Brazylijski serial już nie cieszy jak kiedyś
Listopad, „Jesienna deprecha” i Kury pasują do sobie
doskonale. Przekonaliśmy się o tym niedawno w Muzycznej Mecie, dając
zakazić się legendarnym „P.O.L.O.V.I.R.U.S.- em”.
Choć „Jesienną deprechę” przesłuchałam w życiu nie zliczę już ile razy, to Kur „na żywo” nie słyszałam dotąd nigdy. Nie zdążyłam. Gdy Tymon Tymański zakładał zespół w 1992 roku miałam pięć lat. Gdy w 1998 roku swoją premierę miał legendarny „P.O.L.O.V.I.R.U.S.”, takie kawałki jak „Sztany, glany” i „Nie martw się, Janusz” także były poza moim zasięgiem. A gdy byłam na progu klubowego, licealnego życia, w 2003 roku działalność zespołu została zawieszona. Przerwa w przerwie była jedna, w 2011 roku, gdy nagrodzony Fryderykiem album Kury wykonały podczas Off Festivalu (niestety, też nie udało mi się tam dotrzeć).
I tak by pewnie zostało, gdyby rok temu „P.O.L.O.V.I.R.U.S.” nie doczekał się reedycji (wydawcą jest wytwórnia S7). Nie tylko ja na to czekałam. W końcu krążek to kultowy, bezapelacyjnie jeden z najważniejszych, jakie wydano w latach 90. Za reedycją poszła reaktywacja, festiwale i podzielona na dwie tury tegoroczna „Jesienna Deprecha Tour”. Na jesienną mapę trasy załapała się Częstochowa. I tak Muzyczna Meta 22 listopada zorganizowała mi wymarzony koncert.
Ze wstydem przyznam, że dawno tam nie byłam, a przecież adres „Jasnogórska 13” dla mnie i bardzo wielu osób, pozostaje jednym z najważniejszych w naszym muzycznym życiu. Tu, jeszcze czasach Utopii, uczyłam się alternatywy. Dziś to „Meta” dba o to, by nadal nie brakowało jej w klubowej Częstochowie.
Piwniczny klimat do Kur pasował idealnie. Na scenie – żartując raz po raz z nazwy lokalu – wystąpili: Tymon Tymański, Olaf Deriglasoff, Jerzy Mazzoll – czyli ta trójka (o jej znaczeniu w historii polskiej muzyki już nawet nie wspomnę), która lata temu nagrywała „P.O.L.O.V.I.R.U.S.”, a dołączyli do nich klawiszowiec Szymon Burnos i perkusista Michał Gos. Ostatni z nich dotarł z lekkim poślizgiem, Tymon (mianujący się Szymonem Szymańskim) posypał w jego kierunku kilka dosadnych żartów o… kolejce do WC. Nie pisałabym oczywiście o tym, gdyby nie to, że muzyk idealnie wstrzelił się w szaletową legendę tego miejsca. Zaginające czasoprzestrzeń kolejki do jedynej toalety w Utopii do dziś śnią się pewnie wielu bywalcom. W „Mecie” nastąpił progres, bo łazienki są obecnie dwie. Powód spóźnienia był więc może inny, ale bezkompromisowy humor od zawsze symbolizował Kury. Sama koncertowa konferansjerka też wymykała się cenzurze. Cytatów bezpośrednich więc nie będzie, bo to jak „wypikać” dialogi w „Psach” Władysława Pasikowskiego i wyemitować ten film jako wieczorynkę. Jeśli nie ma się dystansu do spraw małych i dużych, na koncert trójmiejskiej formacji lepiej nawet nie wchodzić.
O „P.O.L.O.V.I.R.U.S.- ie”, który zdominował występ, Tymański powiedział kiedyś tak: płyta jest taka, że ręce opadają, słabną od niej kolana, mdleją uda i łydki. Tak sowizdrzalsko-pastiszowa, tak krotochwilno-bezsilna, że każdy ewentualny krytyk zostaje zainfekowany jej głupotą (rozmowa – bardzo dobra zresztą - ukazała się w Magazynie Trójmiejskim „Prestiż”). Stąd kamienną powagę, ale i dużo naszych narodowych przywar, które album zresztą gdzieś tam punktuje, należy zostawić w szatni. Zdecydowanie utrudniłyby one słuchanie np. „Śmierdzi mi z ust”, którym – tak jak płytę – rozpoczęto koncert. Gdy w refrenie śpiewaliśmy Lato, lato, obosieczne kły - baza, baza, w radiu ja i ty pewnym było, że dalej będzie tylko mocniej i lepiej.
Szaleństwo nastąpiło już piosenkę później. „Dwójką” na setliście była bowiem „Jesienna deprecha”. I tak jak marzyłam od lat, mogłam sobie wykrzyczeć wreszcie, że Brazylijski serial już nie cieszy jak kiedyś. Dodam, że w refrenie trzeba się pilnować, przynamniej ja muszę, bo od czasu, gdy Krzysztof „Grabaż” Grabowski - nagrywając „Koncertówkę” z Pidżamą Porno - zaśpiewał zamiast za krótko, to za długo byłem w wojsku, zawsze mylą mi się wersje. Na szczęście „Deprecha” była też na bis i wtedy z tekstem poleciałam już bezbłędnie.
Te piosenki są – jak mówi wielu - „ch… dobre” (tu pikamy, bo inne słowa, np. „bardzo”, tu nie pasują). „Deprecha” podobnie jak „Śmierdzi mi z ust” to absurdalny pastisz piosenki biesiadnej, wręcz discopolowej. Ale „P.O.L.O.V.I.R.U.S.” cały składa się z mrugnięć okiem, przełamywania tabu, śpiewania i pisania tak, jak już teraz się tego nie robi (bo dzisiejsza muzyka jest bezpieczniejsza, grzeczniejsza, jakaś zachowawcza). Doświadczyliśmy więc i reggae, i jazzu (yassu), i metalu, i rocka… Nie pominięto pieśni oazowych, patriotycznych, politycznych…
Tymański mówi, że grają piosenki „przemocowe”, podkreśla, że aktualnie nie wolno już takich nagrywać, deklaruje, że te nowe i nowa płyta będą już inne. Jeśli Kury wejdą kiedyś na scenę subtelnie żartując, bo inaczej nie wypada, to znak, że nastąpił koniec świata.
Jednak ta próbka nowości, którą Kury serwowały w „Mecie”, uspokoiły nas, że autocenzura nie nastąpi i nadal będą grać niepoprawne, niedyplomatyczne „pogięte numery”. Zespół zapowiedział powrót do Częstochowy. Ponoć widzimy się w nowym roku, z nowym materiałem. Jeśli tylko to nastąpi, będę pod sceną pierwsza.
Fot. Grzegorz Skowronek
Galeria zdjęć
← Rzeźnia talentów Waltosia
Z potrzeby naprawiania sztuki i świata →
Cykle CGK - Autorzy
-
Sylwia Góra
Herstorie
-
Rafał Kwasek
Ucieczka od FOMO
-
Sylwia Bielecka
Projekt zastępczy
-
Sławomir Domański
Częstochowskie powidoki