Jak opera, symfonika i jazz wzięły się razem do roboty
Wieczór 29 listopada stał się w Filharmonii Częstochowskiej czasem muzycznego eksperymentu. I to chyba udanego. Taki wniosek nasuwa się z faktu, że publiczność opuszczając gmach przy ul. Wilsona szła i nuciła.
Piątkowy koncert nosił tytuł „Beautiful Jazzy Opera” i już to zdradza, co było w programie - śmiałe podanie klasyki w bardzo nieklasycznych aranżacjach. Autor tychże, pianista i kompozytor Leszek Kułakowski, a razem z nim kontrabasista Piotr Kułakowski i Tomasz Sowiński przy perkusji jazzowali swobodnie, odchodząc nieraz bardzo daleko od arii Pucciniego czy pieśni neapolitańskich. Tak było np. przy „Wróć do Sorrento” Ernesto Curtisa i melodii ludowej „Tiritomba”, zaprezentowanych w wersji instrumentalnej: ledwie można było rozpoznać oryginał. Druga pieśń, „Funiculi, funicula” Luigiego Denzy, wykonana z udziałem solistów, wykorzystywała układ zastosowany również w słynnej „Habanerze” z „Carmen” Georges’a Bizeta i niemniej znanych przebojach Giacoma Pucciniego - „Vissi d’arte” z „Toski”, „Nessun dorma” z „Turandot” i „O, mio babbino caro” z „Gianniego Schicchi” . Sopranistka Anna Fabrello i tenor Łukasz Załęski śpiewali normalnie, jak w operze. Orkiestra Filharmonii Częstochowskiej, którą dyrygował Radosław Droń, grała melodię luźno przypominającą oryginał, utrzymaną w stylu standardów jazzowych z Hollywood w latach 30., ale z symfonicznym oddechem. Zaś wspomniana na początku trójka muzyków dokładała do tego własne solówki – czysty jazz.
I pieśni, i arie Pucciniego poddały się temu zabiegowi bez oporu. Nietypowe aranżacje ubrały je w nowy blask, wszystko tu pasowało do siebie, łączyło się płynnie. Natomiast Stanisław Moniuszko nie uległ bez walki. „Aria z kurantem” ze „Strasznego dworu” oraz pieśń „Prząśniczka” wydawały się ze swoimi melodiami zbyt proste do jazzu, by nie powiedzieć: zbyt zaściankowe. Wrażenie to jednak prysło przy „Arii Skołuby” (to też „Straszny dwór”). Wykonano ją w wersji instrumentalnej, ale bez udziału orkiestry. Tylko fortepian, kontrabas i perkusja działające z imponującym rozmachem. W oryginale arię tę śpiewa bas; jego partię wziął na siebie… fortepian. I był to chyba najlepszy kawałek całego wieczoru.
Choć mogą się z tym zdaniem nie zgodzić ci, których kompletnie i na plus zauroczyła aranżacja przeboju nad przeboje, słynnego „E lucevan le stelle” z „Toski”. W operze śpiewa to tenor, rzewnie i dramatycznie, bo szykuje się właśnie do egzekucji (ma być rozstrzelany). Kułakowski natomiast przygotował wersję na… sopran. I do tego bez słów: wokaliza, orkiestra, jazzowe trio. Reszta jest zaskoczonym milczeniem.
Tu uwaga na marginesie. Utworów Pucciniego było w programie najwięcej - i dobrze się złożyło, bo częstochowski koncert wypadł dokładnie w stulecie śmierci słynnego Włocha.
Leszek Kułakowski znany jest z miksowania stylów, gatunków, konwencji, tradycji, epok czy nurtów. Już wcześniej eksperymentował, szukając inspiracji np. u Chopina czy w kaszubskim folklorze. Tu dokonał połączenia, którego – jak zapewniają krytycy muzyczni – w polskim jazzie jeszcze nie było. Na świecie, owszem, zdarzały się próby kojarzenia z tym spontanicznym gatunkiem jej dostojności opery. Jednego z przykładów słuchaliśmy przed rokiem w Częstochowie, w Ośrodku Kultury Filmowej, który transmituje spektakle z nowojorskiej Met. Była to wykorzystująca język jazzu opera „Champion” Amerykanina Terence’a Blancharda.
A teraz mamy własne połączenie tych materii, z pozoru odległych. Skąd wiadomo, że na pewno udane? Bo publiczność opuszczając gmach Filharmonii Częstochowskiej szła i nuciła. A byli to słuchacze kojarzeni na ogół z muzycznym konserwatyzmem, widownię przy ul. Wilsona wypełnili głównie... seniorzy. Koncert bowiem był częścią uroczystości wręczenia nagród Prezydenta Miasta dla najbardziej aktywnych seniorów Częstochowy.
Fot. Agnieszka Małasiewicz/Filharmonia Częstochowska
Galeria zdjęć
Cykle CGK - Autorzy
-
Kacper Kapsa
Z notatek kryptooptymisty
-
Magda Fijołek
Rozmowy
-
Jacek Noszczyk
Widok na miasto
-
Od redakcji
Co, Gdzie, Kiedy w Częstochowie