SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

Na zdjęciach Janusz Yanina Iwański sam i z córką
3/2021

Pobierz PDF

Muzyka niczym drzewo

Jak częstochowski jazz, to Tie Break. Jak Tie Break, to Janusz Yanina Iwański. Współtwórca kultowego zespołu, sam o sobie mówi, że przeszedł wszystkie szczeble muzyczne - od grania na podwórku, poprzez granie na zabawach (tzw. fajfach), aż po muzykę rockową i free jazz. Tym ostatnim pozostaje wierny do dziś.


Magda Fijołek: Czym dla Ciebie jest jazz?


Janusz Yanina Iwański: Jest muzyką improwizowaną, niepowtarzalną. To wyrażenie myśli tu i teraz. Jeśli ktoś sądzi, że jazz można powtórzyć, mija się z jazzem. Mnie uświadomił to bardzo dawno temu - na wałbrzyskiej Jesieni Estradowej - Zbyszek Namysłowski, który powiedział: „Muzyka improwizowana to jest taka muzyka, że bierzesz instrument, słyszysz w głowie melodię i od razu ją grasz i nie ma przerwy między tym, co słyszysz, a tym, co grasz”. Kiedy wróciłem do hotelu, wziąłem instrument i zastanawiałem się, czy jest jakaś melodia w mojej głowie. Pojawił się dźwięk, próbowałem go znaleźć na instrumencie, ale zajęło mi to dużo czasu. Wtedy zrozumiałem, że jest jeszcze dla mnie tona węgla do przerzucenia, aby muzycznie improwizować. Dopiero potem można grać jazz. Po tych wszystkich latach jazz mnie zachwyca, a jeżeli to, co zagram, jest dokładnie tym, co myślę muzycznie, no to jestem w raju.


Zanim zaczęliśmy wywiad, zażartowałeś, że jazz zaczyna się grać po pięćdziesiątce. Co miałeś na myśli?


Nie ja jestem autorem tych słów. Jednak coś w nich jest. Jazz zależy od świadomości. Muzyka jest opowieścią o człowieku, który ją gra. Jeżeli trochę się przeżyło, można wiele opowiedzieć, ale jak się ma 25 lat, to tych doświadczeń jest proporcjonalnie mniej. W miarę gromadzenia doświadczeń przestaje się też grać dźwięki niepotrzebne.


W Twoim wypadku nie można powiedzieć, że wszystko zaczęło się po pięćdziesiątce. Jak zatem to wszystko ze sobą posklejać?


Niezwykle istotny jest początek. Ja zaczynałem od grania piosenek na tzw. fajfach. W momencie, kiedy po raz kolejny wrzucałem solówkę, zrozumiałem, że moje granie na gitarze nijak się ma do piosenek. Oddzieliłem wtedy w moim muzycznym świecie piosenki od grania muzyki instrumentalnej. Miałem wtedy siedemnaście lat.


I od tego momentu zacząłeś być świadomy muzyki?


Stan twórczy miałem od dziecka. Świadomość grania pojawiła się u mnie w wieku kilkunastu lat. Po latach mogę powiedzieć, że sam talent nie wystarczy, trzeba go rozwijać, a do tego niezbędna jest determinacja i konsekwencja.


Zgadzasz się z tym, że jazz jest arystokracją muzyki, bo wymaga największego skupienia?


Zawsze mówię, że jeśli nie słyszysz muzyki, czyli nie poświęcasz jej czasu w skupieniu, to ją wyłącz, czyli wyrzuć z głowy to, co słyszysz w radiu, telewizji, galeriach handlowych czy windzie hotelowej. Nie słuchaj również głośników ani kabli. Nie koncentruj się na tym, kiedy ktoś zagra nieczysto. Słuchaj muzyki z poświęceniem jej czasu i uwagi.


Twoim zdaniem jazz łączy różne rodzaje muzyki?


Jazz korzysta ze wszystkiego. Często inne gatunki muzyczne są inspiracją dla jazzmanów. Niestety, nie wszyscy to czują.


Miałeś szczęście spotkać w swoim życiu ludzi, którzy o jazzie myślą jak Ty, a przynajmniej podążają w tym samym kierunku.


Zawsze miałem okazję spotykać świetnych muzykantów… Zawsze uważnie ich słuchałem. Kiedyś, ja i mój zespół Reverberator zostaliśmy wyróżnieni na festiwalu, gdzie przewodniczącym jury był Czesław Niemen. Moim prywatnym wyróżnieniem stało się wtedy poznanie Czesława, to był początek naszej przyjaźni. Gdy pożaliłem mu się, że w szkole muzycznej dostałem się do klasy kontrabasu zamiast gitary, usłyszałem od niego: „Nie martw się, przecież i tak będziesz grał na gitarze, a ucząc się grać na kontrabasie, poznasz dwa instrumenty”. Za tamto otwarcie mojej głowy jestem mu bardzo wdzięczny. Kiedy zakładałem grupę Tie Break, pojawiali się w szkole jak grzyby po deszczu: Krzysiu Majchrzak, Czesiu Łęk, Ziut Gralak… Tak, miałem szczęście.


