SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

Piotr Karoński

Ja wybieram emocje

11 kwietnia 2025
Udostępnij

W Muzeum Częstochowskim prezentuje ich wiele, ale w domu powiesił tylko jeden. Ten autorstwa Romana Kalarusa, który lata temu zajął część ściany pokoju akademika. Od tego rozpoczęła się trwająca do dziś pasja. O kolekcjonowaniu plakatów w rozmowie dla CGK opowiada częstochowianin, Konrad Rogowski. Do 27 kwietnia część jego kolekcji można oglądać w Pawilonie Wystawowym w Parku Staszica w ramach wystawy „ONA. Inspiracja i Symbol”.

middle-DSC02667-1.jpg

Twój pierwszy świadomy kontakt z plakatem?

Konrad Rogowski: To było na drugim roku studiów. W akademikach, a szczególnie w latach 90., krążyli obwoźni sprzedawcy. Oferowali różne towary - począwszy od piwa, poprzez prezerwatywy, a kończąc na przykład na plakatach. I tam trafiłem na Romana Kalarusa, który mnie od razu ujął. Mimo że na studiach bieda była straszna, kupiłem ten plakat. Nie pamiętam za ile, ale myślę, że była to wtedy równowartość piwa. Towarzyszył mi przez całe studia. Kiedy się wyprowadzałem, ktoś mi go po prostu zabrał. W ramach pamiątki pozostało zdjęcie ze studiów z przyjaciółmi, właśnie pod tym plakatem.

Później o nim zapomniałem. Parę lat temu służbowo odwiedziłem Kraków. Była fatalna pogoda. Krążyłem ulicami, żeby czymś się zająć. I tak trafiłem do galerii Krzysztofa Dydo. Pierwszym, co tam zobaczyłem był plakat Romana Kalarusa. Nie ten sam, który miałem, ale w podobnej stylistyce. Od słowa do słowa zaczęliśmy rozmawiać z Krzysztofem. I tak się rozpoczęła się nasza przyjaźń. A ja zacząłem się wciągać w nową pasję.

middle-DSC02666-1.jpg

Czyli można powiedzieć, że ten plakat z akademika był impulsem do późniejszej kolekcji. Pomyślałeś już wtedy, że będziesz kolekcjonował plakaty?

- Nie, nie było tego pomysłu. Zawsze lubiłem i lubię rzeczy ładne, ale o plakacie nie myślałem w ten sposób, zresztą niewiele mogłem powiedzieć na jego temat. Oczywiście, jak każdy kulturalny człowiek, wiedziałem, że była Polska Szkoła Plakatu, że był Tomaszewski, że jest Pągowski. funkcjonują w popkulturze. Ale nie miałem zielonego pojęcia, że polski plakat jest taki bogaty, że to taki ogród różnorodności. Właśnie to pokazał mi Krzysztof Dydo.

I wtedy zrodził się pomysł tworzenia kolekcji?

- Tak. Każdy kolekcjoner zaczyna od dość chaotycznego kupowania, takiego pędu. I ja też zacząłem kupować po prostu wszelakie plakaty. Dopiero po jakimś czasie doszedłem do wniosku, że jeżeli mamy mówić o jakiejś kolekcji, należy pomyśleć o tym, żeby nie brać wszystkiego, tylko to, co nam się podoba. I w ten sposób zbiór zaczął się kształtować. Podług mojego gustu i podług też -oczywiście - sugestii Krzysztofa, który w locie złapał, co mi się podoba.

middle-DSC02704-1.jpg

Przyjąłem sobie - żeby nie naruszać budżetu rodzinnego - mam określoną kwotę co miesiąc i w jej w ramach muszę się mieścić. Staram się nie przesadzać, o co łatwo, bo pozwalają na to na przykład aukcje internetowe.

Mam to szczęście, że Krzysztof znajduje mi prace w granicach rozsądku. Są to często plakaty rzeczywiście stare, takie, które występują na aukcjach, ale mam też dużo nowych, które są wydawane na bieżąco.

Sam poczułem tę przyjemność bycia „wydawcą”. Krzysztof zaproponował – „jeśli chcesz, no to możesz razem ze mną wydać plakat”. I w ten sposób pojawił się pierwszy, do którego przyłożyłem rękę. To „To Be Woman” Eli Chojny, który oczywiście również trafił na wystawę „ONA. Inspiracja i Symbol”. Jestem bardzo szczęśliwy, że udało się artystkę namówić do tego, żeby powstał w offsetie i mógł funkcjonować. Uważam, że jest znakomity.

Czyli kluczem do Twojej kolekcji nie jest jakiś konkretny temat, epoka, styl, tylko Twoja wrażliwość na tę formę artystycznego wyrazu, jaką jest plakat?

- Temat dla mnie kompletnie nie ma znaczenia. Zaczynałem od Romana Kalarusa, którego prace są niezwykle, bogate kolorystycznie, trochę magiczne. I za tym poszły kolejne. Wyjątkowo sobie cenię również plakaty Franciszka Starowieyskiego. Kocham je za tę tajemnicę, ciekawą niejednoznaczność, którą każdy może odczytać po swojemu.

