SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

Stos książek, a na samej górze biała książka z napisem "Książka do zrobienia" Aleksandry Cieślak
2/2018

Pobierz PDF

PIERWSZE JEST SŁOWO

Aleksandra Cieślak jest graficzką, ilustratorką i autorką tekstów. Pochodzi z Częstochowy i tutaj kończyła Liceum Plastyczne. Później studiowała na Wydziale Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie oraz w Staatliche Akademie der Bildenden Kuenste w Stuttgarcie. Tworzy książki autorskie zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych. Ma na swoim koncie kilka wystaw indywidualnych oraz psychodeliczny dramat „Tit Anik”. W 2016 i 2017 roku nominowana do prestiżowej nagrody Astrid Lindgren Memorial Award.

Adam Florczyk: Specjalizujesz się w tworzeniu i ilustrowaniu książek dla młodego czytelnika, prowadziłaś też wiele warsztatów ilustratorskich dla dzieci. Jak sądzisz, czy w świecie zdominowanym przez Internet i cyfrową technologię, literatura dziecięca nadal może z powodzeniem konkurować o uwagę najmłodszych z przeróżnymi gadżetami i wirtualnym światem?
Aleksandra Cieślak:
Myślę, że może i że będzie konkurowała. Kontakt z książką, rytuał wspólnego czytania, to co innego niż aplikacja z „bajką”, czy animowany filmik na youtube. Za tym stoi zupełnie inna jakość. Książka wymaga pewnego wysiłku, cierpliwości, ale też istnieje jako obiekt do wertowania, otwierania oglądania, ma swój zapach, fakturę papieru. Skomplikowane zabawki na dłuższą metę są mało inspirujące - bo są gotowe. Książka pozwala na budowanie światów we własnej głowie bez użycia programu 3D. To też rodzaj spotkania ze sobą samym, moment na kontemplację, na wyciszenie.

Pamiętasz swoje pierwsze lektury z dzieciństwa i ilustracje, które im towarzyszyły?
Pamiętam rosyjską książkę w języku angielskim o ZOO - z plastikową tarczą telefonu, niemieckie magazyny burda i coś w rodzaju elementarza z ilustracjami Janusza Stannego i Teresy Wibik. Ta ostatnia książka była absolutnie moją ulubioną.

Na co dzień projektujesz również plakaty, ilustracje prasowe, okładki. Czy w tym kontekście książki zawsze były kluczową częścią Twojej twórczości, czy po prostu z czasem okazało się, że w ich robieniu jesteś najlepsza i praca przy nich przynosi Ci najwięcej frajdy?
Nigdy nie lubiłam się skupiać na jakimś konkretnym fachu, bo dużo ciekawsze wydaje mi się nieustanne próbowanie nowych rzeczy, sprawdzanie i odkrywanie siebie w różnych sytuacjach. Książki zawsze były i myślę, że będą dla mnie ważne. Moje podejście do nich ewoluuje - zmienia się proporcja obrazu do tekstu. Aktualnie największą frajdę mam z pracy nad cyklem rzeźb i z pisania scenariusza. Dla mnie to trochę to samo co książka, tylko w innym wymiarze. Słowa i obrazy traktuję zamiennie. Literatura, obraz, rzeźba to tylko narzędzia, liczy się przekaz.

Współpracowałaś między innymi z Grzegorzem Kasdepke, Michałem Rusinkiem i Tiną Oziewicz, ale masz też na koncie kilka całkowicie autorskich tytułów. Wolisz pracę w duecie, czy jednak bardziej lubisz sama być sobie sterem i okrętem?
Od lat nie ilustrowałam tekstów innych autorów. Lubię natomiast współpracować z ilustratorami, projektując książki. Zwykle wolę pracować w pojedynkę. Na pewnym etapie dochodzi kontakt z redakcją i dyskusje - to jest bardzo ciekawe, ale ten pierwszy etap pokonuję sama. Teraz fascynuje mnie praca zespołowa, ale bardziej w dziedzinie teatru czy wideo. Program Teren TR sprzed 3 lat bardzo rozbudził mój apetyt i uświadomił mi, że niekoniecznie mam ochotę do końca życia robić książki dla dzieci. Że moją pasją jest zupełnie co innego.

