SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

Kobieta na tle słońca zachodzącego nad morzem
11/2020

Pobierz PDF

FOTO KWESTIONARIUSZ: Łukasz Stacherczak

Łukasz Stacherczak jest fotograficznym „samoukiem” - nie kończył żadnych szkół o takim profilu, choć ma za sobą kilka warsztatów ze znanymi (zwłaszcza w branży ślubno-weselnej) fotografami. W robieniu zdjęć ceni sobie ciągły progres, bo bez tego - jak sam podkreśla - bardzo łatwo można się wypalić. Jest kilkukrotnym laureatem konkursu „Klimaty Częstochowy”. Oprócz fotografii pasjonuje się wędkarstwem (które - jak twierdzi - wcale nie jest nudne).


Jak to się zaczęło?


Moje pierwsze zdjęcia... Moje takie „naj-naj-naj-pierwsze” zdjęcia to jeszcze podstawówka i pierwszy aparat na kliszę. Do tej pory mam albumy z tymi zdjęciami i cenię je sobie w sposób szczególny (choć wówczas nie miały one nic wspólnego z pasją do fotografii, a bardziej z fotkami na pamiątkę). Jeśli natomiast mowa o pierwszych próbach kształtowania nowego hobby, tutaj muszę „winić” mojego kolegę Marcina, który - gdy mieliśmy około dwudziestki - nabył swoją pierwszą lustrzankę i pozwolił mi się nią pobawić. Nie potrzebowałem dużo czasu, by podjąć decyzję, że „ja też chcę!”. Kiedy już dokonałem zakupu, zacząłem fotografować wszystko (serio - wszystko: od paznokci po wiadukty). Potem mi trochę przeszło.


Twoja fotograficzna specjalizacja...


Tu mogę wymienić tylko jeden obszar, czyli… fotografia ślubna (no, może też rodzinna). Coś, co mnie zafascynowało, pochłonęło, znudziło, znowu zafascynowało (pełen zakres emocji) i, mam nadzieję, będzie fascynowało dalej. Zaczęło się od podglądania zdjęć autorytetów w tej dziedzinie, później były pierwsze próby na weselach, gdzie byłem gościem, aż wreszcie przyszedł czas, by wziąć odpowiedzialność za pełną dokumentację czyichś zaślubin (to był dopiero stres). Ale żeby nie było, że poszedłem wyłącznie w „biesiadną komercję”, dodam, że uwielbiam fotografować dziewczęta, które chcą pozować.


W fotografii szukasz / omijasz...


To, czego szukam, to przede wszystkim wielowątkowość. Bardzo lubię fotografie, które same w sobie są złożoną opowieścią (żeby nie powiedzieć „komiksem”). Od jakiegoś czasu szukam też światła (zwłaszcza zastanego) - uważam, że czasami to właśnie oświetlenie, lub jego brak, odpowiada za klimat i emocje. A to czego unikam, to zdjęcia pionowe, bo nie umiem ich kadrować.


Największe fotograficzne wyzwanie...


Ale takie, którego dokonałem, czy to, na które czekam? Jeśli miałbym wymienić coś, z czego jestem najbardziej dumny, to chyba wskazałbym to, że nie miałem sygnałów od par młodych, sugerujących, że zdjęcia się im nie podobają (więc albo są tak powściągliwi, albo rzeczywiście zadowoleni). Jeśli miałbym wymienić coś bardziej konkretnego, to chyba postawiłbym na reportaż wykonany… telefonem (było to trudne, ale jednocześnie bardzo radosne doznanie). Wyzwanie, które sobie postawiłem na przyszłość, to umiejętność uzyskania czegoś w stylu… takiej „nowoczesnej analogowości”, którą podziwiam u jednego z moich „guru fotografii”. Nie umiem tego na razie dokładnie wytłumaczyć, ale gdy już posiądę tę zdolność, chętnie wyjaśnię, o co chodzi.


Twój pierwszy aparat a twój aktualny aparat, czyli historia sprzętowych zmian...


Pierwszy aparat to wspomniany wcześniej kliszowiec - taki podstawowy, prostokątny (w latach 90. wszyscy takie mieli). Natomiast pierwszy aparat, na który „uciułałem” młodzieńcze grosze, to używany Canon 350D z równie używanym obiektywem Tamron 28-75/f 2.8. Dziś używam (niespodzianka?) również Canona, tyle że z cyferką 5 (i z literką D). Po cichu marzy mi się (niespodzianka?) Canon z literką R i cyferką 6, ale jak patrzę na jego cenę…


Ulubione fotograficznie miejsce w Częstochowie...


Nie mam. Serio, nie mam. Zastanawiałem się, gdzie najbardziej lubię robić zdjęcia, ale wyszło mi, że w Bieszczadach, a one tak „trochę średnio są w Częstochowie”. Wytłumaczę się może tym, że najczęściej to nie ja decyduję o miejscu fotografowania, ponieważ pstrykam w sytuacjach (i miejscach) zastanych. Gdybym mógł decydować, gdzie będę robił zdjęcia, musiałbym bez przerwy jeździć w góry (a to przecież daleko).