SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

Adam Markowski

Częstochowskie sklepy płytowe. Odcinek 1?

19 kwietnia 2023
Udostępnij

Kiedyś tętniły życiem, były inkubatorem dla animatorów kultury, dziś pozostało ich niewiele. Sklepy z płytami nie tylko dla mnie stanowią niezwykłe ważną część życia. Z okazji nadchodzącego Record Store Day postanowiłem przypomnieć o paru miejscach. Mam nadzieję, że będzie to początek małego cyklu.

middle-pancho03.jpg

Pierwsze wspomnienie związane ze sklepem muzycznym kieruje mnie na Dworzec PKS, gdzie w przejściu na perony w małym sklepiku pracowała moja chrzestna. Poza napojami i przekąskami asortyment składał się także z kaset. Mógł to być rok może 1997. Gatunkowo sklep kręcił się wokół disco-polo, którego już wówczas delikatnie mówiąc nie znosiłem. Jednak wyłapywałem stamtąd pop znany z kolorowych najntisowych magazynów. Koneksje rodzinne pozwalały mi na mocne oszczędności, ponieważ niektóre z kaset udawało się wypożyczać i oddawać po kilku dniach. W tamtych czasach nie była to najbardziej nielegalna rzecz, którą można było robić. Tytułem, który najbardziej mi się kojarzy z tym pekaesowym sklepem była ścieżka dźwiękowa do filmu „Killer” z kawałkami Elektrycznych Gitar i przeplatana tekstami z filmu, które do dziś potrafię zacytować - nawet obudzony w środku nocy.

Z biegiem lat mój gust - rozwijany coraz mocniej przez radiową Trójkę - zmieniał się, co powodowało, że sklepy z kasetami stały się dla mnie obiektem pielgrzymek odbywanych kilka razy w tygodniu. Już wtedy pod koniec lat 90. rynkiem trzęsły potężne korporacje - MediaMarkt i Empik. Ten drugi w tamtym okresie różnił się wyraźnie od sklepu, który dziś sprzedaje wszystko: od kredek aż po klapki, starając się zepchnąć muzykę w margines swojej przestrzeni. Gdy odwiedzałem Empik jako nastolatek, płyty i kasety zajmowały ponad połowę sklepu, a do pracy przy nich oddelegowane było przynajmniej kilka osób, które odciskały później niezwykły wkład w kształt częstochowskiej kultury. Wśród nich był choćby przyszły menadżer Paktofoniki Łukasz Robak, właściciel Cafe Belg Piotr Kozakiewicz (o którym jeszcze tu będzie mowa), poeta i autor książek (pracujący w Empiku do dziś) Sławomir Burszewski, artystka Iwona Kręciwilk, animator kultury Piotr „Dziker” Chrząstek i wielu innych. O tej ekipie, która tam pracowała, można byłoby napisać przynajmniej jeden artykuł albo nawet i coś dłuższego. Drugiej takiej nie było i nie będzie. Empik jednak wówczas najczęściej był miejscówką do „oględzin”, ponieważ ceny były tam bardzo wysokie. Jednak rynek miał miejsce wtedy jeszcze na inne pozycje, dużo bardziej niezależne, gdzie dostępność muzyki była o wiele łatwiejsza.

middle-pancho04.jpg

Niestety, nie załapałem się nigdy do jednego z najbardziej kultowych miejsc, jakim dla wielu był sklep Peron 3 znajdujący się w pierwszej bramie za kinem Wolność, tam, gdzie chwilę później przez kilkanaście lat mieścił się równie kultowy Pan Wu. Ta miejscówka, co wiem z opowieści serwowanych w Utopii, wychowała pokolenie zatracone w gitarowej muzyce. Ja, gdy już byłem głęboko zafascynowany Trójkowym Expresem, w którym Paweł Kostrzewa wyławiał perełki gitarowej nowej fali z okresu przełomu wieków, nawiedzałem cyklicznie sklep, mieszczący się w - kompletnie inaczej urządzanym niż obecnie - Centrum Handlowym Schott.