Gdy przygotowujesz książeczki autorskie, to co jest pierwsze: ilustracja czy słowo?
Zawsze pierwsze jest słowo. Często pierwszy jest tytuł.

Wydając „Świńską książeczkę. O tym skąd się biorą prosiaczki”, wpisałaś się w długą tradycję podręczników, książeczek , które rodzice mimochodem podsuwają na regały swoim pociechom, by w ten sposób zacząć opowiadać im o seksualności. Nie bałaś się, że, tworząc ten tytuł wylądujesz w środku światopoglądowej wojny, o to kiedy i jak rozmawiać z dziećmi o seksie?
Świńska książeczka to taki żart z wychowania seksualnego. Większość publikacji na ten temat jest przaśno-przymilna, tak jakby nagle nikt nie lubił świńskich spraw. Gdyby tak było, nie byłoby tych wszystkich dzieci, którym, jak wiem z relacji dorosłych, książka się podoba. Męczy mnie robienie tabu z czegokolwiek. Równie dobrze można by zrobić tabu z dłubania w nosie.

Stworzyłaś również poradnik dobrego wychowania dla dzieci „Co wypanda, a co nie wypanda”. Jaki jest twój patent, przy tego typu książeczkach, by nie popaść w nudny dydaktyzm i nie stracić młodego czytelnika?
Patentem jest wynoszenie na podium mało eleganckich zachowań, pisanie o nich tak, jakby były elementami protokołu dyplomatycznego. Nawet jeśli mamy na myśli bekanie komuś w nos, można o tym bardzo elegancko opowiedzieć. Lubię używać trochę przestarzałych słów i stylizacji, bo one zwykle nadają rumieńca prostym rymom.

Jak myślisz, czy istnieje szansa, żeby ilustracje wróciły do książek dla dorosłego czytelnika częściej, niż tylko przy okazji ekskluzywnych wydań klasyków?
Myślę, że to raczej proces dwutorowy. Z jednej strony będzie więcej wydań kieszonkowych, na tanim papierze, typu przeczytaj i podaj dalej oraz wygodnych e-booków, a z drugiej strony będą pojawiać się kolekcjonerskie wydania, tych samych książek. Ilustracja jest, za przeproszeniem, modna. To co niszowe często z czasem staje się masowe, więc nie zdziwią mnie ilustrowane romanse i kryminały.

Stworzona przez Ciebie „Książka do zrobienia”, która zdobyła wyróżnienie w ramach BolognaRagazzi Award for Art Books na Międzynarodowych Targach Książki w Bolonii, skierowana jest do młodzieży i wymyka się tradycyjnym definicjom książki czy literatury. Czym właściwie jest książka aktywnościowa i jak się z niej korzysta?
Książki aktywnościowe to też pewnego rodzaju moda. Początkowo miałam niechętny stosunek do tej formuły, ale przyjęłam ją jako sposób rozmowy z czytelnikiem. W przypadku książki do zrobienia ta forma jest nieco przewrotna i zaczepna. Nie wszystko trzeba zrobić, niektóre zadania to małe prowokacje. Właściwie niczego nie trzeba robić poza czytaniem i wyobrażaniem sobie.

Media coraz częściej straszą nas statystyka-mi spadającego czytelnictwa i wróżą, że za jakiś czas książki znikną z naszego świata. Myślisz, że to możliwe, potrafisz wyobrazić
sobie świat bez książek?

Potrafię. Osobiście marzę, żeby doczekać czasów, w których teksty będę mogła uploadować bezpośrednio do mózgu. To duża oszczędność czasu i miejsca. A tak serio, to wydanie książki nadal kojarzy się z pewnego rodzaju prestiżem, bo napisać bloga może sobie przecież każdy. Żeby wydać książkę, trzeba mieć albo kasę albo wydawcę. Dopóki istnieje potrzeba lansu - książki będą się ukazywać. To przecież wspaniałe, budujące uczucie - tak sobie ustawić w salonie zbiór własnych dzieł w twardej oprawie, a potem wydać przyjęcie i cytować samego siebie. Nie zapominajmy też o grafomanii, na którą nadal nie ma obowiązkowych szczepień.