SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

Krzysztof Majchrzak
Marcin Szpądrowski

Na przekór i pod prąd

23 lutego 2023
Udostępnij

- Czy jestem najlepszy? W sztuce nie ma najlepszych. Najlepszym można być w sporcie – mówi Krzysztof Majchrzak, „Muzyk roku” w „ Plebiscycie JAZZ 2022”. Opowiada o swojej bezkompromisowości, fascynacji niskimi dźwiękami, częstochowskich korzeniach i drugim domu - Francji.

Sławomir Domański: Zająłeś pierwsze miejsce w Plebiscycie „ JAZZ 2022...” To wielki sukces.

Krzysztof Majchrzak: Ta nagroda to dla mnie ogromne wyróżnienie. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się wygranej, nie tworzę muzyki łatwej i nie staram się podobać za wszelką cenę. Natomiast czy jestem najlepszy? W sztuce nie ma najlepszych. Najlepszym można być w sporcie. Według mnie „Muzyk roku” to ten, który wyróżnił się czymś wyjątkowym. Dla mnie to nagroda za całokształt tego, co zrobiłem w 2022 roku, choć zapewne największy wpływ na nią miał sukces solowego albumu „432 Hz”.

Uważam, że jest to też pewnego rodzaju rekompensata za całą moją bezkompromisową drogę artystyczną. Drogę, którą bardzo konsekwentnie idę, żyjąc dziś we Francji.

middle-majchrzak2.jpgZauważyłem, że ludzie często myślą, że nie ma pracy twórczej, zanim nie zasiądzie przy instrumencie czy przy maszynie do pisania. Tymczasem ja sądzę, że to, co się dzieje w głowie jest najważniejsze.

- Płytę „432 Hz” otwiera utwór o tytule „62 model do składania”, zaczerpniętym z powieści Julio Cortazara. Jest pierwszy właśnie dlatego, że mój proces twórczy to właśnie rodzaj modelu do składania. Noszę pomysły muzyczne w głowie, aż nadejdzie TEN moment. Wtedy siadam i nagrywam. Często komponuję też tradycyjnie. I tutaj mogę niektórych zaskoczyć - przy pianinie.

Aby móc to realizować, o czym mówię, nauczyłem się sam nagrywać. Mam własne, mobilne studio, które mieści się w komputerze. Nie muszę „iść do biura”. Nagrywam wtedy, kiedy przychodzi natchnienie. Robię to sam, ale nad końcowym efektem współpracuję z mieszkającym w Częstochowie, wybitnym realizatorem Robertem Gonerą.

Jak doszedłeś do tego momentu, w którym teraz jesteś?

- W moim domu nie brakowało tradycji muzycznych - moja mama była wyjątkowo uzdolniona wokalnie, a wujek był śpiewakiem operowym. Sam zacząłem grać ok. 1976-77 roku, kiedy dostałem się do szkoły muzycznej w Częstochowie, do klasy kontrabasu. Przyznam, że w czasach licealnych miałem bardzo wiele zainteresowań: od matematyki po antropologię. Mało brakowało, a zostałbym... prawnikiem. Moim marzeniem było jednak być muzykiem.

Pierwszy cykl czteroletni I stopnia klasy kontrabasu zrealizowałem w pięć miesięcy, pracując z instrumentem praktycznie bez przerwy, od rana do wieczora. Wtedy poznałem Janusza „Yaninę” Iwańskiego, który był w tej samej klasie, a z którym potem współtworzyliśmy stary skład Tie Break.

Ceną za kilkanaście godzin ćwiczeń dziennie było to, że z powodu kontuzji musiałem... przestać grać na kontrabasie. Właśnie dlatego sięgnąłem po gitarę basową. Proponowano mi operację, ale dawano 50 proc. szans na sukces. Istniało ryzyko, że nie będę już grał. Nie zoperowałem więc ręki, czego nie żałuję.

Za co tak polubiłeś gitarę basową?

