SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

Archiwalne hip-hopowe zdjęcia z Częstochowy. Graffiti z raperami, DJ Haem za gramofonami, turniej break-dance i graffiti illone
6/2021

Pobierz PDF

CZAS PIONIERÓW

Polski hip-hop rodził się na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku z bardzo drobnych rzeczy. Inspirowały przywożone z Zachodu albumy i kasety VHS oraz złapane przez satelitę teledyski i programy muzyczne w obcojęzycznych stacjach. Trochę tak, jakbyśmy podglądali tę kulturę przez dziurkę od klucza i na tej podstawie budowali swoją fantazję na jej temat. Na szczęście idee stojące za hip-hopem są dość proste i uniwersalne, w naturalny sposób przyjmują się w każdym wielkomiejskim środowisku. A Polska czasów transformacji bardzo potrzebowała takiego szczerego głosu, łączącego gniew z prostą radością życia. Młode pokolenie zaczęło go masowo używać i w ostatniej dekadzie XX w. stał się on wyjątkowo głośny i dominujący. Wydarzyło się to właściwie całkowicie oddolnie, z pominięciem głównego nurtu muzyczno-kulturalnego, bez wsparcia mediów i instytucji. Częstochowa była w tym okresie bardzo ważnym punktem na hip-hopowej mapie kraju.


Zanim jednak wybierzemy się w krótką podróż w przeszłość, do czasów hip-hopowych pionierów z Częstochowy, istotna wskazówka: hip-hop to coś więcej niż rap, niż sama muzyka – to cała kultura. Opiera się ona na czterech podstawowych fundamentach: rapie, DJ’ingu, break dance i graffiti. Taką ważną lekcję otrzyma od tego środowiska każdy, kto zaczyna się interesować hip-hopem. Zapraszamy zatem do wspomnienia o mieście na przełomie wieków, gdzie obok siebie MC składali do mikrofonu rymowane wersy, DJ’e zmieniali gramofony w prawdziwe instrumenty muzyczne, b-boye łamali taneczne kroki, a grafficiarze chcieli zamazać całe miasto. W bonusie zaś kilka słów o fenomenie częstochowskiego magazynu branżowego, bo często do czterech klasycznych elementów hip-hopu dodaje się piąty, czyli szerzenie wiedzy na jego temat.


Mikrofon


Dziś trudno ostatecznie przesądzić, czy faktycznie moda na rap przybyła do Częstochowy razem z modą na deskorolkę i rolki. Czy to wśród słuchanych podczas jazdy po murkach kaset kapeli hardcorowych i punkowych po raz pierwszy znalazły się przypadkiem pierwsze albumy Beastie Boys, Run DMC czy Public Enemy. Brzmi to jak doskonały mit założycielski, więc nie próbujmy go weryfikować. Fakt jest faktem, że ówcześnie środowiska fanów deskorolki oraz hip-hopu były bardzo wymieszane i ogromnie na siebie wpływały. Z pewnością we wspólnych miejscówkach miały miejsce pierwsze rapowane próby lokalnych MC. Bo trzeba tu zaznaczyć, że w porównaniu do innych gatunków muzycznych, próg wejścia do rapu był wyjątkowo niski. Nie było potrzeby inwestować w drogie instrumenty czy sale prób. Wystarczyła ławka, kaseciak, kradziony amerykański bit albo kolega obok, wybijający rytm oraz umiejętność sprawnego składania rymów (jednak to ostatnie było w pionierskich czasach dobrem luksusowym, najwytrwalsi zdobyli tę sprawność dopiero z czasem). Ta dostępność była wtedy wielkim atutem i magnesem rapu.


Z czasem MC zaczęli łączyć się w grupy i szukać okazji do pierwszych występów. Pojawiły się pierwsze lokalne składy, takie jak: Sa-Prize (któremu udało się załapać na kultową i przełomową składankę od S.P. Records), Projekt C czy Masakra Squad. Sytuacja była bardzo dynamiczna. Coraz więcej osób próbowało rapować, a zespoły wciąż zmieniały składy osobowe i nazwy. Sektor B, 1000, Bastard Hood, Manifest, K2, ULT Skład, Medium, CDS, Przejście podziemne, Peppers Squad – jeśli ktoś będzie kiedyś chciał dokładnie rozrysować, który MC z którym tworzył w danym momencie jaki skład, czeka go niezła łamigłówka.


