SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

archiwum Adria Art

Maciej Stuhr, stand-up i Wikinda

23 lipca 2024
Udostępnij

Niedawno na Netflixie zadebiutowała komedia „Spadek” z Maciejem Stuhrem w jednej z głównych ról. Opowieść o walce o fortunę pozostawioną przez ekscentrycznego wynalazcę (porównywana do amerykańskiego hitu „Na noże”), dzieli krytyków i publiczność. Przyznam, że filmu jeszcze nie obejrzałam i nie wiem, czy warto, za to wiem bankowo, że gdy tylko przeczytacie, że do Częstochowy powraca stand-up Stuhra, bilety możecie kupować w ciemno.

middle-391743853_860241722771176_6794195596289691186_n.jpgPierwszą trasę programu „Mam to wszystko w standupie” aktor zakończył ostatniego dnia czerwca. Jak podsumowuje na swojej facebookowej stronie: zagrał 93 przedstawienia, odwiedził 39 miast, a na jego występy łącznie przybyło 51 801. Oblicza, że gdybyśmy - jako widzowie - przybyli jednego wieczoru, to wypełnilibyśmy cały Stadion Narodowy. - Daliście mi wielką dawkę emocji i byliście najwspanialszą nagrodą aktorską, jaką w życiu dostałem. Kiedy człowiek doświadcza wielkiego hejtu przez lata (a możemy chyba się zgodzić, że jestem tym przypadkiem), najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie zna skali tego zjawiska. Ile w tym prawdziwej nienawiści, ile trollingu, ile botów, itd. Gdy np. czytam komentarz „nigdy nie pójdę na film ze Stuhrem”, to siłą rzeczy zastanawiam się, czy mam jeszcze jakichś „swoich” widzów, czy to już wszystko stracone. Ta trasa była więc dla mnie wyjątkowo cennym przeżyciem. Dodaliście mi potężnego wiatru w żagle – napisał.

Wypełniona filharmonia

W Częstochowie o „swoich widzów” martwić się nie musi, bo przedstawienia był dwa, a filharmonia była wypełniona. Liczby mówią za siebie, bo ja sama mogę być tu nieco nieobiektywna… Odkąd 25 lat temu „Młody Stuhr” (o którym nadal tak mówią, mimo że dobiega pięćdziesiątki) wystąpił w „Fuksie”, dołączył do grona moich ulubionych aktorów. I choć kupił mnie kultowymi „Chłopakami nie płaczą” i „Pogodą na jutro”, to „Pokłosiem” sprawił, że spojrzałam na jego aktorstwo zupełnie inaczej. Jako widzowi na przemian zafundował mi zresztą więcej, bo przy każdym kolejnym sezonie „Szadzi” denerwuje mnie to, jak bardzo jest przekonywujący i przerażający jako Piotr Wolnicki.

Mimo wieloletniej sympatii tak się jakoś złożyło, że na scenie Macieja Stuhra widziałam wcześniej tylko raz. Zdarzyło się to pewnie niewiele później niż zachwycałam się „Fuksem”, bo jeszcze w gimnazjalnych czasach. Okazji dostarczyła grana gościnnie w częstochowskim teatrze „Zbrodnia i kara”, w której Stuhr grał Raskolnikowa, a partnerował mu Jerzy Radziwiłowicz.

middle-stuhr.jpgSatyryczny dorobek aktora znałam dotąd głównie z TV i wyznam tu, że skecz o pralce oglądałam chyba z milion razy („a porozmawiać” oraz „tyle proszku, tyle wody” zadomowiło się w naszym rodzinnym słowniku). Gdy usłyszałam, że Stuhr powraca na scenę kabaretową, pomyślałam, że nie mogę tego przegapić.

