Plotkowanie socjalizuje bardziej niż iskanie
Po co ludzie stworzyli język? Przede wszystkim do… plotkowania. I uwaga, płeć nie ma tu żadnego znaczenia, co prawdopodobnie nie wszystkim wydaje się oczywiste, ale jednak panowie plotkują równie żywiołowo jak panie, teraz i wieki temu. Oczywiście język potrzebny był i jest do opisywania otaczającej nas rzeczywistości, ale już absolutnie nie nadaje się do opisywania nauki. To narzędzie nie tylko niedoskonałe, ale w ogóle nieprzystające do skomplikowanych zasad rządzących światem. Takie wnioski przedstawił Istvan Vizvary podczas Częstochowskiego Dnia Fantastyki.
Celem dwóch misji jest Jowisz. A przede wszystkim odwiedzenie jego księżyców, w tym jednego – Europy. Najpierw próbniki wysłało NASA, potem Europejskiej Agencji Kosmicznej. Przypuszcza się, że pod warstwami lodu, którym księżyce są pokryte, jest ocean. A tam gdzie jest woda, może być też życie… Jednak pojawia się pytanie – po co my szukamy wody w okolicach Jowisza? Przecież tam nie polecimy (jednak o parę lat świetlnych za daleko), to nie to samo, co nasz poczciwy księżyc (ten ziemski), gdzie przynajmniej teoretycznie można by zbudować bazę.
Od takich dylematów rozpoczął swoją dwugodzinną prelekcję - w ramach Częstochowskiego Dnia Fantastyki - Istvan Vizvary, z wykształcenia matematyk, zawodowo inżynier oprogramowania, autor opowiadań i powieści science fiction i weird fiction.
Co to jest życie i metkujący mózg
- Bardzo staramy się znaleźć na księżycu Jowisza życie. Jeśli potwierdzi się, że jest tam woda, to następne misje będą już szukać życia – mówił podczas spotkania.
W wodzie żyją wieloryby, tuńczyki, plankton, ale tego raczej ani NASA, ani ESA się na Europie nie spodziewa.
- Wydaje nam się, że to mogą być drobnoustroje, no bo tam jest ciemno, zimno, daleko od słońca. Nie wyobrażamy sobie żadnego bogatego systemu, choć to i tak wszystko spekulacje i poszukiwanie poszlak - opowiadał.
No i w tym miejscu zaczynają się schody, których na razie nie pokona żaden statek kosmiczny ani tytanowy próbnik NASA. Życie musi być oparte na wodzie, bo… żadnego innego życia nie znamy. Zakładamy, że tamto życie (to np. w oceanie na Europie) jest takie samo.
- Bo jeśli coś nie jest żywe na sposób ziemski, to skąd się dowiemy, że to jest życie? Po czym taki astronauta czy próbnik (jeszcze gorzej) rozpozna, że coś żyje? – dopytywał Istvan Vizvary, a potem sam próbował odnajdywać odpowiedzi z pomocą uczestników spotkania.
Wyszło mu, że pierwszym kryterium jest fakt, że to „coś” się rusza. Ale zaraz przesłanka została podważona, bo np. glony ruszają się słabo, a jednak żyją.
Ktoś tam sformułował definicję, że „żyje ten (lub to), kto je, wydala i rozmnaża się”. Na reakcję nie trzeba było czekać zbyt długo: Znam kilka osób, które się nie rozmnażają i są żywe…
Dyskusja zaczynała się rozkręcać. Kolejnym przykładem była kuchenka mikrofalowa, która niby nie żyje, a w środku to już jednak różnie bywa...
Pojawiły się nowe definicje, że „jeśli coś ma intencję, to prawdopodobnie jest żywe” albo że „coś jest żywe, jeśli może umrzeć”. No bo niby jak umrzesz, to już nie żyjesz… Z tym że czy na pewno?
Okazało się, że dylemat, czy coś jest żywe czy nie, na co dzień angażuje nasz mózg. Ten wciąż kombinuje, wciąż klasyfikuje wszystko, co ma wokół – czy coś się nadaje do jedzenia, czy nie, czy jest żywe czy nie itp. Wszystko po to, żeby przeżyć, takie zadanie mają wszystkie nasze organy (z wyjątkiem ukrytych narządów rozrodczych, których cele są całkiem inne).
