SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

Trzy czarno-białe zdjęcia. Na pierwszym mężczyzna przytulający zza barierki kobietę w krótkiej sukience, na drugim twarz mężczyzny z wąsem w okularach i na trzecim stojąca starsza kobieta w krótkich włosach w fartuszku kucharskim, opierająca się o stół
5/2018

Pobierz PDF

DOKUMENT Z PROWINCJI

Jacenty Dędek to pochodzący z Częstochowy fotograf, reporter i dokumentalista. Ma na koncie współpracę między innymi z „National Geographic Polska”, „Dużym Formatem”, „Tygodnikiem Powszechnym”, „Polityką”, „Przekrojem”, „Newsweekiem”, „Wprost”. W ostatnich latach najchętniej pracuje nad własnymi autorskimi projektami. Jednym z nich jest „portretprowincji.pl”, który współtworzy z żoną Kasią, autorką tekstów. Wspólnie podjęli próbę wykonania aktualnego portretu Polaków żyjących poza wielkimi ośrodkami miejskimi. Owocem tej pracy jest wyjątkowy album, który właśnie się ukazuje.

Adam Florczyk: Czym dla was jest prowincja i dlaczego właśnie ona stała się bohaterką waszego ostatniego projektu?
Kasia Dędek:
Zaczynaliśmy pracę nad „Portretem prowincji” właśnie z takim pytaniem: jaka jest Polska małomiasteczkowa? I ta ciekawość ludzi, miejsc i przestrzeni towarzyszyła nam od pierwszych wyjazdów, a im dłużej trwały, tym bardziej byliśmy pewni, że nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Zresztą nie był to projekt badawczy, tylko dokumentalny. Zależało nam, by utrwalić pewien obraz małomiasteczkowej Polski, która się przecież zmienia. Wydawało nam się, że prowincja znajduje się w dziwnym zawieszeniu, w takim „międzyczasie” pomiędzy starym a nowym.
Jacenty Dędek: Wizualnie ten stan był dla nas bardzo ciekawy. Więc po ponad sześciu latach podróży twierdzimy, że prowincja jest fascynująca, nieoczywista i zaskakująca. A możemy tak powiedzieć, bo zjeździliśmy Polskę wzdłuż i wszerz. Przejechaliśmy przez wszystkie województwa wielokrotnie, zdjęcia powstawały w 421 miejscowościach, choć odwiedziliśmy ich znacznie więcej. W samej podróży spędziliśmy ponad rok i dwa miesiące.

Jak bardzo życie tam różni się od tego w wielkich miastach? Czy dla fotografa łączy się to z jakąś fundamentalną zmianą artystycznego języka, który miałby pomóc uchwycić ten małomiasteczkowy klimat?
K:
Jak się żyje w wielkich miastach, sami do końca nie wiemy, bo mieszkamy przecież w mieście średniej wielkości. Chyba najbardziej rzucającą się w oczy różnicą jest poczucie czasu. Wydaje mi się, że ludzie mają go dla siebie więcej.
J: Ale w małych miejscowościach żyje się z pewnością trudniej. Spotyka się wiele zapóźnień i biedy, często naprawdę niezawinionej. Jedna z bohaterek powiedziała Kasi: „Żyć bym tu Pani nie radziła”, też by sobie Pani rady nie dała. Co do strony wizualnej, to chciałem, żeby temu tematowi nadać odpowiednią wagę, dlatego zdecydowałem się na używanie bardzo prostych środków. Zależało mi też na jak największym dokumentalizmie, choć oczywiście jest to bardzo osobisty dokument. Uciekając przed doskonałością cyfrowego zapisu, całość zarejestrowałem na tradycyjnych filmach, zarówno małoobrazkowych, jak i dużego formatu.