30 lat od debiutu

Okazało się, że trasa „Mam to wszystko w standupie” wiąże się z pewnym jubileuszem. Stuhr nie ukrywa, że swoją karierę rozpoczął od „rozśmieszania”, a w czerwcu minęło 30 lat od jego pierwszego występu kabaretowego. – Ta publiczność, która przychodziła wtedy, już nie żyje. Cieszmy się kochać publiczność, tak szybko się zmienia. Teraz pomyślałem sobie: może znowu porozśmieszam ludzi. To miłe zajęcie – mówił, rozpoczynając wieczór.

Frekwencja - jak pisałam – dopisała, jednak aktor zdradził, że z radości nią wyleczył go kiedyś kabaretowy przyjaciel – Robert Górski z Kabaretu Moralnego Niepokoju. – Mówię mu, super, że tak ludzie przychodzą. A on odpowiada: nie ciesz się tak bardzo, bo ludzie mają tendencję, że lubią się przyglądać katastrofie.

Niemcy z psami

Chwil kilka Stuhr poświęcił kondycji polskiego stand-upu (przyznam, że to zjawisko jest mi raczej obce). – Nie czepiam się polskiego stand-upu. Ale gdyby ktoś mi kazał się przyczepić. Gdyby przyszli Niemcy z psami… To jest ciekawe, że Niemcy z psami działają cały czas na wyobraźnię [tego wieczoru przywołano ich jeszcze kilkakrotnie – przyp. red.]. Kiedy tu jakiś Niemiec z psami był? Chyba na spacerze. No ale gdyby przyszli, to bym się nie czepiał, tylko zastanawiał, czy w tych stand-upach musi być aż tak wulgarnie? I żeby była jasność: jesteśmy dorośli, możemy się śmiać w jaki tylko sposób chcemy. Tylko ja nie wiem, czy państwo jesteście na bieżąco z polskim stand-upem? Jeśli nie, to muszę uprzedzić, że te słowa, co ja teraz mam na myśli, to w tych stand-upach jest ich więcej niż innych słów. Można się zdziwić mocno, ale ja się w ogóle nie czepiam, to przecież Niemcy z psami mi kazali – tłumaczył.

middle-stuhr4.jpgPrzypomniał nam, że przecież jesteśmy w filharmonii i tu stosowanie wytkniętych metod słownych po prostu się nie godzi. – Mój mistrz Stanisław Tym powiedział kiedyś, że statystyczny Polak statystycznie chodzi do filharmonii raz na 84 lata. I ten sam bidulek, Polak statystyczny, żyje 72 lata. Jemu najnormalniej w świecie nie starcza życia, żeby do tej filharmonii pójść. To cieszę się, że dzięki mnie macie to państwo zaliczone.

Flirt z panelami

Maciej Stuhr znany jest nie tylko z wyrazistych poglądów, ale także działalności charytatywnej i ekologicznej. I te tematy dostarczyły pretekstów do żartu. - Ostatnio nauczyłem się łączyć te dwie rzeczy w jednym. Bardzo często rozmawiam bowiem przez telefon komórkowy… z panelami fotowoltaicznymi. One dzwonią do mnie bez przerwy, widać tego potrzebują. Głupio mi się tak rozłączyć, pani mnie pyta o różne rzeczy, pośmiejemy się trochę, poflirtujemy czasem, poświntuszymy, no wiadomo, jak to jest z panelami fotowoltaicznymi. Mamy swoje gorsze momenty, bo już trwa z pięć lat. Najdziwniejsze w mojej relacji z panelami jest to, że nie wiedzieć czemu, one są święcie przekonane, że jestem mieszkańcem województwa świętokrzyskiego. I nie wiem, czy one mnie w ten sposób podrywają, bo każda rozmowa rozpoczyna się: czy ja mam przyjemność z mieszkańcem województwa świętokrzyskiego?

