SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

Robert Jodłowski

W OKF-ie niczym na Wembley w 1985

28 kwietnia 2023
Udostępnij

Kiedy wiadomo, że artysta zyskał nieśmiertelność? Na pewno wtedy, gdy choć od jego śmierci minęło ponad 30 lat, to widząc na ekranie, jak śpiewa „Bohemian Rhapsody”, pojawiają się ciarki. Co więcej - oklaskujemy go tak, jakby to było „na żywo”. Freddie Mercury z pewnością zasłużył na miano „Nieśmiertelnego”.

middle-343686724_1001301774613238_7159673431639748884_n.jpg

Nie ukrywam, że bardzo lubię spotkania z cyklu „Nieśmiertelni”, które z początkiem 2017 r. zainaugurowała Miejska Galeria Sztuki. Dotychczas takich wydarzeń było piętnaście, a wśród bohaterów znaleźli się m.in. David Bowie (który zapoczątkował serię), Leonard Cohen, B.B. King czy Prince. Szesnastą odsłonę zapowiadano już w styczniu podczas specjalnego pokazu dokumentu „Moonage Daydream”, który poprowadził wybitny dziennikarz muzyczny i przyjaciel częstochowskiej instytucji Piotr Metz. To właśnie on „rzucił” spojler, na zachętę prezentując nagranie z próby przed „The Freddie Mercury Tribute Concert", która odbyła się w kwietniu 1992 r. Doskonałe „Under Pressure” wykonali wówczas Queen, David Bowie i Annie Lennox (pisaliśmy o tym już na portalu CGK).

Zaproszenie gospodarza kwietniowego spotkania poskutkowało tym, że bilety na „Nieśmiertelni: Freddie Mercury”, szybko się wyprzedały. 26 kwietnia sala kinowa OKF-u była pełna po brzegi, konieczne były także „dostawki”. A i tak pytających o miejsca, było znacznie więcej.

middle-Freddie3.jpg

Zawsze chciałam poczuć się jak jedna z ponad 70 tys. osób, które 13 lipca 1985 r. uczestniczyły w wiekopomnym „Live Aid”. W „realu” oczywiście byłoby to niemożliwe - i to nie tylko ze względu na metrykę, ale pomarzyć warto. Zwłaszcza że środowy wieczór w „Iluzji” przyniósł namiastkę, sądząc po reakcjach, nie tylko mojego pragnienia. Rozpoczynając spotkanie i zapraszając na scenę gościa, dyrektorka galerii Anna Paleczek-Szumlas, zaintonowała „We Will Rock You”, które odklaskaliśmy wszyscy. Współzałożyciel Queen Brian May skomponował ten utwór z myślą o fanach, by mieli taki „swój” kawałek. Stąd zamiast tradycyjnej sekcji rytmicznej mamy odgłosy tupania i klaskania właśnie. Piosenkę nagrano w 1977 r., ale nasze oklaski udowodniły, że nie postarzała się nawet o sekundę.

- Zawsze powtarzam, że największym osiągnięciem autora piosenek jest to, że jego utwory żyją w przestrzeni publicznej po kilku, kilkunastu, kilkudziesięciu latach, niezależnie od sytuacji wokół. I takie są choćby „We Will Rock You” i „We Are The Champions” grane na wszystkich futbolowych stadionach świata – zaznaczył na wstępie dziennikarz.

Wspomniane londyńskie „Live Aid”, mimo że gościło na scenie takich tuzów jak Paul McCartney, Sting, Phil Collins, Dire Straits czy U2 nierozłącznie kojarzy się z „Królową”. Trwający ok. 20 minut koncert Queen - rozpoczęty „Bohemian Rhapsody” a zakończony „We Are The Champions” - uznany jest za najlepszy koncert rockowy w historii. Tak anonsował go i Piotr Metz, zaznaczając, że jest w nim wszystko, a w tak krótkiej formie muzycy zawarli to, czego inne zespoły nie pomieściłyby i w trwających kilka godzin występach. Na potwierdzenie tych słów obejrzeliśmy cały koncert. I to jest ta moc „nieśmiertelności”, że choć występ jest tylko odtwarzany, to każdy dźwięk wywołuje ciarki i klaszczesz tak, że zapominasz, że robisz to… do ekranu.