Początek hip-hopowych koncertów z prawdziwego zdarzenia w Częstochowie to rok 1997, wtedy to na tego typu brzmienia otworzył się klub „Filutek”, mieszczący się w jednym z akademików. Później dołączył do niego „Wakans”, w którym cyklicznie zaczęły się odbywać przeglądy lokalnej sceny (cykl „Rymy częstochowskie”). To właśnie tutaj debiutowało wielu lokalnych raperów.


Hip-hop był wtedy zjawiskiem środowiskowym. Powstawał, bo spotykała się grupa ludzi, którzy mieli podobną pasję i spędzali ze sobą większość swego wolnego czasu. W latach 90. XX w. w Częstochowie były dwie najważniejsze miejscówki, gdzie spotykała się hip-hopowa społeczność: plac Biegańskiego i przestrzeń przed stołówką w miasteczku studenckim. To tam zbierali się wszyscy związani z lokalnym rapem. Tam powstawały nowe wersy i tworzyły się nowe składy. Przełomowy dla naszej sceny okazał się rok 2000. Wtedy ukazały się pierwsze płyty 1000, Ideo, CDS, Żywego Srebra i przekrojowa składanka „SC034”. Powstała, mocno związana z Częstochową, wytwórnia Gigant Records i przyszły pierwsze sukcesy.


Gramofon


Częstochowskimi ikonami pionierskich czasów DJ’ingu są chociażby DJ Pistolet, DJ Haem, DJ Przemas oraz DJ Darecki. I jeśli w latach 90. XX w. próg wejścia, żeby zostać raperem, nie był przesadnie wysoki, to już ścieżka dla DJ’a była wybrukowana sporą liczbą obiektywnych trudności. Przede wszystkim w tamtych czasach bardzo ograniczony był dostęp do technologii. Gdy człowiek chciał zmienić gramofony w instrument muzyczny, miał dwie drogi. Albo musiał zainwestować poza horyzontem możliwości większości młodych hip-hopowców), albo - kierując się dewizą „zrób to sam” - próbować samodzielnie coś zmontować z tego, co było dostępne w lokalnych sklepach muzycznych.


Podobne trudności mieli DJ’e, którzy chcieli się zabrać za produkowanie podkładów muzycznych dla raperów. Tutaj trzeba było walczyć o odpowiedni komputer, a potem różne programy muzyczne (na początku zazwyczaj „załatwiane” z drugiej ręki, bez licencji). W czasach przed internetem i youtubowymi turtorialami nauka tworzenia bitów czy scratchu to były godziny prób i błędów. Właściwie nie było gdzie tego podejrzeć. Można było jedynie liczyć na wąskie grono kolegów z branży, którzy dzielili się między sobą patentami. To odkrywanie wszystkiego na własną rękę miało też oczywiście dobre strony. Sprzyjało kształtowaniu oryginalnych, unikatowych stylów i powodowało, że w branży zostawali jedynie najwięksi pasjonaci i ci najbardziej zdeterminowani.


Z tych wszystkich powodów dobry, lokalny DJ czy producent był na przełomie wieków dobrem unikatowym. Jeśli już taki się znalazł, ustawiały się do niego w ogonku wszystkie lokalne składy. Oczywiście
z biegiem czasu, gdy coraz łatwiej osiągalna była baza technologiczna, również to grono zaczęło się szybko poszerzać.


