SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

Malarka Małgorzata Stępniak przy sztaludze i jej dwa obrazy
5/2021

Pobierz PDF

W KADRZE

Rozmawiamy z Małgorzatą Stępniak – malarką, absolwentką Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, wiceprezeską Regionalnego Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych w Częstochowie, pomysłodawczynią i kuratorką cyklicznej wystawy „8 KOBIET”.


Sylwia Góra: Najpierw jest postać czy kolor?


Małgorzata Stępniak: Zdecydowanie kolor. Planując, wymyślając obraz, zawsze najpierw myślę o tonacji kolorystycznej, w jakiej chcę, żeby zaistniał. Poza tym kolor już był, zanim pojawiła się na moich obrazach postać. Moje malarstwo przedstawieniowe ma swoją genezę w obrazach abstrakcyjnych.


Czy w takim razie to malarstwo abstrakcyjne było pierwszą próbą poszukiwania przez Panią własnego języka wyrazu?


Dokładnie tak. Mniej więcej w połowie studiów przeżyłam fascynację malarstwem abstrakcyjnym. Stopniowo upraszczałam i redukowałam fragmenty obrazu. Z czasem zaczęło mi w nich czegoś brakować. Pojawiły się elementy nawiązujące do postaci człowieka. Tak powstał cykl moich prac dyplomowych, za który otrzymałam I nagrodę na IX Ogólnopolskim Przeglądzie Malarstwa Młodych „PROMOCJE” w Legnicy. Obrazy te były jakby pierwowzorem obrazów figuratywnych. Elementy przypominające postać człowieka przekształciły się w sylwetki, uproszczone i lekko zdeformowane. Z tą figuracją chyba najbardziej kojarzone jest moje malarstwo. Ale obok takich obrazów powstają również obrazy abstrakcyjne, pejzaże i martwe natury.


Co jest dla Pani najważniejsze w obrazie – kolor, faktura, narracyjność?


Kiedyś, wydaje mi się, malowanie było dla mnie procesem bardziej spontanicznym. Wtedy najważniejsza była faktura i kolor. Na obecnym etapie narracja pełni dla mnie równorzędną z nimi rolę. Obrazy opowiadają jakąś historię i nie myślę tu tylko o obrazach przedstawieniowych, figuratywnych.


Od lat analizuje Pani w swoim malarstwie kolory. Dominować zdaje się czerwony. Czy to kolor, który ma jakąś szczególną moc?


Tak, czerwień jest mi bardzo bliska. Od lat. Analizę czerwieni rozpoczęłam jeszcze na studiach. Kontynuowałam w pracy dyplomowej. Do tej pory najchętniej sięgam po ten właśnie kolor. Jest on dla mnie symbolem życia, energii, siły. Czerwień o różnym nasyceniu, natężeniu i temperaturze najczęściej pojawia się na moich obrazach.


Jest Pani absolwentką Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, a dyplom z malarstwa robiła Pani w pracowni prof. Włodzimierza Kunza, który sam nie był kolorystą, ale kończył pracownię Hanny Rudzkiej-Cybisowej. Czy fascynacja kolorem przyszła w pracowni Kunza?


Kolor fascynował mnie właściwie od zawsze. Kiedy przypominam sobie moje wcześniejsze prace, te sprzed studiów, wydaje mi się, że już wtedy był on głównym rozgrywającym. Profesor Kunz był nie tylko wspaniałym malarzem, ale również pedagogiem. Dawał nam bardzo dużą swobodę oraz cenne wskazówki, które pamiętam do dziś. Kierował nami w taki sposób, żeby każdy z nas mógł odnaleźć swoją własną drogę.


Jak zatem wyglądała korekta na jego zajęciach?


Korekta każdorazowo wyglądała inaczej. Profesor podchodził bardzo indywidualnie do każdego studenta i każdej pracy malarskiej. Mnie najczęściej śmielej kierował w stronę koloru i faktury.


Ma Pani na koncie cykl prac „muzycznych”. Jeden z obrazów jest wykorzystany na plakacie promującym nowy spektakl Teatru im. Adama Mickiewicza „Pannonica”. O czym opowiada Pani w tych pracach?


Tematy muzyczne pojawiają się w moim malarstwie właściwie od startu, nazwijmy to, mojego zawodowego malowania. Malując, zawsze słucham muzyki. Zawsze też podziwiałam muzyków, zazdrościłam im tej umiejętności, talentu. Fascynują mnie instrumenty muzyczne, gramofony, patefony. Uważam, że muzyka i malarstwo to dziedziny sztuki, które wzajemnie się przenikają. Muzyka inspiruje, pobudza, wzrusza. Moje muzyczne obrazy po prostu opowiadają o muzyce.


Czy to znaczy, że odbiera Pani świat synestezyjnie?


Myślę, że tak. Jak większość malarzy, muzyków, pisarzy, twórców i artystów ciągle poszukujących nowych inspiracji, natchnienia, weny.