- Mózg klasyfikuje świat dookoła, nakleja metki – mówił autor. Przez tysiące pokoleń nabrał pewnych umiejętności. Przechodząc od łowców do rolników, musieliśmy przejść – jako ludzie – pewną ewolucję. Ci, którzy nie potrafili połączyć zasiania ze zbiorem, wyginęli.
Ludzie nauczyli się mówić i liczyć. Liczyć umie też np. taki trzmiel, ale tylko do dwóch, trzech; człowiek potrafi znacznie więcej, bo musiał zaplanować i wiedzieć – ile dni do przednówka, ile ma owiec albo ile jest komuś winien.
W XVI wieku dżuma zabiła mniej więcej połowę Europejczyków. Część tych, którzy zginęli lekceważyła zagrożenie. - Wygląda na to, że jestem chory na dżumę, mam wszystkie objawy, ale jesteśmy umówieni na piwo… - myślał sobie jakiś XVI-wieczny dyletant, na którego prawdopodobnie, jako roznosiciela choroby, nałożono filtry selekcyjne i już więcej on żadnych paskudztw po świecie nie przenosił.
Widział ktoś kiedyś gatunek?
Są pewne informacje, które nasz mózg koduje, by przeżyć. Przykładem jest np. umiejętność zapamiętywania/rozróżniania twarzy, bez niej nie udałoby nam się unikać tych ludzi, którzy nam źle życzą (a żyjemy przecież w społecznościach, gdzie nie wszyscy mają pokojowe zamiary). Mamy również wbudowaną umiejętność do rozpoznawania chorób, zwłaszcza u naszych najbliższych (np. rodzic rozpozna, gdy jego dziecko jest chore, a to są często bardzo subtelne symptomy). Pamiętamy także, co jest kto komu winien, potrafimy liczyć. Ale też – co bardzo ważne – układać zdarzenia w ciągi przyczynowo-skutkowe (taką umiejętność mają też zwierzęta, ale człowiek doprowadził ją do perfekcji). Do tej ostatniej sprawności wykorzystujemy język.
- Uważam, że język powstał do plotkowania – ogłosił Istvan Vizvary. - Ono socjalizuje bardziej niż iskanie, tam zaangażowanych może być tylko dwóch osobników, przy plotkach już cała grupa. Plotki tworzą społeczeństwo.
Niestety język, jako narzędzie do plotkowania, słabo sprawdza się w opisywaniu praw rządzących światem, a więc w nauce. Do opisu prawd użytecznych, np. związanych z pracą na roli, nadaje się jak najbardziej, ale już np. do teorii ewolucji - niekoniecznie. Wynika z niej np., że jeden gatunek zmienia się w drugi, często pod wpływem innych gatunków…
- Widział ktoś kiedyś gatunek? – pytał Istvan Vizvary. – Gatunki nie istnieją. Są pojedyncze osobniki, jeśli kilka wygląda z grubsza podobnie, to wyodrębniamy gatunki. To czynność abstrakcyjna w mózgu. I od razu pojawiają się problemy, bo są gatunki, w których trudno powiedzieć, co jest osobnikiem.
O ile osobnika kotka prawie każdy z nas miał choć raz na kolanach, to już o osobnikach bakteriach trudno się rozmawia. Wiemy, że to takie małe coś, co powoduje gruźlicę albo powstanie jogurtu. Ale już jak z osobnika bakterii zrobią się dwa osobniki, to trudno powiedzieć, który jest pierwszy. A drożdże? Mały to ten nowy, a większy to ten, co był… No słabo tu z precyzją przekazu.
W świecie filmu… bakteryjnego, mitochondriów, wirusów i holobiontów
Zostając w świecie bakterii, to ich ulubioną formą jest film bakteryjny. Dla człowieka raczej horror, ale one bardzo lubią. W takim filmie bardzo rzadko występują bakterie tylko jednego gatunku. A jak one już tam są, to pojawiają się tam wirusy bakteryjne, a potem pierwotniaki… I z tego całego towarzystwa tworzy się coś w rodzajuekosystemu. Takie bakteryjne komuny, które w dodatku potrafią się dzielić i lecieć/płynąć dalej, by rozpocząć życie gdzieś tam…
- Film bakteryjny jest bardzo odporny na antybiotyki, mało penetrowalny dla rzeczy, które chciałyby go zniszczyć - mówił Istvan Vizvary. - Jak pokroję film, to on… się ucieszy.