Puszka z farbą


Po upadku komunizmu graffiti zaczęło docierać do Polski błyskawicznie. Gdy tylko otwarto granice, grafficiarze z Zachodu chętnie się u nas pojawiali, żeby otagować (zaznaczyć swoim podpisem jak największe przestrzenie miejskie) dziewicze terytoria. Ich działalność w sposób naturalny inspirowała młode pokolenie Polaków. Tym bardziej, że graffiti było wszechobecne na hip-hopowych teledyskach, więc za puszkę z farbą bardzo często łapali młodzi raperzy, DJ’e i b-boye, żeby spróbować jak najwięcej smaków ukochanej kultury. Oczywiście scena graffiti najszybciej rozwijała się w dużych miastach, zaczęła się też jednak dynamicznie rozlewać po całym kraju. W Częstochowie za jej początek uznaje się zazwyczaj rok 1995. Wtedy to na miejskich murach zaczęli działać m.in.: Snake, 2ne, Gizbern, Swift, INK. W kolejnych latach dochodzili następni: Zoltan, NOT, Panas, Bimber, Dexa, Ileoone, Kemo, Lihy, Capone, Exer itd. - można by długo wymieniać. Symboliczna pałeczka między kolejnymi pokoleniami grafficiarzy jest przekazywana do dziś.


Od samego początku w graffiti było kilka kluczowych aspektów - tak w Częstochowie, jak i na całym świecie. Po pierwsze była to forma sportu ekstremalnego. Nielegalność tych działań, łatka „wandalizmu”, „złych chłopców” rozgrzewały młode głowy, spragnione adrenaliny i transgresji. Każdy chciał być nieuchwytny, sprytny i poza systemem. To z kolei wiązało się z drugą kwestią, czyli buntem i symbolicznym odbijaniem przestrzeni miejskiej. Po przełomie systemowym ulice polskich miast zostały przygniecione reklamami. Firmy prześcigały się w zawieszaniu jak najbardziej pstrokatych szyldów i stawianiu jak największych, krzykliwych bilbordów. Fasady budynków aż ryczały kolorami, co przytłaczało i zabierało oddech. Dlatego też młodzi ruszyli w miasto i przy pomocy farb w puszce walczyli o swoje wizualne terytorium. Chcieli zostać zobaczeni i usłyszeni. Po trzecie - graffiti to rywalizacja. Poszczególni writerzy łączyli się w grupy, by na murach i pociągowych blachach ścigać się z innymi. Popisywali się albo techniką, albo ogromem zamazanej przestrzeni. I na koniec: w graffiti ważny jest aspekt artystyczny. Trzeba było ćwiczyć warsztat, „kreskę” i technikę, bo środowisko z czasem zaczęło coraz bardziej zwracać na to uwagę. Dlatego graffiti jest prostą drogą do street artu czy projektowania graficznego, co potwierdzają też losy niektórych częstochowskich pionierów tej aktywności.


W tamtych pionierskich czasach oczywiście nikt nie mógł marzyć o profesjonalnych puszkach i końcówkach. Zamiast tego były samochodowe lakiery, a czasem nawet zwykły pędzel. To irytowało, ale jednocześnie uczyło kreatywności i cierpliwości. Sprawiało też, że graffiti było w ogromnym stopniu zjawiskiem towarzyskim. Gdy jakaś nowa praca pojawiła się na ścianie, informacja o tym błyskawicznie roznosiła się pocztą pantoflową i towarzystwo z całej Częstochowy zjeżdżało się, by podziwiać efekt na żywo.


Taneczna mata


Jednym z kultowych filmów, który zainspirował pierwsze pokolenie częstochowskich hip-hopowców, był „Rytm ulicy” („Beat street”). Nowy Jorku z początku lat 80. XX w., który nagle rozkwitł rapem, graffiti, DJ’ingiem, break dancem, bardzo działał na wyobraźnię. Wielu częstochowskich grafficiarzy przyznaje, że to właśnie ten film zainspirował ich do nieśmiałych prób z farbą. „Rytm ulicy” był jednak przede wszystkim pierwszą hip-hopową biblią dla wielu lokalnych b-boyów. Częstochowscy pionierzy break dance aż do zdarcia zamęczali kasety VHS z tym filmem. Bez przerwy przewijali, robili stop-klatki – wszystko po to, aby jak najlepiej podejrzeć taneczne ruchy i tricki. Próbowali domyślić się, jak właściwie się to robi.