Tam w jednym z lokali swój świat budował wspomniany Piotrek Kozakiewicz. Odwiedzałem go, często przynosząc czasem kompletnie niezrozumiałe nazwy zespołu, które próbowałem poprawnie zapamiętywać z „trójkowych” audycji. Jedną z takich kapel był 3 Doors Down. Pomimo ogromnej wiedzy Kozak nie potrafił mi pomóc, a moje poszukiwania trwały miesiącami. Tej kasety nie dało się znaleźć nigdzie w Częstochowie... Piotrek oferował mi za to wiele niezapomnianych płyt, wkręcał mnie w Placebo, a nawet próbował (skutecznie) namówić na zakup kasety Dream Theater. Do dziś to było chyba jedyne w mojej kolekcji płytowej spotkanie z metal em progresywnym. Kozak miał siłę sugestii. Po zamknięciu sklepu spotkaliśmy się ponownie w Empiku, w którym nasze relacje mocno się zagęściły, co pozwalało mi na rzeczy, o których raczej głośno nie mogę pisać. Słuchałem wtedy dużo dobrej muzyki, a skromny budżet domowy nie musiał być aż tak nadwyrężany.

middle-pancho05.jpg

Drugim ulubionym kierunkiem było targowisko umiejscowione na miejscu dzisiejszych Jagiellończyków. Tam, obok jajek czy „firmowych” ubrań, sympatyczny duet (ile dałbym, żeby przypomnieć sobie ich imiona, może ktoś pamięta?) wielbicieli mocniejszej muzyki cierpliwie znosił moją fascynację brytyjską muzyką na czele z Coldplay i Radiohead. To miejsce wyróżniało się przede wszystkim tym, że miało dostęp także do oryginalnych płyt. Ówczesna rzeczywistość ekonomiczna i tolerancja dla piractwa powodowały, że rynek był zalewany nielegalnymi wydaniami.

Można do tego podchodzić różnie, ale z perspektywy nastolatka z trójką rodzeństwa było to błogosławieństwo i niemal jedyne rozwiązanie, by móc chłonąć nową muzykę. Owszem, dziś nie jestem z tego dumny, ale myślę, że z nawiązką oddałem, przez kolejne 20 lat, zaległości rynkowi i producentowi hologramów, które nieraz dewastowały okładki, a który był jednocześnie aparatem represji utrzymującym garstkę muzyków, którego nazwy nie mam zamiaru tu wymieniać. Wtedy kupno oryginalnej kasety (o CD mogłem pomarzyć) było dla mnie świętem. Sklep z targu przeniósł się z czasem do budki pod budynkiem PZU. Tam wyraźnym wspomnieniem są pierwsze dźwięki z „Amnesiaca” Radiohead. Nieraz wychodziłem stamtąd z perełkami, które wydawały się być kompletnie niedostępne.

middle-pancho02.jpgTym, co wyróżniało ówczesne sklepy, to osoby tam pracujące. Jak duet z Jagiellończyków, ekipa z Empiku czy Piotrek z Schotta. Cierpliwe, osłuchane i otwarte na nowości. Tolerancyjne dla nastolatka z dwudziestoma złotymi w kieszeni, który potrafił spędzić tam czasem godzinę dreptając w miejscu i oglądając kasety z każdej z możliwych stron. Dziś, gdy streamingi od ręki oferują wszystko, a nośniki fizyczne równie szeroko są dostępne w sieci, ten aspekt jest mocno niedoceniany. Do sklepów chodziło się dla ludzi i atmosfery. Tego mi dziś najbardziej brakuje.

Ostatnim takim bastionem wydaje się być Komis Płytowy Królestwo, w którym Senior Pancho niezmordowanie od 20 lat (sic!) stara się serwować muzykę z różnych kręgów. Nie wiem, ile Marcin Dworak ma w sobie zaparcia, ale chciałbym mieć przynajmniej połowę z tego, ponieważ prowadzenie takiego biznesu to nie jest łatwa droga. Nie dość, że stara się „wyposażać” częstochowian w płyty, to przez lata stał się też legendą sceny DJskiej. Dziś próbuje rozkręcić wydawnictwo Good Labele, w którym wznawia ikoniczne, niedostępne już albumy częstochowskiej sceny hip-hopu (na czele z wydanym w 2022 roku Żywym Srebrem).

Nadchodzący Record Store Day (22 kwietnia) czyli święto sklepów płytowych i wydawnictw muzycznych to dobry moment, żeby podziękować mu za ten wkład. Pancho - jak co roku - organizuje imprezę, na której zagrają DJe - obowiązkowo z czarnych płyt. Obchody rozpoczną się w samo południe.

To tylko fragmenty wspomnień i tego, co działo się na rynku częstochowskich sklepów płytowych. Być może uda się zebrać drugą część, może Wy - Czytelniczki i Czytelnicy - podzielicie się swoimi wspomnieniami. Może chodziliście do Piotrka do Schotta? Może wybieraliście, tu niewspomnianą, metalową Gamę? A może były miejscówki, o których ja nie pamiętam?

Fot. Adam Markowski


Cykle CGK - Autorzy