Bardziej mnie interesuje emocjonalność plakatu, z jednej strony bardzo lubię właśnie Starowieyskiego, który posługiwał się technikami charakterystycznymi dla rysunku, ale też bardzo lubię Olę Naparło Ksanę, która nawiązuje do pop-artu, anime, mangi i jej plakaty są naładowane emocjami. Ale wiesz, można by wymieniać bardzo wielu plakacistów, których cenię. W każdym razie zawsze wybieram emocje.

Dzięki temu, nie zamykasz się w jednej przestrzeni...

middle-DSC02651-1.jpg

- Bardzo ciekawe jest to, jak niektórzy twórcy się zmieniali, czy też rozwijali z wiekiem i z doświadczeniem. Dla mnie taką wyjątkową postacią jest Wiesław Wałkuski, który zaczynał, gdy Polska Szkoła Plakatu była już schyłkowa i te jego prace były bardzo ciekawe graficznie, bardzo fajnie posługiwał się kolorem, ale były to dosyć proste środki wyrazu. Ostatnie plakaty Wałkuskiego nawiązują już do surrealizmu, takiego głęboko przejmującego i bardzo podoba mi się to, jak on dochodził do tego z czasem.

Niektórzy twórcy mieli w młodości romans z socrealizmem, a później go porzucili, na przykład Fangor.

- Plakat żyje dzięki zleceniom. Tacy twórcy jak Fangor, czy Lenica zaczęli je robić, bo z malarstwa nie byli w stanie wyżyć. Plakat był dobrze opłacany i zamówień było dużo.

I było zapotrzebowanie na wyrazistą propagandę.

- Po pierwsze propaganda, po drugie co tydzień wchodził jakiś nowy film radziecki i trzeba było zrobić do niego plakat. Dzięki temu zarabiali, a przy okazji robili swoje.

middle-DSC02657-1.jpg

Uważasz, że plakat w dzisiejszych, cyfrowych czasach jako forma wyrazu ma taką samą wartość jak dawniej? Czy w natłoku nowych, możliwości prezentacji sztuki może zginąć?

- Często w internecie pojawiają się projekty różnego rodzaju artystów, satyryków, komentujące wydarzenia polityczne, czy manifestujące jakieś poglądy. Usłyszałem, że to już nie jest plakat, tylko są to ideogramy.

Plakat musi się zmieścić, w tym natłoku kultury obrazkowej. Uważam, że jest dla niego miejsce, także dla tego papierowego, tylko już niewydawanego w 20 tysiącach egzemplarzy i rozklejanego na słupach w całej Polsce. Dziś staje się elitarny. Powstaje do pewnych wydarzeń, do sztuk teatralnych, do wystaw, dla ograniczonego kręgu odbiorców.

Myślisz, że plakat jest taką wyższą formą dialogu artysty z odbiorcą, niż na przykład malarstwo?

- Plakat rządzi się innymi prawami. Ma „strzelić” w odbiorcę, takie jest jego prawo.

Czy w Polsce jest duża grupa kolekcjonerów plakatów?

middle-DSC02696-1.jpg

- Nie wiem, znam parę osób, z którymi mam dobre kontakty. Ale dla mnie ta grupa ogranicza do dosyć wąskiego grona, w którym możemy tymi plakatami się wymienić, czy o nich dyskutować.

Takie kolekcjonowanie będzie zanikać, czy utrzyma się na stałym poziomie?

- Trudno mi powiedzieć. Ostatnio rozmawiałem z Moniką Starowicz, kierowniczką pracowni plakatu na ASP w Katowicach, która mówiła, że kolekcjonerstwo odżywa. Jest na przykład spora grupa osób zamożnych, które kupują malarstwo.

Z kolei prowadzenie galerii plakatu - jeżeli nie jest to miejsce mocno uczęszczane w Warszawie, Wrocławiu i Krakowie - to zajęcie raczej karkołomne i niedochodowe. Plakat się pojawia oczywiście w różnych galeriach, czy w antykwariatach. No i jest internet, ale tam największym problemem jest sprzedaż plakatów, które pochodzą z ploterów. Jest dziesięć tysięcy wzorów, najczęściej stworzonych przez AI na bazie starych plakatów, na przykład włoskich z lat trzydziestych, czy Toulouse-Lautrec'a – wybierasz i kupujesz. Wbrew pozorom to wcale nie jest takie tanie. Dobry plakat może kosztować 40-50 zł, a niektóre drukowane na zamówienie nawet 150 zł. Oczywiście opanowali to Chińczycy.

middle-DSC02677-1.jpg

Tak, te oferty są widoczne wszędzie. Można zamówić praktycznie każdy plakat.

- Mimo że nie jest to do końca moralne i legalne, no ale…Natomiast wiem, że niektóre biennale plakatów mają ograniczenie, nie przyjmują prac z ploterów. Plakat musi być wydrukowany normalnie w technice offsetowej.