Przestrzeń do tańca była w tamtym czasie improwizowana gdziekolwiek. Wystarczył długi korytarz w bloku lub przestronna piwnica, prąd pożyczony od sąsiada, kaseciak i prowizoryczna mata. Później następowały długie godziny ćwiczeń, żeby odtworzyć ruchy podejrzane w teledyskach i filmach. Gdy robiło się cieplej, sale prób przenosiły się przed bloki i na skwery. Szybko zbierała się publiczność, wśród której rekrutowali się kolejni tancerze. Break dance jest bardzo widowiskowy, więc pewien typ historii powtarzał się systematycznie. Przyszły b-boy, zwabiony muzyką i gwarem, podchodził do tanecznej maty na ulicy. Dawał się zachwycić łamanej choreografii wyczarowywanej przez Sneak’a, Gizberna, Swifta, Robsona, Raja, Rafsona i innych, a później nie mógł już uwolnić się od myśli, że on też tak chce.


Zajawka na break dance roznosiła się po mieście jak wirus. Od połowy lat 90. XX w. z roku na rok coraz więcej było ekip tańczących w Częstochowie breaka, coraz częściej można było je zobaczyć w przestrzeni miejskiej. Zaczął się olbrzymi boom i w sposób naturalny pojawiły się pierwsze oficjalne występy, jakieś pokazy na dyskotekach, hip-hopowych koncertach i imprezach. Zaczęły się też wyjazdy do innych miast na oficjalne zawody. Również tutaj pionierem był Snake. Już w roku 1996 wystąpił na turnieju w Bydgoszczy, gdzie wśród setki uczestników zajął 7. miejsce. Został tam dostrzeżony przez liderów krajowej sceny i już dwa lata później zakładał prestiżową ekipę Ready to Battle, która złotymi zgłoskami zapisała się w historii europejskiego break dance.


Magazyn


W czasach przedinternetowych hip-hop miał ograniczone możliwości masowego oddziaływania. Rozpowszechniał się przede wszystkim kanałami szeptanymi. Pożyczało się sobie nawzajem albumy, kasety VHS z teledyskami i programami muzycznymi, wymieniano się plotkami. Miłośnicy rapu spotykali się we wspólnych miejscówkach. Wszystko to działo się jednak w bardzo ograniczonym zakresie – wystarczyło mieszkać na prowincji lub nie mieć znajomych z hip-hopową pasją i było się odciętym od nowości i informacji.


Dlatego w pionierskich czasach tak ważną rolę pełniły branżowe magazyny. Lekturą obowiązkową był najpierw „Ślizg”, a później „Klan”, ale duże znaczenie miał też wydawany w Częstochowie „Hip Hop Magazyn”. Pierwszy jego numer okazał się w 1998 r. a ostatni w roku 2000; łącznie ukazało się kilkanaście numerów, które można było kupić w całej Polsce. Magazyn oferował przekrojowe informacje o scenie krajowej i światowej, wywiady z raperami, recenzje, szybki rzut oka na świat graffiti i break dance. Dla wielu jednak najważniejsza była dołączana do magazynu płyta CD z muzyką. To był dopiero łakomy kąsek. Dziś to wszystko dostępne jest na odległość jednego kliknięcia, wtedy trzeba było się nachodzić po mieście, od jednego kiosku „Ruchu” do drugiego. Pewnie dlatego też wygłodniali czytelnicy byli bardziej wyrozumiali. Łatwiej wybaczali językowe i edytorskie wpadki, czy nieregularność ukazywania się „Hip Hop Magazynu”. Dziś jego archiwalne numery są rarytasem i pamiątką po czasach, które wielu wspomina z rozrzewnieniem.


Wszystkich zainteresowanych historią częstochowskiego hip-hopu odsyłamy również do filmu dokumentalnego Adam Bednarski „... się przyjeło”. To prawdziwa skarbnica wiedzy w tym temacie. www.youtube.com/watch?v=Of3kogHhEiI


af


Zdjęcia ze zbiorów prywatnych Piotra „Dzikiego” Chrząstka i Cezarego Łopacińskiego


full-stopka_hiphop2.jpg