SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

Saramonowicz

Andrzej Saramonowicz o premierowym „Bejbis”

21 października 2022
Udostępnij

Od piątku, 21 października na ekranach kin w całej Polsce film „Bejbis” w reżyserii Andrzeja Saramonowicza. W obsadzie troje aktorów częstochowskiego teatru – Marta Honzatko, Adam Hutyra i Maciej Półtorak. - Cała trójka wywiązała się ze swoich ról w fantastyczny sposób - opowiada reżyser w rozmowie z portalem CGK.

middle-1900_saramonowicz.jpg

Męską część częstochowskiego zespołu aktorskiego poznał Pan doskonale, realizując spektakl „Testosteron”, którego premiera odbyła się w listopadzie 2019 r. Po przerwie – wraz z nowym sezonem – tytuł ten wrócił na scenę Teatru im. Adama Mickiewicza. Współpraca z częstochowskimi aktorami musiała być owocna, zaprosił ich Pan bowiem do udziału w swoim najnowszym filmie „Bejbis”.

Andrzej Saramonowicz: Kiedy rozpocząłem pracę nad „Testosteronem”, szybko się zorientowałem, że mam do czynienia z utalentowanymi aktorami. Zdolności niektórych osób wydawały mi się tak silne, że zastanawiałem się, dlaczego świat filmu ich nie zna. Powodem jest brak profesjonalizmu niektórych reżyserów castingów, którzy ograniczają się do swoich starych notesów i nie korzystają z innych możliwości. Te 200 km, które dzieli Częstochowę od Warszawy, czasem wygląda tak, jakby było to 200 lat świetlnych.

Realizując spektakl, nie miałem jeszcze żadnych pomysłów na film. Miałem w tym długą przerwę.

Sporo się zmieniło, bo przed nami premiera „Bejbis”. Skąd ta zmiana?

- W ubiegłym roku nagle dostałem propozycję zrobienia „Bejbis”. Włoski producent, Alessandro Leone zaproponował mi remake filmu „Figli”, czyli „Dzieci”. Powiedziałem, że ja nie robię remake'ów, nie przeklejam kadrów z jednego filmu do drugiego. W ogóle mnie to nie interesuje. Namówił mnie jednak, żebym „chociaż” obejrzał ten włoski obraz.

Obejrzałem. Okazało się, że jest interesujący w takim aspekcie, że chyba w polskim kinie nie było żadnego filmu, który opowiadałby o trudnościach bycia rodzicem. Nie w wymiarze dramatu, tylko obrazu, który pokazuje, że oczywiście warto mieć dzieci, ale płaci się za to ogromną cenę. Z jednej strony mamy przymus kulturowy, który mówi, że wszyscy musimy mieć dzieci, bo jeśli nie, to jest to coś gorszego. Z drugiej, jak już je mamy, to jesteśmy zostawieni z tym sami sobie. Chciałem opowiedzieć o tym szerszej publiczności. Powiedziałem producentowi, że jeśli pozwoli mi zrobić film na motywach, to mogę go zrealizować. Dostałem wolność, jeśli chodzi o scenariusz oraz obsadę. Wykorzystałem to. Nikt nie wpływał na żadną z ról.

Dzięki tej wolności w obsadzie filmu znaleźli się: Adam Hutyra, Marta Honzatko i Maciej Półtorak.

- Z panami pracowałem przy „Testosteronie”, wiedziałem, że są znakomitymi aktorami. Martę widziałem w wielu przedstawieniach, które oglądałem w Częstochowie w trakcie pracy nad moim spektaklem. Czułem, że tkwi w niej tak duży potencjał, że powinna zagrać w tym filmie. Tak się stało. Jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy. Cała trójka wywiązała się ze swoich ról w fantastyczny sposób. Udało im się stworzyć świetne kreacje, chociaż są to role drugoplanowe. Główne należą do pary małżeńskiej, którą gra Marta Żmuda-Trzebiatowska i Grzegorz Małecki.

Wspominał Pan o przerwie. Nie była najkrótsza, bo od „Jak się pozbyć cellulitu” minęło już 11 lat. Co ją spowodowało?

- Jestem człowiekiem, który wykonuje kilka zawodów. Najbanalniej mogę odpowiedzieć, że przez te 11 lat po prostu żyłem – raz lepiej, raz gorzej. Nie fetyszyzuję pracy przy filmie jako sensu mojego istnienia. Dużo czasu poświeciłem na samorozwój, na realizację innych projektów. Wiele wydarzyło się w moim życiu osobistym.

To wszystko wpływa na to, że człowiekowi mija ochota, by wyjść z domu i wrócić... po roku. Bo w przypadku robienia filmu, tak to wygląda. Reżyser, taki jak ja, wychodzi z domu i wraca po roku. Choć nocuje w tym domu codziennie, głowa jest zupełnie gdzie indziej. Za tworzenie filmu płaci się dużą cenę. Nie da się go robić przez osiem godzin dziennie, potem zamknąć szufladę i wrócić do swojego życia. Z tego się nie wychodzi. I czasami człowiek już tego nie chce.