Ma Pani już rozpoznawalny styl – mocna kreska, intensywny kolor. Te prace zdają się być czymś w rodzaju kadru filmowego. Widzi Pani świat w kadrach?


Tak, dokładnie. Tak je nawet nazywam. Kadry lub moje stop-klatki. Zatrzymane w obrazie sceny życia. Podpatrzone scenki. Inspiracje książką, filmem lub muzyką.


Są zatem jakieś tytuły książek, filmów, utworów, które w sposób szczególny wpłynęły na Pani twórczość?


Tak. „Piana złudzeń” Borisa Viana. Wracam do tej książki bardzo często. Była inspiracją do namalowania kilkunastu obrazów. „Życie instrukcja obsługi” Georgesa Pereca, stąd zapożyczyłam tytuł do cyklu prac. Impulsem do ich powstania była właśnie ta książka. W 2016 r. w Fabryce Porcelany w Katowicach miała miejsce moja indywidualna wystawa pod tym samym tytułem. W 2010 r. w Konduktorowni, na wystawie zatytułowanej „KADR”, zaprezentowałam prace inspirowane polskimi filmami z lat 50. i 60. XX w. Między innymi „Do widzenia, do jutra”, „Lekarstwo na miłość”, „Pociąg”. Cykl „8 KOBIET” to również inspiracja filmem. Tytuł projektu został zaczerpnięty z filmu w reżyserii Francois Ozona, z 2002 r., w którym osiem wspaniałych aktorek prezentuje osiem różnych typów kobiet, osiem wymiarów kobiecości, osiem kobiecych tajemnic.


No właśnie. Jest Pani także pomysłodawczynią i kuratorką cyklicznej wystawy „8 KOBIET” w Konduktorowni, na której co roku pokazywane są nowe artystki. Czy to dlatego, że kobiety-artystki są wciąż za mało obecne w przestrzeni sztuki?


Nie do końca. Myślę, że kobiety artystki są w sztuce bardzo mocno obecne. Nie brak przecież silnych, wyrazistych osobowości. Świadczy o tym choćby sam cykl „8 KOBIET”. Zawsze podkreślam, że zależy mi, by wystawa ta była wolna od jakichkolwiek odniesień i ideologii. „8 KOBIET” to wydarzenie artystyczno-towarzyskie. Okazja do zaprezentowania interesującej twórczości, wymiany doświadczeń i poglądów, co często skutkuje powstaniem nowych projektów artystycznych.


Jakie nowe projekty narodziły się na skutek tego cyklu?


Najciekawszym jest wystawa w Galerii Zofii Weiss w Krakowie. Jej wernisaż odbył się 14 grudnia 2018 r., dokładnie w 100. rocznicę podjęcia przez grono profesorów pod przewodnictwem rektora Wojciecha Weissa uchwały o przyjęciu kobiet na studia w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Łączył się również z obchodami 200-lecia ASP w Krakowie. W wystawie wzięły udział artystki związane z tą uczelnią: Tamara Berdowska, Anna Jagodova, Anna Karpowicz-Westner, Małgorzata Lazarek, Julita Malinowska, Mariola Wawrzusiak, Ewa Zawadzka oraz ja. Wystawa odbyła się pod patronatem honorowym Rektora ASP prof. Stanisława Tabisza, była bardzo dużym wydarzeniem i zgromadziła liczną publiczność. Poza tym wystawy indywidualne w Konduktorowni: „PHANTOMS” Małgorzaty Kosiec, „Ucieczka, ucieczka...” Soni Ruciak, „Chwile” Ilony Herc, „Moja mała konstelacja” Katarzyny Zawieruchy, „I to, i to, i to...” Małgorzaty Lazarek.


Jak odnajduje się Pani w pandemii jako artystka? Maluje się przecież także dla odbiorcy, aby pokazać prace na wystawie. Teraz nie możemy odwiedzić galerii, muzeum.


Pandemia oczywiście bardzo mocno zmieniła nas wszystkich i nasze życie. Myślę jednak, że my, malarze jesteśmy w dosyć uprzywilejowanej sytuacji. Maluję jak dotąd w mojej pracowni, która teraz dodatkowo jest dla mnie miejscem bardzo bezpiecznym. Maluję więcej niż dotychczas. Internet pozwala na prezentowanie w sieci mojej twórczości, co jest taką małą namiastką obcowania z odbiorcą. Przez kilka ostatnich miesięcy pracowałam nad nowym cyklem prac. Efektem tego wysiłku jest wirtualna wystawa „Fragmenty” www.mstepniak.eu/wystawa-fragmenty/). Oczywiście jednak nic nigdy nie jest w stanie zastąpić wystawy z wernisażem i publicznością, realnej rozmowy i bliskości drugiego człowieka.


Fot. Piotr Dłubak


full-malarska_wspolnynaglowek-kopia.jpg