Te doświadczenia zainspirowały narodziny piosenki (w stylu krakowskim, spokojnie mógłby ją intonować Grzegorz Turnau) o fotowoltaice. Oto fragmencik (niestety, „na sucho” nie oddam tej fali śmiechu, która przeszła przez widownię).

middle-stuhr2.jpgGdyby znał was Wyspiański

Co napisał „Wesele”

Pisałby tylko o was

Moje drogie panele

I mnie serce pika

Foto foto woltaika

Z dumką (na dwa serca)

Jak na stand-up przystało, nie mogło zabraknąć tematu relacji damsko-męskich i rozmowy o żonie. – My się tak z żoną zgadzamy, źle powiedziałem, słuchajcie: ja się z nią tak zgadzam. A to już mówię bez żenady, nawet z taką małą dumką (na dwa serca): panowie jest prawie ćwiartka XXI wieku za nami, to ostatni moment (o ile już nie jest za późno), żeby przyznać z otwartą w miarę przyłbicą, że kobitki w wielu sprawach (a być może we wszystkich) wiedzą lepiej – tu rozległy się gromkie, choć damskie brawa.

- Ja się z moją żoną zgadzam w 100 procentach – zadeklarował, jednocześnie wyrażając troskę o przyszłość polszczyzny. – Bardzo się boję, że z języka polskiego zniknie takie piękne wyrażenie: pomyliłam się. Zniknie, zniknie, bo to nigdy nie było używane. Serio, jak ja to teraz powiedziałem, to ja to pierwszy raz usłyszałem. Poprawka! Drugi! Bo raz grałem w teatrze z panią Krystyną Jandą, stałem na scenie z Wiktorem Zborowskim, a pani Krystyna miała monolog. I będzie to sobie państwu bardzo trudno wyobrazić, ale pani Krystyna była tego dnia bardzo zdenerwowana. W pewnym momencie stanęła i powiedziała: pomyliłam się. Państwo nie wiedzą, ale my za kulisami zawsze mamy Rafała. Dzięki niemu to wszystko funkcjonuje. Dobry, pomocny człowiek, jakby kto umarł, wezwie karawan, jak zaczyna się przedstawienie, to mówi, żebyśmy już nie pili. Jak trwoga, to do Rafała. No i pani Krystyna mówi: Rafał, ale ja cię nie słyszę, kochany, ja nie wiem, co mam mówić, proszę tu przyjść. Gość 20 lat pracuje w teatrze, pierwszy raz wychodzi przed ludzi. Pani Krystyna mówi: dziecko, tu jest teatr, tu cię nikt nie słyszy, proszę to głośno powiedzieć, nie wstydzimy się naszych błędów w teatrze, gdzie ja się pomyliłam!? A on: pani Krystyno, akurat dziś pierwszy raz pani dobrze powiedziała.

Wikinda, Hunson, żmija i 13 trupów

middle-438146274_848467057304915_7129242420517923158_n.jpg

Opowieści rodem z branży były największymi perełkami wieczoru. Chętnie opowiedziałabym o „syndromie gorącej taksówki”, ale stawiam na prasłowiański dramat. Kilkanaście minut poświęcone „Wikindze” spędziłam bowiem ścierając łzy lejące mi się po policzku (to nie był efekt detaliczny, tylko prawdziwa powódź). Maciej Stuhr przeniósł nas do lat 30. ubiegłego wieku i swojego rodzinnego, ukochanego Krakowa. Wówczas na scenie Teatru im. Juliusza Słowackiego prapremierę światową miał dramat „Wikinda”. O tym tytule niewielu pewnie słyszało (i chwała Bogu – jak skwitował Stuhr, który sztukę przeczytał i spuentował, że to prawdziwy dramat). W skrócie ta historia wyglądała następująco:

Wikinda to prasłowiańska księżniczka, która przez pięć niezwykle krwawych aktów (przy tym Szekspir to delikatny człowiek) broni się przed najazdem germańskich wojsk Hunsona. Sztuka była nowatorska, zakładała, że kto zginie, ten zostaje na scenie. Policzyłem w „Wikindzie” jest 11 trupów, pierwszy ginie w pierwszej scenie. Finałowa scena wygląda następująco: Wikinda broni czci, Hunson zmierza w jej stronę i zamierza ją posiąść. Tu autor sztuki wprowadził inne nowatorskie rozwiązanie: za dekoltu Wikindy wypełza jadowita żmija, ukąszą Hunsona w szyję, a ten - wijąc się w konwulsjach - wyciąga miecz i przebija Wikindę. I tak odpowiednio pada trup numer 12 i 13.

