SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

Adam Markowski

Ballada ma się coraz lepiej

14 kwietnia 2023
Udostępnij

Paweł Łowicki zdecydował się na kolejny muzyczny powrót. Na pierwszy trzeba było czekać ponad 20 lat. Teraz „tylko” trzy. To, że Częstochowa na niego czekała, potwierdzają dwa wyprzedane koncerty, które odbędą się 15 kwietnia w OPK „Gaude Mater”. W poniższej rozmowie częstochowski bard opowiada m.in. o pisaniu do szuflady i 600 zapisanych pomysłach muzycznych.

middle-lowicki_full.jpg

Przed laty śpiewał Pan, że „ballada ma się dobrze”, nadal tak jest?

- Dokładnie dziewięć lat temu, także w kwietniu wystąpiliśmy w Ośrodku Promocji Kultury „Gaude Mater” z tak zatytułowanym programem. Wtedy ballada miała się wyśmienicie, liczba zainteresowanych koncertem osób była kolosalna. W tym roku okazuje się, że zainteresowanie jest podobne. Mam nadzieję, że ballada ma się więc coraz lepiej. Trzeba ją tylko grać i śpiewać.

Przygodę z muzyką rozpoczął Pan jako nastolatek, potem - po latach - wrócił do grania. Razem z pandemią przyszła kolejna przerwa, tylko ten lock down trwał dłużej niż u reszty, bo niemal do dziś.

- Z perspektywy czasu dostrzegam to, ile przez te przerwy uleciało mi życia. Trochę tego żałuję, jednak widać wszystko musi mieć swoją kolej. Pierwsza przerwa wypadła między 18. a 40. rokiem mojego życia. Druga była krótsza, trwała ostatnie dwa-trzy lata. Ten czas w obu przypadkach był mi potrzebny, zwłaszcza do tworzenia. I dawniej, i teraz nie siedziałem w domu bezczynnie. Niezmienne pisałem i tworzyłem. Efekt tych ostatnich, pustych muzycznie lat, być może zaowocuje teraz.

Z pierwszej przerwy „wyrwał” Pana kolega z „Plastyka” Robert Sękiewicz, kurator galerii OPK. A kto zmobilizował Pana teraz?

- Myślę, że cały czas stoi za tym Robert, który znów podpowiadał mi, żebym wrócił do Ośrodka. Gdy muzyka odeszła na dalszy plan, to artyści z mojego byłego zespołu, wzięli mnie za przysłowiowy kołnierz (tak, jak kiedyś Robert), „przywlekli” do próbowni i nakazali wrócić do grania. Najmocniej „pracował” nade mną gitarzysta Robert Gliński, który powtarzał, że nie można zostawić tej twórczości, że zwyczajnie jej szkoda.

Pandemia przystopowała nas wszystkich, czy gdyby nie ona, przyszłyby te „puste muzycznie lata”? Okres od 2014 r. był przecież dla Pana intensywny. Kilka programów, koncerty, dwie płyty…

- Myślę, że gdyby nie koronawirus, nie zrobiłbym sobie żadnej przerwy. Razem z pianistą Kamilem Kosiorem i Dominiką Bąbelewską rozkręcaliśmy kameralny projekt „Kontrapunkt”, było spore zainteresowanie, dostawaliśmy propozycje występów. Szykowaliśmy się na koncert w Łodzi i dzień przed terminem wprowadzono restrykcje covidowe. Wydarzenie odwołano. Wkrótce została pustka. Odpadłem zupełnie, nie mogłem poradzić sobie z nową sytuacją i do dziś nie potrafię jej zrozumieć. Ale nie tylko dla nas był to trudny czas, pandemia mocno doświadczyła całe artystyczne środowisko.

Ile tekstów napisał Pan od tego 2020 r.?

- Chyba nie da się ich policzyć. Oczywiście nie wszystkie są skompensowane, nie po każdym postawiłem kropkę. Na „kiedyś”, które nadejdzie, czeka też nieprawdopodobna ilość szkiców i „zajawek”. W ramach przerwy powstało również mnóstwo muzyki. Tu akurat znam statystykę, bo w swoim telefonie mam zapisanych ok. 600 nowych pomysłów.

Wszystko to należy kiedyś zweryfikować, co się nadaje, co jest kompatybilne z tekstem. Pomysłów mam dużo. To taka pewna trudność, którą mam „ze sobą”. Jak już zaczną się ze mnie wylewać teksty, nie mam „autocenzury”.

Czy któreś z nich trafiają do kosza?