W jakich okolicznościach urodził się Tie Break?


W moim przypadku ważna była wizyta na Jazz Jamboree, tam usłyszałem wielu wielkich muzyków jazzowych i świadomie podjąłem decyzję, że chcę grać jazz. Wyjazd ten uwolnił mnie od pewnych ram. Otworzył. Pokazał, że jest muzyka, która nie ma dna. Mam na myśli szczególnie free jazz. W tym samym czasie w Szkole Muzycznej pojawił się Krzysiu Majchrzak i okazało się, że on ma już pewną wiedzę o jazzie. Postanowiliśmy założyć duet. Potem dołączył do nas flecista Grzesiu Chmielecki. W trio ćwiczyliśmy u mnie w domu. Kiedy Grzesiu odszedł, pojawił się Czesiu Łęk. Następnie dołączył na trochę Piotr Leśniowski. Po jego odejściu ponownie graliśmy w trio, a z próbami przenieśliśmy się do salki pod Komobexem. Graliśmy tam bardzo odjechaną muzykę. Kiedyś wpadł na próbę Janek Pospieszalski i rzucił, że przydałby się nam trębacz, a on zna jednego. Tydzień później przyszedł z Ziutem Gralakiem. To była ta kropka nad i. W tym składzie wygraliśmy krakowski festiwal Jazz Juniors w lutym 1980 r.


Każdy z Was to osobowość muzyczna, jak solista z solistą może się dogadać na scenie?


Jeżeli tylko słuchają się nawzajem, to zawsze im się uda. Muzyka jazzowa tego wymaga. Jazz musi płynąć równomiernie w całym zespole, nikt nie jest ważniejszy. Każdy ma jakąś ważność w sobie, która nie ujmuje ważności pozostałych. Wszyscy musimy siebie słuchać, a jednocześnie usłyszeć tę melodię, która pojawia się w głowie. Jak się pojawia, to grasz, jak nie, to nie grasz. Można to porównać do dyskusji, w której wszyscy mówią naraz i jednocześnie się rozumieją.


Koncert Tie Break nigdy nie był taki sam.


Oczywiście. Owszem, była stworzona jakaś kompozycja, ale za każdym razem, kiedy ją graliśmy, pojawiała się w niej unikalna improwizacja, tylko na dany moment.


W takich chwilach płyną muzycy i płynie publiczność.


Tak, to się nazywa sprzężenie zwrotne. Otwartość zespołu i publiczności sprawia, że nawet kiedy pojawia się jakieś potknięcie – to nie ma ono wtedy znaczenia.


Tie Break wciąż żyje, nie tylko w pamięci słuchaczy, ale także dzięki płytom. Wasz ostatni album „The End”...


Tak, płyta ukazała się tuż przed czasem pandemii i stanowi suplement do wydanego pięć lat temu boxu. Oprócz mnie w składzie muzyków znaleźli się: Antoni Ziut Gralak, Mateusz i Marcin Pospieszalscy, Frank Parker. Ta płyta to pewnego rodzaju podsumowanie naszej dotychczasowej twórczości. A ponieważ przez nasz zespół przewinęło się wielu muzyków, postanowiliśmy im zadedykować niektóre utwory. Wspominamy tu: Czesia Łęka, Krzysztofa Majchrzaka, Zbyszka Uhuru Brysiaka, Kubę Majerczyka, Włodka Kiniora Kiniorskiego.


Jazz jako gatunek się rozwija?


Tak. Co pięć lat przychodzi nowe pokolenie i wnosi coś od siebie, popycha jazz naprzód. Idealna sytuacja jest wtedy, kiedy młodzi i starsi muzycy czerpią od siebie wzajemnie, są na siebie otwarci. Choć niestety nie jest to regułą. Mnie udało się to z Łukaszem Kluczniakiem, Marcinem Lamchem, Przemkiem Pacanem i Markiem Pospieszalskim. Z tymi muzykami, zaliczanymi obecnie do czołówki młodej sceny jazzowej, nagraliśmy płytę w Yanina Free Wave. To w pewien sposób kontynuacja tradycji muzycznych wywodzących się z Tie Break, jednak w mocno odświeżonej formule. Wielką przyjemnością jest także granie z moją córką Zuzanną. Dlatego, gdybym miał użyć porównania, powiedziałbym, że muzyka jazzowa jest niczym rozrastające się drzewo.


zdjęcia: Piotr Dłubak


full-GRAFIKA_NA_KONIEC.jpg