SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

Gitarzysta Michał Walczak
3/2021

Pobierz PDF

ODROBINA ROCKOWEGO „KOPA” W JAZZIE

Michał Walczak to gitarzysta, kompozytor, aranżer. Od wielu lat jest podporą częstochowskiej sceny jazzowej. Jest jednym z liderów zespołu BlackBird, ale gra też w imponującej ilości składów. Rozmawiamy z nim o muzycznych początkach, teatralnych fascynacjach i przenikaniu się różnych dziedzin sztuki.


Adam Florczyk: Muszę zacząć od kultowego Baru pod Gruszą, bo tam, jakieś 20 lat temu, pierwszy raz zobaczyłem Cię na scenie. Był taki czas, że można było odnieść wrażenie, że właśnie pod Gruszą bije jazzowe serce miasta i Ty jesteś jedną z osób, które je napędzają. Możesz opowiedzieć, jak to się zaczęło, że zacząłeś tam grać i na czym polegała magia tego miejsca?


Michał Walczak: To było wyjątkowe miejsce. Nie pamiętam już dzisiaj, kto mnie skierował do Sebastiana Sroki - współwłaściciela Gruszki. Umówiliśmy się, wszedłem do baru przy dźwiękach „M2” Marcusa Millera i po pięciu minutach rozmowy ustaliliśmy termin pierwszego koncertu. Myślę, że ani ja, ani Sebastian nie spodziewaliśmy się, że współpraca potrwa ładnych kilka lat i że zorganizujemy (w dwutygodniowych odstępach) kilkadziesiąt koncertów. Siłą tego miejsca byli ludzie. Zawiązywały się znajomości i przyjaźnie, które przetrwały samo miejsce. Dla mnie koniec Gruszki był końcem pewnego etapu w życiu muzycznym miasta.


Zanim się tam pojawiłeś, musiałeś jednak przejść swoją drogę przez częstochowskie szkoły muzyczne, a później Akademię Muzyczną w Katowicach. Od zawsze wiedziałeś, że będziesz gitarzystą? Kto włożył Ci ten instrument w dłonie?


Dziadek, który był przez kilkadziesiąt lat organistą w jednej z częstochowskich parafii. Wysłał wszystkie wnuki do szkoły muzycznej. Od początku edukacji myślałem o gitarze, choć zdarzyła mi się przejściowa fascynacja organami. Na szczęście, dla organów, szybko minęła (śmiech). Ale do dziś bardzo lubię grać na gitarze basowej i - czasem - kontrabasie.


Czy jazz był w tym procesie edukacji muzycznej miłością od pierwszego wejrzenia?


Nie. Najpierw był heavy metal i rock. Wciąż słucham ciężkiej muzyki. Jazz na początku był trochę wymuszony, ponieważ uświadomiłem sobie, że jedyny - nieklasyczny - kierunek studiów, na który chciałem pójść, to Jazz i Muzyka Rozrywkowa na Akademii Muzycznej w Katowicach. Fascynacja jazzem nastąpiła niedługo potem, między innymi za sprawą Łukasza Kluczniaka, Marcina Lamcha i Przemka Pacana, z którymi grałem w naszym pierwszym zespole Jazz Weather Quartet. Duży wpływ na mnie miała też znajomość z Tadkiem Pałką i Jarkiem Woszczyną, którzy prowadzili audycję jazzową w nieistniejącym już dziś niestety Radio City oraz z Krzysztofem Domańskim, prowadzącym klub Jazz Muffins. Krzysiek z kolei poznał mnie ze Sławkiem Lizoniem, gitarzystą i moim sąsiadem, od którego przegrałem chyba wszystkie kasety świata z muzyką jazzową.


Funkcjonuje taka obiegowa opinia, że nasze miasto jest zakochane w jazzie. Jak to wygląda z perspektywy jazzmana grającego od lat na częstochowskich scenach?


Trudno to obiektywnie ocenić. Rzeczywiście, mamy w Częstochowie sporo wysokiej klasy muzyków i wierną publiczność, ale mam wrażenie, że miejsc do grania jest coraz mniej.


Jesteś też animatorem życia kulturalnego. W ramach projektu „Aleje - tu się dzieje!” przez kilka lat opiekowałeś się cyklem „Michał Walczak zaprasza”. Jakie to było doświadczenie, zostawić na chwilę gitarę i stać się kuratorem muzycznym?


Na początku dość dziwne, ponieważ musiałem prowadzić rozmowy z muzykami „od drugiej strony”, a także mierzyć się ze sprawami organizacyjnymi. Pomysł, żeby muzycy poprzez swoje kontakty zapraszali ciekawych wykonawców, okazał się naprawdę niezły - mimo ograniczeń budżetowych. Lubiłem te cykle oraz całą akcję „Aleje - tu się dzieje” i być może jeszcze kiedyś takiej roli się podejmę.


