SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

Aktorka Katarzyna Śliwińska-Kłosowicz
11/2018

Pobierz PDF

NA POWIERZCHNI SCENARIUSZA

Oglądaliście już pierwszy odcinek serialu „Pod powierzchnią”? A „Diagnozę” lub „Drugą szansę”? Wiecie, kto stoi za scenariuszem do nich? Częstochowianka – Katarzyna Śliwińska- Kłosowicz.

Magda Fijołek: Kiedy się spojrzy na Pani dorobek zawodowy, to jest on naprawdę imponujący. Właściwie do każdego cieszącego się popularnością serialu przyłożyła Pani pióro. Na ekrany telewizyjne właśnie wszedł serial „Pod powierzchnią”, według Pani scenariusza. Co to za opowieść i czego można się po niej spodziewać?
Katarzyna Śliwińska-Kłosowicz:
„Pod powierzchnią” to mój wyśniony serial. Od dawna o takim marzyłam, bo w Polsce nie ma takich opowieści. To dramat psychologiczny lub jak kto woli, mocny, głęboki obyczaj. Historia o tym, jak ludzie usiłują żyć po stracie. Jak próbują zbierać rozpadające się małżeństwo i jak jedna chwila, jedno przypadkowe spotkanie może doprowadzić do... zbrodni. Fabuła przedstawiana jest z punktu widzenia czworga głównych bohaterów a nie, jak to bywa najczęściej, jednego.

Sądzi Pani, że chwyci jak „Diagnoza” lub „Druga szansa”?
Nie wiem. Tyle lat pracuję w tej branży i nigdy nie wiem. Ale bardzo wierzę, że tak, że widzowie oczekują dziś od seriali nie tylko rozrywki. A poza tym dwa razy już
się udało...

Pisanie scenariuszy seriali to często praca zespołowa. Zdradzi Pani, jak to wygląda od kuchni?
Przede wszystkim – ja sama nie piszę seriali - ja je współtworzę z moim zespołem scenariuszowym. Pracuję z bardzo zdolnymi i mądrymi scenarzystami. Miałam
to szczęście, że udało mi się przekonać do moich pomysłów i stację TVN i współpracowników. I to z nimi wymyślam, kreuję świat. Pracujemy grupowo, robimy burze mózgów, a potem to oni piszą konkretne odcinki. Moja rola już po ustawieniu odcinka to czytanie, konsultowanie, nadzór i wymyślanie rozwiązań dramaturgicznych. Po napisaniu odcinków pracuję też nad tekstem z reżyserem, aktorami, producentami oraz kierownikami produkcji. A potem bywam na montażu. I przeżywam, kiedy serial wchodzi na antenę.

Napisała też Pani dwa scenariusze ze swoim mężem, myślę tu o dwóch filmach telewizyjnych „Cisza” i „Mój biegun”. To była praca na zlecenie, czy też udało Wam się zachęcić producenta do realizacji?

Obydwa filmy zaproponowaliśmy z mężem stacji TVN, która w tym czasie rozpoczynała nowy cykl: „Prawdziwe historie”. Było nam o tyle łatwiej, że jesteśmy związani ze stacją od 20 lat. A co do pracy z mężem - teraz także pracujemy razem i piszemy wspólnie scenariusz fabuły do kina. Na razie nie mogę zdradzać tematu - ale mam nadzieję, że niebawem, czyli za rok, dwa lata, film pojawi się na dużym ekranie.

Jak się pracuje nad scenariuszem filmowym wraz z mężem? Łatwiej czy trudniej?
Łatwiej, choć bywa głośno. Mój mąż ma zupełnie inne doświadczenie niż ja i to jest bardzo ciekawe zderzenie. On jest podróżnikiem, dokumentalistą, zrobił mnóstwo świetnych filmów dokumentalnych. Ma też swoje wielką pasję: góry i tym razem bardzo korzystamy z jego wiedzy oraz doświadczenia, bo akurat tematyka filmu zazębia się z tym zagadnieniem. Poza tym doskonale się znamy i uzupełniamy i według mnie to jest dodatkowa wartość. Nie wyobrażam sobie pisania scenariuszy filmowych z nikim innym. Albo sama albo z nim.

A skąd się wzięło pisanie scenariuszy w Pani życiu?
Chciałam powiedzieć, że przypadkiem, ale to nie do końca prawda. Zawsze pisałam, zawsze lubiłam wymyślać historie. W młodości bawiłyśmy się z moją przyjaciółką w taka grę, że patrzyłyśmy na obcych ludzi i wymyślałyśmy im historie. Kochałam kino, studiowałam w szkole filmowej w Łodzi, więc to się nie mogło inaczej skończyć. Ale był taki czas w mojej pracy w telewizji, że robiłam wszystko, żeby się od pisania oderwać. Byłam kierownikiem produkcji, reporterem, a potem byłam w ciąży i nie mogłam biegać po planie - więc zaczęłam pisać.

