SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

Wokalista zespołu muzycznego Mordor podczas śpiewu oraz czterech gitarzystów
11/2018

Pobierz PDF

MORDOR. POWRÓT CIEMNOŚCI

Ten rok przyniósł fanom ciężkiego grania prawdziwą niespodziankę. Reaktywował się częstochowski Mordor. Doom/death metalowy zespół po 21 latach wydał płytę i zapowiada koncerty w klubach. Zaczęli od reedycji starych albumów, wypuszczając w wytwórni Witching Hour swoje legendarne „Nothing...” i „Prayer to...”. Następnym krokiem było nagranie świeżego materiału zatytułowanego „Darkness...”, którego wprowadzeniem na rynek z kolei zajął się Pagan Records. O szczegółach opowiada frontman i wokalista grupy - Slaughter.

Tomasz Jamroziński: Powrót pionierów, weteranów, ikony, prekursorów, ojców-założycieli gatunku, jakim jest polski doom metal. Różnie o Was piszą. Które określenie byłoby najbardziej trafne?
Paweł „Slaughter” Zieliński
: Prekursorzy niekoniecznie. Doom metal to zasługa Wyspiarzy, takich zespołów jak Paradise Lost, Cathedral czy My Dying Bride. Z kolei weteranami się nie czujemy, bez przesady. Może po prostu przedstawiciele doom`owego grania w Polsce. Ten kierunek będziemy pogłębiać także na kolejnych płytach.

Wasza nowa płyta „Darkness...” z jednej strony nawiązuje do korzeni gatunku, a z drugiej da się na niej bez problemu wyłowić również inne akcenty...
Chcieliśmy „wbić się” w nowe rejony, stąd zagrywki w stylu blackmetalowym. To zasługa perkusisty Pawła Pietrzaka („Stormblasta” znanego z Infernal War – przyp. red.) i jego wkładu w powstanie materiału. Mieszankę stylistyczną wymusza skład zespołu, czyli ludzie i ich pomysły. Idziemy na kompromisy. Są różne „wjazdy” i kierunki. Black to kolejny kolor w naszej muzyce, choć zawsze słuchaliśmy takiego brzmienia. Kiedy inspirowaliśmy się doom`em w latach 90., a szliśmy nawet w prog i art rock, jeden z dziennikarzy napisał, że to disco metal. Po czym na łamach swojej gazety nas przepraszał. Okazało się, że dużym uznaniem cieszą się zachodnie kapele typu Tiamat czy Anathema.

To nie pierwsza próba Waszej reaktywacji. Ta wygląda na solidną, bo oparta na nowym krążku...
Mieliśmy ochotę po prostu się spotkać. Co w odniesieniu do pierwszego składu udało się w 80%. Stęskniliśmy się za dźwiękami i growlem, za tym, żeby razem pograć. Dopiero po dwóch latach przymiarek zaczęła się klarować płyta. Jesteśmy ukierunkowani, każdemu się chce, więc to prawdziwa reaktywacja.

Podczas nagrań oddaliście się w ręce M. z Mgły i Kriegsmaschine - specjalisty od black metalu. Jaka atmosfera panowała w studio No Solace?
Z Mikołajem znamy się od dawna. Szanujemy go jako człowieka, kumpla i artystę. Praca z nim jest komfortem. Poszło sprawnie i szybko zarówno pod względem instrumentalnym, jak i wokalnym. Jak najbardziej owocna współpraca. Żeby coś skutecznie tworzyć, nie trzeba mieć „klocków” za setki tysięcy złotych, wystarczy mieć wyobraźnię i wiedzę, którą gałką warto pokręcić.

Kogo spodziewacie się na koncertach? Starych czy raczej nowych fanów?
Trudno powiedzieć. Oczywiście, liczymy na starą gwardię, a w Częstochowie szczególnie na tych, którzy pamiętają nas z dawnych występów w Filutku czy Wakansie. Zawsze w swoim mieście mieliśmy super odbiór. Zagramy nowe rzeczy z Darkness i drugie pół koncertu przeznaczymy na materiał ze starych płyt.

Nakręciliście klip do utworu „Dark room”. Co jeszcze planujecie w ramach promocji?

Mamy obiecaną krótką trasę, ale jeszcze nie wiadomo, z kim i kiedy. Na początku roku może uda się nagrać drugi teledysk, na przykład do kawałka „L.U.C.I.F.E.R.”. Pewnie znów z ekipą z Dr Silesia, która zna się na robocie i jest w klimacie. Do połowy tego miesiąca ma pojawić się płyta winylowa. Teraz panuje ogromna moda na winyle. Do tego stopnia jest ciśnienie u producentów i wydawców, że trzeba ustawić się w kolejkę.

Wasz największy sukces w karierze to...
Koncert życia, czyli mała scena na festiwalu w Jarocinie - 1992 rok. Istny przełom. Czuliśmy na sobie wzrok ludzi z branży, gości zainteresowanych wydaniem naszej drugiej płyty. Byli nawet panowie z niemieckiego SPV. Czuliśmy, że zespół wychodzi z podziemia. Bardzo duży tłum i szaleństwo na maksa. Jakieś przepychanki, wręcz jatka publiczności z ochroną. Nigdy wcześniej nie czuliśmy takiej chemii i energii. Przełomowy moment, a później krążek „Prayer to...” z bardzo dobrymi notami od recenzentów i słuchaczy oraz całe mnóstwo koncertów. Wtedy było łatwiej o występy, bo braliśmy udział w takich objazdowych spędach z różnymi zespołami. Wsiadało się z gitarami w PKS i jechało grać. Teraz każda grupa siada do swojego prywatnego busa.

No właśnie, jak godzicie grę w kapeli z innymi obowiązkami i zajęciami zawodowymi? Nie da się wszystkiego postawić na jedną kartę.
Każdy z nas ma swoją pracę, swoje źródła zarobkowania. Jesteśmy poukładani. Znajdujemy czas na próby i wyjazdy. Gramy dla siebie, dla czystej satysfakcji z tego, że możemy podzielić się swoją twórczością. Materiał idzie na cały świat i wszyscy mogą nas posłuchać. Na koniec muszę zapytać o Wasze trzy kropki w tytułach albumów. Tylko na „The Earth” ich nie zastosowaliśmy, bo tamta płyta była jednorazowym skokiem w bok. W pozostałych przypadkach kropki oznaczają rodzaj niedopowiedzenia, który jest zachętą do budowania własnych interpretacji. Dzięki temu każdy utwór z „Nothing...” czy „Darkness...” można dopasować do tytułu całości. Nowe trzy kropki to przy okazji dowód, że powróciliśmy do korzeni. W warstwie wizualnej wracamy też do obrazów Arka Zająca.

Wszystkich tych, którzy chcą wrócić razem z Wami do starego Mordoru, a przy okazji poznać jego nowe oblicze, zapraszamy 10 listopada na koncert w Teatr from Poland.
Jasne. Nie możemy się doczekać spotkania w TfP. Zapraszam.