Trudno powiedzieć, jak z cieszeniem się mitochondriów, a więc struktur prostszych od bakterii, takich wyspecjalizowanych siłowni/elektrowni komórkowych. Nie dbają o swoją homeostazę, ale czy żyją czy nie?
A wirus? Nie ma swojego metabolizmu, to trochę genów otoczone białkami. Łączy się z komórkami, które do niego pasują i wstrzykuje swoje geny. A jak już się zadomowi w komórce, to i potrafi zorganizować tam sobie fabrykę wirusów, taki przedsiębiorczy. – Wirus jest więc czymś w rodzaju plemnika – wizualizuje Istvan Vizvary. – Czyli jest żywy, ale tak nie do końca.
A my, ludzie, kim jesteśmy i właściwie kiedy żyjemy? Jesteśmy holobiontem, czyli organizmem złożonym z wielu organizmów. Nasze ciała zamieszkują miliardy mikroorganizmów, taka wielogatunkowa symbiotyczna komuna. Są częścią nas i żyją długo po tym, gdy my umrzemy. To człowiek umiera czy jednak niecałkowicie?
Wracamy do clou całej prelekcji, a więc do języka. To tylko nieliczne przykłady świadczące o tym, że trudno znanymi nam pojęciami objaśnić zjawiska naukowe, nawet te podstawowe, które nas dotykają.
- Język wymaga uproszczeń, żebyśmy mogli się komunikować – mówił Istvan Vizvary.
Tymczasem mamy dziesiątki definicji jednej rzeczy/organizmu/bytu/zjawiska, których używamy do objaśniania świata. Jeśli nie potrafimy się dogadać, co żyje, a co nie na Ziemi, to co dopiero na Europie?
- Język powstał na zupełnie inne potrzeby niż te, do których próbujemy go teraz wykorzystywać – potwierdza tezę autor. – Służył plotkowaniu, opowieściom o przeszłych polowaniach i przyszłych napadach. Służył do prostego opisu życia prostego człowieka. Teraz usiłujemy go wykorzystywać do opisu świata, który jest tak skomplikowany, że nas to całkowicie przerasta.
Generalnie więc skazani jesteśmy na porażkę. Co czeka język w przyszłości? Hmmmm… Zdaniem Istvana Vizvariego – los wyrostka robaczkowego. Może więc warto się nim poupajać, zanim przeminie? Przede wszystkim w rozmowie, ale także w literaturze. Tej fantastycznej też, jak najbardziej.
Istvan Vizvary
Łodzianin, rocznik 1975. Z wykształcenia matematyk, zawodowo inżynier oprogramowania. Interesuje się filozofią i naukami przyrodniczymi. Autor opowiadań science fiction i weird fiction publikowanych w magazynie Nowa Fantastyka i antologiach. W 2017 roku opublikował powieść Vivo.
Jego „Lagrange. Listy z Ziemi” zdobyły Nagrodę „Nowej Fantastyki” 2024 za najlepszą powieść, a autor otrzymał Nagrodę im. Macieja Parowskiego. Książka zdobyła również Nagrodę Fandomu Polskiego im. Janusza A. Zajdla 2024 oraz Nagrodę Literacką im. Jerzego Żuławskiego 2024.
Prelekcja „Niedostatki języka, a naukowy opis rzeczywistości”, którą prowadził Istvan Vizvary w ramach X edycji Częstochowskiego Dnia Fantastyki odbyła się 23 listopada w Lucky Saloon.
Fot. Kacper Staszczyk
Galeria zdjęć
Cykle CGK - Autorzy
-
Adam Markowski
Podwójna ekspozycja
-
Zuzanna Suliga
Balansująca stabilizacja
-
Adam Florczyk
Kultura Mówiona
-
Juliusz Sętowski
Historyczny Człowiek Roku