Jednak Chińczycy trzymają się mocno…

- To ciekawy temat. W pewnym momencie fascynowałem się plakatem chińskim, bo on zupełnie inaczej traktuje odbiorcę. My posługujemy się alfabetem, oni używają znaków i ten ich plakat jest dla nas kompletnie nieczytelny. Ta forma graficzna, użyte środki i kolory nawiązują do ich pisma, do ideogramów, to bardzo interesujące.

Natomiast wracając do formy prezentacji - miałem kontakt z pewnym chińskim artystą, który był zdziwiony, że polski plakat nie funkcjonuje w formie plików do przeglądania w internecie. Kaja Renkas, jedna z autorek, której pracę możemy oglądać w Muzeum Częstochowskim, próbuje właśnie tych technik wizualnych, gdzie możesz plakat oglądać przy pomocy telefonu. Wtedy zaczyna on inaczej funkcjonować, ruszać się, pojawia się coś nowego.

middle-DSC02479-1.jpg

Wróćmy do Twojej kolekcji. Jest jakiś biały kruk w Twojej kolekcji i czy istnieje plakat, o którym marzysz, a jest nieosiągalny?

- Tak, jest taki plakat, który jest dla mnie nieosiągalny. To pierwszy plakat Romana Kalarusa, który zrobił dla klubu jazzowego High Society w Katowicach. Pochodzi z ‘78 albo ‘77 roku. Drugi, który zrobił dla High Society mam, a tego pierwszego nie. Widziałem go kiedyś na aukcji internetowej, ale wtedy nie zdecydowałem się na zakup. Później nigdy go już nie zobaczyłem, ale szukam nadal.

Natomiast co do białych kruków – ja bym tego tak nie ujął, niektóre plakaty są dla mnie cenne przez pryzmat emocji. Może to dziwnie zabrzmi, ale u mnie w domu wisi tylko jeden, jedyny plakat. Ten z akademika, od którego wszystko się zaczęło. Odzyskałem go po 30 latach.

Masz plakat, który jest poszukiwany przez kolekcjonerów?

- Na pewno jest wiele takich okazów, na widok których innym kolegom zaświeciłyby się oczy.

Dlaczego zdecydowałeś się na wystawę w Muzeum?

middle-DSC02656-1.jpg

- Wiesz co, bo tak krótko mówiąc, to nie mogę usiedzieć spokojnie. Bardzo spodobał mi się ten pomysł, bo było to kompletnie nowe doświadczenie, nigdy czegoś takiego nie robiłem. Napotkałem tutaj bardzo życzliwą ekipę, szczególnie panią Katarzynę Sucharkiewicz, która bardzo mi pomagała i mocno zaangażowała się w przygotowanie tej wystawy. A ja po prostu byłem ciekawy, jak to wyjdzie i jaki będzie odbiór plakatów.

Cieszę się, że ta wystawa doszła do skutku i dobrze się prezentuje. Usłyszałem od ludzi wiele ciepłych słów. A wernisaż pozwolił zgromadzić przy okazji wielu znajomych, z którymi od dawna się nie widzieliśmy.

Będą kolejne wystawy?

- Chciałbym. Nie wiem, czy w Częstochowie. Mam nadzieję, że tutaj w przyszłym roku uda się znowu, jeżeli będzie, zainteresowanie ze strony dyrekcji naszego muzeum. Mam parę pomysłów. Polski plakat jest szalenie bogaty, ale wielu twórców zostało zapomnianych pomimo tego, że byli bardzo popularni, czy mieli wiele zleceń w latach 70. czy 80., ale w latach 90. ich prace pokryły się kurzem i praktycznie mało kto o nich pamięta, a co więcej, niektóre ich projekty są nawet plagiatowane, co jest bardzo smutne. Myślę właśnie o takim plakaciście, pochodzącym ze Śląska - Romualdzie Sosze i jego żona Elżbiecie Prockiej.

middle-DSC02644-1.jpg

Na koniec pytanie, które odbiega zupełnie od tematu naszej rozmowy, związane z tytułem mojego cyklu w CGK. Jakie dźwięki krążą najczęściej wokół Ciebie najczęściej?

- To jest bardzo, bardzo trudne pytanie. Ostatnio słuchałem na przykład She Past Away, to ten turecki zespół. Chodzi mi też po głowie Julia Leżniewa, czyli opera barokowa, więc bardzo różnie.

Wszechstronnie i eklektycznie.

- Bardzo eklektycznie. Muzyka też musi być dla mnie taka jak plakat - emocjonalna.

Dziękuję bardzo za rozmowę, życzę nieustającego powiększania kolekcji i kolejnych wystaw.

Fot. Piotr Karoński


Galeria zdjęć

13 marca 2025
Piotr Karoński
W piątek, 7 marca w Pawilonie Wystawowym w Parku Staszica odbył się wernisaż wystawy "ONA. Inspiracja i Symbol". Plakaty z kolekcji Konrada Rogowskiego zaprezentował na niej Krzysztof Dydo. Ekspozycję można zwiedzać do 27 kwietnia.

Piotr Karoński - czytaj więcej