BlackBird, Olek Klepacz & Dźwiękoszczelni, Coffee & Cigarettes, Walczak/ Lamch/ Parker Trio, Electric Often Hides, Taj MahaLisa Trio itd… Liczyłeś kiedyś, w ilu muzycznych projektach udzielałeś się regularnie? Myślisz, że ta potrzeba ciągłej zmiany scenicznych konfiguracji, szyldów, to oznaka twórczego ADHD?


Nie, nie liczyłem i chyba nie zamierzam (śmiech). Nie nazwałbym tego twórczym ADHD. To raczej ciekawość i podejmowanie pewnego rodzaju wyzwania. Nie lubię nudy, która potrafi się wkraść w każde - nawet najciekawsze - przedsięwzięcie artystyczne. Przypomnę też, że moim pierwszym profesjonalnym nagraniem była płyta zespołu Habakuk „Mniam! Mniam! Rege”, która ostatnio doczekała się reedycji na krążku winylowym.


Mam jednak wrażenie, że to BlackBird jest Twoim okrętem flagowym. Dobrze zgaduję, że to Twój ulubiony odcień jazzu i optymalna konfiguracja instrumentów na scenie?


Tak, takie brzmienie mi odpowiada. Podoba mi się zestawienie trąbki i gitary jako instrumentów melodycznych. Lubię też odrobinę rockowego „kopa” w muzyce jazzowej. Myślę, że BlackBird to suma doświadczeń moich i muzyków tworzących ten skład.


Od pewnego czasu w Twoim życiu muzycznym regularnie pojawia się teatr. Komponujesz na jego potrzeby, grasz na żywo podczas spektakli. Jak zaczęła się ta przygoda, jak bardzo różni się to doświadczenie od tego, co zazwyczaj robisz na scenie?


Moją przygodę z teatrem zapoczątkował Marcin Lamch, zapraszając mnie do zespołu akompaniującego nieodżałowanemu Piotrowi Machalicy. Kilka lat później mój przyjaciel Krzysiek Niedźwiecki zaprosił mnie do tworzenia nowego programu Piotra „Koncert na 25-lecie... bynajmniej”. Od tego czasu z zespołem Taj MahaLisa Trio (Krzysztof Niedźwiecki, Paweł Surman, Cyprian Baszyński) i kolejnymi programami zagraliśmy z Piotrem setki koncertów. Doczekaliśmy się też nominacji do nagrody Fryderyka za płytę „Mój ulubiony Młynarski”. Wraz z Michałem Roratem napisałem muzykę do bajki „Roszpunka” w reżyserii Roberta Dorosławskiego. Braliśmy udział w spektaklach, bawiąc się przy tym znakomicie. Prowadzę też kwartet akompaniujący Soni Bohosiewicz w spektaklu-koncercie „10 sekretów Marilyn Monroe”. Zespół, z którym jestem obecnie mocno związany, czyli Olek Klepacz & Dźwiękoszczelni, też czerpie inspiracje z teatralnej estetyki i wrażliwości. Różnica między graniem koncertów a teatrem jest jedna, za to olbrzymia - tekst. Nigdzie indziej w działalności muzycznej nie spotkałem się z takim szacunkiem i przywiązaniem do słowa pisanego. Przyznam, że musiałem się tego nauczyć i wciąż mnie to fascynuje. Poza tym w teatrze jest jakiś nieuchwytny, magiczny pierwiastek, który mnie bardzo przyciąga.


W którymś z wywiadów przyznałeś się, że masz wiele pasji pozamuzycznych, między innymi literaturę. Ciekaw jestem, czy to, co czytasz, wpływa jakoś na Twoją muzykę? Czy następuje jakieś przenikanie między tymi, wydawałoby się, tak różnymi dziedzinami sztuki?


Oczywiście. W ogóle obserwuję coraz silniejszy wpływ innych dziedzin sztuki na muzykę. Działa to zapewne w dwie strony. Znakomity malarz, a prywatnie mój wieloletni przyjaciel, Bartosz Frączek nie wyobraża sobie malowania bez muzyki, z kolei jego obrazy od zawsze mnie inspirowały. To samo dotyczy literatury czy filmu.


Na koniec chciałem podpytać Cię o Twoje muzyczne plany, choć wiem, że w czasach pandemii to bardzo trudny temat...


Nie wiem, co odpowiedzieć... Może nagranie materiału Olka Klepacza z Dźwiękoszczelnymi, może kolejna płyta BlackBird, może produkcja autorskiego materiału Krzysia Niedźwieckiego (Krzychu, pamiętam!!!), a może coś jeszcze innego. Sporo tych „może”. Podsumuję zatem tak: życzę Tobie, czytelnikom CGK i sobie, żebyśmy mogli w tym roku bezpiecznie pójść na dobry koncert.


fot. Piotr Dłubak

full-GRAFIKA_NA_KONIEC.jpg