- Przyznam, że nie wyrzucam ich do kosza, raczej upycham po zakamarkach szuflady. Potężna ilość muzyki i tekstów, którą dziś wykonuje, powstała, gdy miałem 16 czy 17 lat. Odczekały swoje, więc pewnie i na inne piosenki przyjdzie czas. Pewnie przejdą korektę, dopasuje je do tu i teraz, i do sytuacji.

Tekstów nie wyrzucam nigdy, bo stanowią jakąś cząstkę mnie samego. Trudno mi wyrzucić nawet jeden wers, napisany ot tak, na szybko, bo czuję, jakbym wyrzucał sam siebie.

15 kwietnia w OPK, „powróci” Pan po raz kolejny. Czy czuje się Pan tak, jakby znowu był debiutantem?

- Tych debiutów w moim życiu było chyba zbyt wiele. Taki występ zagrany po kilku latach przerwy jest stresującą sytuacją. Materiał znamy, „siedzi” nam. Niemniej lęk jest i dopiero teraz zaczyna do mnie docierać to, jak duży. Swój szacunek dla publiczności wyrażam właśnie wielkim, wielkim stresem.

Pamiętam jak dziś, że dziewięć lat temu, przed koncertem w Ośrodku, w ogóle nie chciałem wyjść na scenę. Robert Gliński musiał mnie ostro „czarować”, żebym się zmobilizował. Wyszedłem, zagraliśmy, zaśpiewaliśmy i było cudownie. Mam nadzieję, że tym razem obejdzie się bez czarów.

Zaczynał Pan grając jako trio, potem był band, teraz wracacie znowu w trójkę, choć towarzyszyć Wam będą goście. Proszę przybliżyć ten koncertowy skład.

- Najpierw było rzeczywiście trio, a potem band, przez który przewinęło się wielu muzyków. Teraz też miało być trio, które współtworzymy ze wspomnianymi Robertem i Kamilem. I tak zapowiadaliśmy koncert, potem mogliśmy zrobić już korekty w afiszu, więc w zapowiedziach dodaliśmy gości. Zagrają z nami Dominika Bąbelewska i Tomek Holewa, który gra na cajonie elektrycznym. Funkcjonują jako goście, ale razem stanowimy trzon przyszłego zespołu. Wrócimy jako band, ale zmieniamy formę, sięgamy do korzeni, muzyki akustycznej, kameralnej, z ładnym podbiciem gry gitarowej.

Mając 600 motywów muzycznych, myśli Pan o kolejnej płycie?

- Uszczknę rąbka tajemnicy, ale przyznam, że zespół jeszcze nie wie, ile ich czeka. Na razie zagramy tylko dwie premierowe piosenki – „Balladę o człowieku” i „Krzesło”. Potem zaczniemy konstruować nowe utwory, a wiosną przyszłego roku chciałbym podjąć próbę nagrania nowej płyty.

Wraca Pan na dobre?

- Jeśli znów się na to decyduję, to niech ma to jakiś wydźwięk. Róbmy to najlepiej jak potrafimy, walczmy do końca, wierząc, że z czasem taka muzyka zacznie być promowana, rozpowszechniana i będzie stanowiła alternatywę dla tego, co dzieje się w mediach.

Koncerty będą dwa, bo pierwsza godzina (17.00) została szybko wyprzedana. To spory sukces i pewnie podobna radość?

- Pierwsza godzina „wyprzedała się” w kilka dni. Było to dla mnie bardzo miłe zaskoczenie. Dołożyliśmy godzinę 19 i na nią również brakuje już biletów. Takie zainteresowanie jest niezwykle ważne dla każdego twórcy. A innym może pokazać, że ważne jest nie tylko to, co króluje w mediach. Poza nimi dzieją się może i istotniejsze rzeczy.

*Paweł Łowicki jest autorem tekstów, poetą, kompozytorem, aranżerem i wokalistą. Częstochowianin jest absolwentem Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych (obecnie to Zespół Szkół Plastycznych). Swoją przygodę z muzyką rozpoczął w wieku 15 lat. Potem zrobił sobie dłuższą artystyczną przerwę. W kwietniu 2014 r. powrócił na scenę. Przygotował kilka muzycznych programów, koncertował ze swoim bandem, nagrał płyty „Do zobaczenia” (z piosenkami powstałymi w latach 1983-2013) i „Tylko czas”. Pandemia koronawirusa wymusiła na nim następną przerwę. Po trzech latach pora na kolejny powrót.

Fot. Adam Markowski

Cykle CGK - Autorzy