- Lubię barok, a w baroku „basso continuo” jest najważniejsze. Chcę mieć wpływ na wszystko, w czym biorę udział i być za to odpowiedzialnym. Może często basista jest mniej dostrzegany przez publikę, ale to on decyduje o harmonii, o tym, w jakim kierunku pójdzie improwizacja. A poza tym zawsze fascynowały mnie niskie dźwięki.

Moją koncepcją nie jest granie solo dla popisów. Cieszy mnie, że zauważono mój album jako płytę muzyka, a nie basisty. prezentującego gamę swoich umiejętności instrumentalnych. W jednej z recenzji Maciej Lewenstein napisał, że „jestem polskim Mike Oldfieldem”. Dla tych, którzy nie znają, polecam jego płytę „Tubular Bells”.

A jak Ty sam siebie znajdujesz jako muzyka?

- Uważam siebie za muzyka bez granic. Jestem muzykiem improwizującym, tworzącym, komponującym zarówno w sposób tradycyjny, jak i intuitywny. Ze względów praktycznych częściej jestem klasyfikowany jako twórca jazzowy, gdyż jazz kojarzy się z improwizacją. Nie ograniczam się jednak.

middle-majchrzak.jpg

Wyjechałeś lata temu z Polski i z Częstochowy, do dziś żyjesz i tworzysz we Francji. Jakie są Twoje doświadczeniu emigranta?

- Wyjechałem w 1988 roku. Dlaczego do Francji? Uważałem wtedy i nie zmieniłem zdania, że to idealny kraj dla artysty. Jest tam duże zainteresowanie kulturą i sztuką, ale i ogromna konkurencja. Wielu odradzało mi ten kierunek, bo przede mną było już wielu wybitnych muzyków z Polski, którzy próbowali tam osiąść. Postanowiłem tam zostać mimo wszystko, lubię podejmować wyzwania. I grając niełatwą muzykę, potrafiłem z niej żyć.

Ten pierwszy okres, gdy mieszkałem pod Lyonem był bardzo trudny, musiałem dojeżdżać 3 godziny dziennie pociągiem do pracy w tę i z powrotem; przez półtora roku pracowałem w wytworni guzików, żeby się utrzymać. Ale to właśnie podczas tych podróży nauczyłem się grać „slappem”, czyli uderzając w struny kciukiem. Robiłem to bez instrumentu, wizualizując ruch.

Szybko zacząłem szukać okazji, aby grać, pomimo tego, że w Lyonie nie znałem nikogo. W dodatku wtedy, poza Paryżem, Francuzi nie mieli pojęcia, na jakim poziomie jest muzyka jazzowa (i nie tylko) w Polsce. Jednak gdy się przekonali jak gram, wszystko poszło bardzo szybko – w pewnym momencie działałem aż w dziewięciu zespołach, z którymi zacząłem jeździć po świecie.

Cały czas wracasz jednak do Częstochowy...

- Ludzie czasem myślą, że będą lepiej postrzegani, gdy się zasymilują. Bez jakiegoś pompatycznego patriotyzmu mówię, że moje korzenie to Częstochowa i Polska, ale jestem Europejczykiem, więc moim domem jest też Europa. W tej chwili mój drugi dom to Francja. Właśnie drugi, bo ten pierwszy jest tutaj.

Języka francuskiego nauczyłem się przez szacunek do miejsca, w którym mieszkam. Wymagam również, aby Francuzi nauczyli się wymawiać moje imię i nazwisko bez przekształceń, a nie jest to dla nich proste. Później mi powiedziano, że to też świadczy o mojej sile. Możemy być naprawdę silni, gdy pozostajemy sobą i dbamy o swoją tożsamość. I to jest moje credo – zawsze pozostać sobą.

Wybrałem drogę niekomercyjną, w której nie staram się przypodobać. Nie próbuję udawać kogoś innego, by być bardziej „na fali”. I publiczność to widzi i docenia. Zawsze idę „pod prąd” i na przekór.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Rozmowa odbyła się 14 lutego 2023 r. w Częstochowie.

Fot. Marcin Szpądrowski

Cykle CGK - Autorzy