middle-freddie.jpg

Piotr Metz miał to szczęście, że słyszał Queen i Freddiego „na żywo”. Uczestniczył bowiem w koncercie, który odbył się w Budapeszcie w 1986 r., organizowanym w ramach ostatniej trasy z udziałem obdarzonego 4-oktawowym barytonem wokalisty (zarazem był to jedyny występ grupy za „żelazną kurtyną”). Trafił nawet na bankiet wieńczący występ. Jak do tego doszło? Przyczynił się do tego James Callaghan, Irlandczyk i ochroniarz gwiazd. W pierwszym kwartale tamtego roku Metza zatrudniono do opieki nad koncertującą na Torwarze Yoko Ono. Podczas tej przygody poznał właśnie bodyguarda gwiazdy. - Rozstaliśmy się z życzeniami „do zobaczenia”. Dla mnie była to oczywiście „wirtualna rzeczywistość”, że zobaczę się jeszcze z Jamesem Callaghanem. Kilka miesięcy później pojechałem z kolegami na koncert Queen do Budapesztu, poszliśmy pod Nepstadion, na którym odbył się występ dla chyba ponad 120 tys. osób. Spacerowaliśmy wokół i w którymś momencie za ogrodzeniem, czyli tam, gdzie nie mieliśmy już wstępu, zobaczyłem właśnie Jamesa. Pomachałem mu, on mnie zobaczył i tak zaczęła się jedna z przygód życia. Zaprosił mnie na obchód stadionu, objeżdżaliśmy wszystkie możliwe miejsca, którymi Freddie oraz zespół mieli przechodzić, a potem obejrzałem koncert i od backstage’u, i od garderoby, i od małego after party. To było moje jedyne spotkanie z Mercurym. Nie śmiałem podejść, nie śmiałem przeszkadzać, nie było jeszcze telefonów, którymi można było zrobić sobie zdjęcie (choć pewnie i tak by mnie strach obleciał). Stałem w kącie i cieszyłem się, że tam po prostu jestem – wspominał Metz.

middle-Freddie5.jpg

Wydarzeń związanych z zespołem dziennikarz ma na koncie jednak więcej. Opowiedział więc o wizycie w domu Briana Maya, otwarciu muzeum Queen w Montreux, wystawie w Londynie... To wszystko blednie wobec kolejnej historii, z czasów „raczkującego” jeszcze radia RMF FM, z którym związany był wówczas Metz.

- Gdy dowiedziałem się o koncercie pamięci Mercury’ego, poszedłem do mojego szefa i powiedziałem, że moglibyśmy go transmitować. Szef powiedział: „jak jesteś w stanie załatwić, załatwiaj”. Łatwe to nie było. To były jeszcze przedsatelitarne czasy. Koncert był w Poniedziałek Wielkanocny, a jedynym dostępnym łączem było to, Poczty Polskiej. Biegałem po Warszawie, żeby to załatwić. Udało się. Byłem na próbie, a potem komentowałem koncert ze stadionu Wembley, także dla Telewizji Polskiej. Ktoś wysłał mi ostatnio całe nagranie, miałem je dziś Państwu zaprezentować, ale jakość jest taka sobie. Zresztą połączyłem się chyba dopiero na czwartym utworze, bo Poczta Polska... zaspała. Niemniej jednak przeżycie było ogromne, na backstage’u spotkałem niemal wszystkich wykonawców, po raz pierwszy z tak bliska mogłem porozmawiać z Brianem May’em, Rogerem Taylorem i Johnem Deaconem – opowiadał prowadzący, wywołując pewnie w wielu (w tym we mnie) ukłucie zazdrości.

middle-Freddie4.jpg

Zamiast nagrania telewizyjnego, obejrzeliśmy więc fragmenty „The Freddie Mercury Tribute Concert” z blu-ray’a, znów przenosząc się na londyński stadion. Tym razem zabrakło Bowiego i Lennox, którzy swoim wykonaniem sięgnęli gwiazd, za to usłyszeliśmy tego, który najmocniej zbliżył się do niedoścignionego ideału. Mowa o George’u Michaelu i genialnym „Somebody to Love” (myślę, że i o zmarłym w grudniu 2016 r. artyście warto byłoby opowiedzieć kiedyś w ramach „Nieśmiertelnych”).

Jakie jeszcze ciekawostki zdradził Piotr Metz? Dowiedzieliśmy się, dlaczego zakazano emisji teledysku do piosenki „Bicycle race”, obejrzeliśmy nagrania z przyjęcia urodzinowego, które Freddie wyprawił w Monachium (każdy miał przebrać się za ulubionego artystę, solenizant wybrał… siebie), a także posłuchaliśmy opowieści o jego współpracy i przyjaźni z hiszpańską diwą Monserrat Caballie (ich wykonanie „Barcelony” najlepiej oddało kunszt artysty). Wszystkich tajemnic jednak nie zdradzimy. Kto nie był, może żałować.

Fot. Robert Jodłowski/Miejska Galeria Sztuki

Cykle CGK - Autorzy