W wielu głowach pojawiło się pytanie techniczne dotyczące tego, jak ta żmija zza tego dekoltu wypełza, efektów specjalnych przecież nie było. – Okazuje się, że z pomocą artystów teatru - rekwizytów, kostiumografów, zostało stworzone niezwykle precyzyjne pneumatyczne urządzenie, z jednej strony kończące się jadowitą żmiją, a z drugiej - pompką, która umieszczona pod pachą aktorki grającej Wikindę (odwracającej się na ten moment bokiem do publiczności), powodowała, że straszliwe bydlę wypełzało jej zza dekoltu. Krakowska i nie tylko publiczność czegoś takiego wcześniej nie widziała – tłumaczył aktor.

middle-stuhr3.jpg

Co mogło pójść nie tak? Całkiem sporo. Na premierowym bankiecie każdy chciał ów system wypróbować. Mechanizm przestał działać, o czym grająca Wikindę aktorka nie wiedziała. Przekonała się na scenie... - Na drugim spektaklu (zdradzę od razu, że było to ostatnie przedstawienie w dziejach tego dramatu), w finale dochodzi do takiej sytuacji: 11 trupów leży na scenie, Hunson podchodzi do Wikindy, a aktorka próbuje uruchomić mechanizm. Żmija nie wypełza. Skonfundowana próbuje wycisnąć z siebie jadowitą żmiję. Każda sekunda trwa minutę, każda minuta wieczność. Aktorom wydaje się, że będą grali te sztukę do u… śmierci, ponieważ ta sceniczna nie zamierza nadejść. Aktor grający Hunsona wpada na genialny pomysł ratowania spektaklu i własnoręcznie wyciąga żmiję z dekoltu Wikindy. Sam sobie przystawia ją do szyi i zadowolony z faktu, że uratował spektakl, wijąc się w konwulsjach, umiera. Wtedy sobie przypomina, że miał ją jeszcze zabić. Hunson więc ożywa, a resztki zdumionej publiczności nie wierzą własnym oczom. Podchodzi do Wikindy, próbuje wyciągnąć miecz, ale została mu sama rękojeść… Wtedy ze stosu trupów, który od kilku minut unosi się w pośmiertnych konwulsjach, dobiega „ch… ją zabij”. Nie jest łatwy los aktora – kończy opowieść Stuhr.

Nie była to historia finałowa, ale trudno ją przyćmić. Jak dobrze poszperacie, skecz ten znajdziecie w sieci. Oczywiście ani ta lektura, ani film, nie oddadzą tego, jak wyśmienicie bawiliśmy się na żywo, dlatego, gdy tylko taka się nadarzy, a krążą słuchy, że trasa doczeka się kontynuacji, nie zastanawiajcie się ani minuty.

Ten tekst czekał na publikację od 9 lipca. Właśnie miał wlatywać na portalu CGK, gdy w mediach pojawiły się pierwsze informacje o śmierci Jerzego Stuhra. I chociaż wybitny aktor słynął również z ról komediowych, jakoś przestało być nam do śmiechu. Minęły dwa tygodnie, pomyśleliśmy, że najwyższa pora, by trafił do Czytelników. Sam mistrz rzadko chwalił, bo – jak podkreślał – w młodości i jego nie chwalono. Jednak widząc syna na scenie, czy na ekranie, na pewno czuł dumę. Zamieszczamy więc tekst w oryginalnej formie, nie rezygnując z żadnego z żartów, ani – a może tym bardziej - z „Młodego Stuhra”.

Fot. Impresariat Adria Art

Zuzanna Suliga - czytaj więcej