W albumie tekst spotyka się z fotografią. Oddajecie głos swoim bohaterom. Czy któraś z opowiedzianych historii zapadła wam najmocniej w pamięć? Któreś spotkanie było szczególnie wyjątkowe?
K:
Wszystkie spotkania były wyjątkowe i nie jest to wyraz jakiejś kokieterii. Mieliśmy szczęście do bohaterów. Bardzo chcieliśmy, by w „Portrecie prowincji” to właśnie mieszkający na prowincji ludzie opowiedzieli nam o swoim życiu. Opowiadali barwnie i prawdziwie. Często posługując się językiem, w którym można się zakochać, a na pewno zadziwić jego różnorodnością. Dla mnie bardzo zapadające w pamięć i emocjonalne było spotkanie w Burzeninie z panem Marianem Wlaźlakiem, który na początku rozmowy powiedział nam prawdę życiową, niemal jak bohater powieści Wiesława Myśliwskiego: „Jaki los przeznaczony, tego za młodu się nie wie. Człowiek sobie sam życia nie wyznacza, ma los przeznaczony i tym losem przeżyje”.
J: Nie mam jednej ulubionej historii, czy spotkania. W pamięć zapadły mi opowieści pana Czesia, który przeżył najbardziej niezwykłą noc w życiu, na weselu brata swojej przyszłej żony, oraz spotkanie z Kasią z południa Polski, dawczynią komórek jajowych, która była poszukiwana za morderstwo. Tych historii jest sporo, trudno je porównywać.

Jak znajdowaliście ludzi do projektu? Jak reagowali na to, że chcecie ich sportretować, dowiedzieć się czegoś o ich życiu?
K:
Nie zawsze było to łatwe, wiele razy spotykaliśmy się z odmową. Jacenty ma bardzo duże doświadczenie reporterskie i to z pewnością nam pomagało.
J: W ogóle myślę, że praktyka, jaką daje codzienna praca w gazecie, jest często przez ludzi niedoceniona, a to reporterskie rzemiosło bardzo się przydaje w kontaktach międzyludzkich. Drugą sprawą, może nawet ważniejszą, jest to, że ludzie muszą Ci po prostu zaufać. Innej metody nie ma.

Prace nad albumem trwały ponad sześć lat. Jak bardzo zmieniał się w tym czasie projekt?
J:
Mieliśmy od początku bardzo jasno sprecyzowany plan. Chcieliśmy portretować ludzi i miejsca, bo Kasia się uparła, że miejscom też można robić portrety. Ale ważne dla nas było, by portrety i opowieści były konkretnie osadzone w przestrzeni.
K: Początkowo było to stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, ale ono zostało nam przyznane tylko na pół roku. Wiedzieliśmy, że w tym krótkim czasie nie uda się zmierzyć z tak obszernym tematem, zwłaszcza, że założyliśmy sobie, że zdjęcia będą powstawały na terenie całego kraju, w miejscowościach nie większych niż liczące 30 tys. mieszkańców.
J: Najlepiej pracowało się nam pod koniec projektu, bo bardzo się w trakcie trwania tej pracy zgraliśmy. Wcześniej bywało, że niektóre trudy podróży Kasia oprotestowywała, jak na przykład włączanie ogrzewania w czasie upałów, bo nasz stary samochód miał problemy z chłodzeniem silnika.

Od początku docelowo miał powstać album, czy może wstępnie był to projekt bardziej internetowy?
J:
Etap stypendium ministerialnego podsumowaliśmy projektem internetowym, ale od początku zbieraliśmy materiały, by zakończyć to publikacją książkową. W międzyczasie była publikacja w „Dużym Formacie”, w zeszłym roku wystawa na Festiwalu OFFO-TO w Opolu, a już zupełnie niedawno publikacją części naszego projektu zainteresował się „doc!photo magazine”.

Dlaczego akurat Włodzimierza Nowaka poprosiliście o napisanie słowa wstępu do albumu?
K:
To Jacenty wybrał Włodzimierza Nowaka, by napisał wstęp do naszego albumu. Wszystko z powodu jego reporterskiej książki „Serce narodu koło przystanku”.
J: We wstępie Włodek opowiada o naszym spotkaniu i tym, co nas połączyło.

Były jeszcze inne lektury, które inspirowały podczas Waszej podróży po prowincji?
K:
Było ich wiele i to nie tylko podczas podróży. Oboje jesteśmy fanami literatury faktu.
J: I chyba nie ruszylibyśmy w drogę bez Stasiuka.

Pracujecie już nad czymś nowym, jakiś nowy temat was zaciekawił?
J:
Tak, pracujemy znowu wspólnie nad pewnym przedsięwzięciem, też dotyczącym Polski. Mamy już za sobą pół roku jeżdżenia w teren, ale to dopiero początek pracy. Dla odmiany, po czarno-białym „Portrecie prowincji”, te zdjęcia będą bardzo kolorowe.