszło też wielu wspaniałych zawodników. To pod jego pieczą szkoleniową przygodę z czarnym sportem rozpoczynał sam Marek Cieślak. Na początku lat osiemdziesiątych Jałowiecki objął stery częstochowskiego klubu w roli prezesa. To był wyjątkowo trudny okres dla naszego żużla – naznaczony przede wszystkim kryzysem sportowym.

Gdy w 1990 roku żegnał się ze stanowiskiem, nie wszyscy go kochali. Ale on kochał speedway i gdy już pogodził się z faktem, że Włókniarz prowadzą jego następcy, znów wpadał na Olsztyńską. I nawet chciał po raz kolejny spróbować swoich sił, siadając za kierownicą motocykla, choć był już w sędziwym wieku.

W sierpniu żużlową społecznością wstrząsnęła też śmierć Tomasza Jędrzejaka, Mistrza Polski z 2012 roku. Miał zaledwie 39 lat. W latach 2000-2001 był zawodnikiem Włókniarza Częstochowa, z którym świętował zdobycie Młodzieżowego Drużynowego Mistrzostwa Polski. „Ogór” był wychowankiem Iskry Ostrów Wielkopolski, ale to w Częstochowie jego kariera nabrała rozpędu. Przyjaźnił się z ówczesnym idolem Włókniarza, Sławomirem Drabikiem. W kwietniu 2000 roku, w trzecim wyścigu spotkania częstochowian z WTS-em Wrocław, Jędrzejak zaliczył groźny upadek, lądując w pasie bezpieczeństwa toru przy Olsztyńskiej. I o dziwo zawodnik nie odniósł większych obrażeń. Skoczył przez tę bandę jak Artur Partyka – żartował wtedy ze swojego młodszego kolegi Sławomir Drabik, który był doradcą i mentorem Jędrzejaka, gdy ten zdobywał krajowy czempionat i zakładał na głowę legendarną czapkę Kadyrowa.

W 2018 roku pożegnaliśmy także inne postacie naszego sportu – sponsora Włókniarza Artura Sukiennika i legendarną polską sportsmenkę wszech czasów, lekkoatletkę Irenę Szewińską. Do Częstochowy wpadała na mecze siatkarskie AZS-u, w którym jedną z gwiazd był jej syn Andrzej Szewiński. Była jurorem w konkursach olimpijskich organizowanych pod Jasną Górą, krzewiła ideę olimpizmu wśród najmłodszych. Częstochowa ma szczególne miejsce w moim sercu – mówiła kiedyś, pytana o związki z naszym miastem. Nie można też zapomnieć o niepowetowanej stracie środowiska lokalnego dziennikarstwa sportowego. W czerwcu, w wieku 58 lat odszedł po długiej i ciężkiej chorobie Dariusz Fiuty, przez lata relacjonujący najważniejsze wydarzenia na łamach „Życia Częstochowy”.

Andrzej Zaguła