Ja sam z jednej strony się cieszę, bo dostałem propozycję zrobienia filmu w przyszłym roku, a z drugiej – wiem, co to znaczy. To dobrze wygląda na czerwonym dywanie, podczas premier i festiwali. Jednak wielokrotnie widziałem, jak ci pięknie wyglądający ludzie wracają do mieszkania, a w lodówce pusto, bo zapomnieli o zakupach. To gwiazdorstwo kończy się, gdy wkracza proza.

W najnowszym filmie prozy życia jest sporo. To bowiem opowieść o tym, ile potrafią zmienić narodziny drugiego dziecka. W tym przypadku: jeden plus jeden nie równa się dwa... tylko jedenaście. Ta komedia ma smak słodko-gorzki?

- Moim zdaniem pierwsza część jest zabawniejsza, druga – bardziej nostalgiczna. Podobną konstrukcję miało „Lejdis”. Zaczynaliśmy od komediowych kwestii, by przejść do pewnej zadumy. Nadal jest to jednak zaduma w konwencji filmu komediowego.

Za moment „Bejbis” ocenią widzowie. Premierze towarzyszą pewnie szczególne emocje. Mając taki dorobek, jak Pana, trudno uniknąć porównań do „Lejdis” czy „Testosteronu”?

- To normalne. Żeby uprawiać takie zawody, jak scenariopisarstwo, reżyseria filmowa czy teatralna, aktorstwo, trzeba mieć bardzo grubą skórę. Skłonnością natury ludzkiej (i mówię to o tych, którym pokazujemy, co potrafimy) jest bardziej krytykowanie niż chwalenie. Są badania statystyczne, które mówią, że znikomy procent osób, którym się coś podobało, chce o tym napisać. Z kolei wśród tych, którym się nie podobało, taki procent jest dużo większy. W Polsce ze względu na różne frustracje, z którymi się zmagamy, problem z tym jest jeszcze poważniejszy.

Wiele się już nauczyłem, staram się mieć twardą skórę, ale i tak przeżywam różne rzeczy. Gdy w 1999 r. zrobiłem film „Pół serio”, to mówiono: jest, jaki jest, ale może być. Potem powstało „Ciało” i mówiono: „Ciało” jest beznadziejne, ale „Pół serio” było fajne. Następnie był „Testosteron” - mówiono: to jest kompletna chała, jak twórca tak dobrego filmu, jak „Ciało” mógł zrobić takie g... Po czym zrobiłem „Lejdis” i słyszałem, że „Testosteron” był świetny, a „Lejdis” złe. Teraz także spodziewam się, że ludzie będą mówić, że „Bejbis” nie ma nic wspólnego z „Testosteronem” i „Lejdis”, ale za pewien czas będą chwalić ten film.

Czy rzeczywiście „Testosteron” plus „Lejdis” równa się „Bejbis”?

- W porównaniu z dwoma ostatnimi filmami, za którymi stałem - „Idealnym facetem dla mojej dziewczyny” i „Jak się pozbyć cellulitu”, „Bejbis” jest najbliższe - jeśli chodzi o poczucie humoru i sposób patrzenia na świat - moim wcześniejszym filmom. Dystrybutor używa takiego hasła reklamowego: „Testosteron” plus „Lejdis” równa się „Bejbis”. To hasło skojarzeniowe, choć dla mnie o tyle prawdziwe, że ten film jest najbliższy tamtemu światu. „Idealny facet…”, „Jak się pozbyć...” próbowały eksplorować przestrzeń humoru abstrakcyjnego czy groteski. Co okazało się trudne, ponieważ polski widz nie jest przyzwyczajony do czytania takiego absurdu.

„Bejbis” jest tylko i wyłącznie filmem obyczajowym. Z silnym wątkiem komediowym i silnym wątkiem lirycznym. Jeśli ktoś lubił za to „Testosteron” i „Lejdis”, w „Bejbis” to dostanie. Choć trochę dojrzalsze, bo sam jestem dojrzalszy. Ale to nie oznacza, że smutniejsze, tylko przefiltrowane przez dodatkowe doświadczenia życiowe, które były moim udziałem w czasie tej jedenastoletniej przerwy.

Rozmawiała Zuzanna Suliga

* Polsko-włoską produkcję „Bejbis” już od 21 października można oglądać na ekranie kina Cinema City Galeria Jurajska. Główne role grają: Marta Żmuda-Trzebiatowska (Ada) i Grzegorz Małecki (Mikołaj). Obsadę współtworzą także m.in.: Barbara Papis (Mela), Bronisław Wrocławski (Dziadek Jan), Ewa Telega (Niebabcia), Adam Hutyra (Henryks), Krzysztof Gosztyła (Święty Mikołaj), Dominika Kluźniak (Malinowska), Anna Iberszer (Hanka), Marta Honzatko (Kozłowska), Artur Barciś (ksiądz Marek), Maciej Półtorak (Kozłowski), Joanna Kurowska (Marylka), Michalina Olszańska (Luiza), Maria Maj (Melomanka), Michał Komar (Niedziadek) i Damian Ukeje (Damian). Za zdjęcia odpowiada Tomasz Madejski, za scenografię - Joanna Walisiak, za kostiumy - Enrica Iacoboni, za muzykę - Marek Napiórkowski, a za montaż - Jarosław Barzan. Dystrybutorem obrazu jest Monolith Films.

Fot. Łukasz Stacherczak


Cykle CGK - Autorzy