Co takiego pasjonującego jest w pisaniu?
Moje dzieci kiedyś się śmiały, że mam nudną pracę, bo siedzę przed komputerem. Ale według mnie to jest najbardziej fascynujący zawód! Przecież to jest zabawa w Pana Boga. Wymyślasz nowy świat, bohaterów, ich losy, ich charaktery, ich tajemnice, decydujesz, co z nimi będzie, kto kogo pokocha, a kto okaże się tym złym. To też bardzo niewdzięczny zawód. Scenariusz jest na początku całego procesu twórczego, a na późniejszym etapie kiedy coś się nie uda - zawsze zwala się winę na scenariusz. W Polsce to jest jakaś plaga. Ja z tym nieustannie walczę. Walczę o pozycję scenarzystów, o szacunek dla scenariusza jako przemyślanego dzieła, a nie zbioru przypadkowych scen. Ale to już osobny temat.

Czas na pytanie typowo uczniowskie. Jak wygląda scenariusz i jak się go pisze? Jak się nauczyć pisać scenariusze?
Scenariusz to zwykle kilkadziesiąt/kilkaset stron, na które składają się sceny, dialogi i didaskalia. Zawsze najpierw trzeba wiedzieć, o czym się chce napisać i dlaczego. A potem trzeba ułożyć całą historię od początku do końca - w treatment, sceny, dialogi. Ta praca to męka, radość, wkurzenie, smutek, zmęczenie,
uwagi wszystkich „mądrych” i niekończące się poprawki. Jeśli masz szczęście, musisz to swoje ukochane dziecko oddać w ręce reżyserowi oraz aktorom i ono staje się bardziej ich niż twoje. A to i tak lepiej niż schować scenariusz do szuflady. Warto brać udział w warsztatach scenariuszowych i tam szlifować swoje umiejętności. Trzeba też dużo oglądać, czytać, pisać, gadać z ludźmi i szukać ciekawych historii. Ze mnie w pracy się śmieją, że jestem złodziejem historii, że strach mi coś opowiedzieć, bo zaraz się znajdzie w scenariuszu.

Zaczynała jednak Pani od nakręcenia dokumentu „Może i Pan Bóg stary już” i tam była Pani również reżyserem. Film zdobył dwie nagrody. Dlaczego skończyło się tylko na nim, skoro początki były takie zachęcające?

Dlatego, że marny był ze mnie reżyser i długo uczyłam się opowiadać obrazem. Bliższe jest mi słowo, więc piszę. Ale jest też tak, że ja bardzo przeżywam różne zdarzenia - obawiam się, że gdybym została przy dokumencie, zamiast żyć własnym życiem, żyłabym życiem moich bohaterów.

Pochodzi Pani z Częstochowy, tu mieszka Pani rodzina. Często Pani tu wraca? Którą szkołę Pani skończyła? Ma Pani tutaj swoje ulubione miejsca?
Na to pytanie czekałam! Tu mieszkają moi ukochani rodzice i moje siostry i cala moja rodzina. Wracam tak często, jak się da, ale powinnam znacznie częściej. Dla mnie Częstochowa to przede wszystkim lata młodości - wspaniałej i szalonej. Lata, kiedy po rozwaleniu komuny Częstochowa się zmieniała na naszych oczach.
Lata pierwszych miłości i przyjaźni - które przetrwały do dziś i są dla mnie niezwykle cenne. W „Pod powierzchnią” jest kilka odniesień do mojej młodości, ale skojarzą je pewnie tylko przyjaciele z liceum. Po pierwsze, stare liceum z tradycjami to trochę moje ukochane IV LO im. H. Sienkiewicza. Po drugie, pierwowzorem Maćka - granego przez Łukasza Simlata - jest mój wychowawca. Cudowny, niepowtarzalny, charyzmatyczny profesor Jagielski. Mam nadzieję, że czyta te słowa i się pod nosem uśmiecha. I mam nadzieję, że profesor Beata Panek też się uśmiechnie... Nie ma wprost odniesieniaw serialu do jej postaci, ale ona mnie kształtowała. Była dla mnie w liceum prawdziwym przyjacielem, ale i wrażliwym, mądrym pedagogiem. Dodatkowo wplotłam w scenariusz kilka drobnych szczegółów, które wyłapią uważni znajomi z klasy. I nie chodzi o romans! Ale ten serial jest taką moją osobistą dedykacją dla nich.

Co ma Pani jeszcze w planach?

Mnóstwo! Najpierw dokończyć scenariusz filmu, i przygotować drugą serię „Pod powierzchnią”. A może i trzecią? Potem miałam odpocząć i nie pisać swoich seriali, tylko pomagać innym - ale ostatnio wpadł mi świetny temat i już mi siedzi w głowie… Powoli zarażam nim moich kolegów z pracy. Ale przede wszystkim dostałam teraz nową rolę - showrunnera w TVN. Zajmuję się więc rozwijaniem nowych projektów serialowych, które przygotowujemy na antenę stacji.