SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

5/2020

Pobierz PDF

CZĘSTO APOKALIPSĘ CHOWA

W zeszłym roku na rynku wydawniczym pojawiły się aż dwie książki, które na nasze miasto zesłały prawdziwą apokalipsę. Najpierw Jacek Dehnel w „Ale z naszymi umarłymi” uczynił Częstochowę areną finałowego starcia bohaterów z hordą zombie, a następnie Paweł Majka umiejscowił tutaj drugi tom cyklu „Berserk”, w którym społeczeństwo musi podnieść się po ataku tajemniczej choroby. Dziś, w okresie pandemii i przymusowej izolacji, ta koincydencja wydaje się jeszcze bardziej znacząca. Dlatego polecamy pozostanie w domach i zanurzenie się w obydwu wspomnianych lekturach.


Zarówno Jacek Dehnel, jak i Paweł Majka są doskonale znani częstochowskim czytelnikom, kilkakrotnie gościli w naszym mieście na spotkaniach autorskich. Pierwszy z nich to utalentowany poeta, prozaik i tłumacz, który ma na koncie między innymi Nagrodę Fundacji im. Kościelskich i Paszport Polityki. Nie stroni jednak przy tym od literatury gatunkowej, bowiem wraz Piotrem Tarczyńskim – pod pseudonimem Maryla Szymiczkowa – publikuje cykl kryminałów retro. Z kolei Majka to specjalista od prozy fantastycznej we wszystkich jej odmianach. Lubi mieszać motywy sf, fantasy, space opery, horroru itp., by tworzyć z nich zupełnie nowe jakości. Zasłynął jako pierwszy polski autor powieści z uniwersum „Metro 2033” i dwukrotnie został wyróżniony Nagrodą im. Jerzego Żuławskiego.


Mimo zbieżności tematu, miejsca i scenerii, „Ale z naszymi umarłymi” i „Berserk: Spowiednik” to książki bardzo różne, pisane z innych pozycji. Ich zestawienie pozwala dostrzec i lepiej zrozumieć te odrębności. Jacek Dehnel jest na polu literatury gatunkowej gościem - częstym, ale jednak tylko gościem. Schematy, standardy kultury popularnej są dla niego pretekstem do zabawy i punktem wyjścia. Apokalipsa w „Ale z naszymi umarłymi” rozpoczyna się cicho, trochę na marginesie. Gdzieś pod Krakowem zdemolowano parę grobów. Później znaleziono kilku martwych, którzy powstali z mogił i nie bardzo było wiadomo, co z nimi zrobić. Wydawali się nieszkodliwi, bez celu krążąc po świecie. Szybko jednak całe to zjawisko zaczęło narastać jak kula śnieżna, a scenariusz zombie apokalipsy coraz bardziej przypomina ten, który doskonale znamy z popkultury.


Dehnel umiejętnie bawi się tu figurą zombie. Żywe trupy to homogeniczna większość, która chce pożreć wszystko, co odmienne. Zmarli, pchani jakimś nieodgadniętym przymusem, za wszelką cenę starają się narzucić swoje prawa żywym. Na początku jednak wydają się działać zaskakująco selektywnie - oszczędzają Polaków, a ich ofiarami padają jedynie przedstawiciele innych narodów. To oczywiście okazuje się być wodą na młyn dla wszystkich lokalnych „patriotów” i wyznawców teorii o wyjątkowej roli naszego kraju w dziejach ludzkości. I to właśnie ten metaforyczny potencjał absurdalnego sojuszu środowisk narodowo-katolickich z krwiożerczą hordą zombie interesuje autora najbardziej. Dehnel wykorzystuje apokalipsę zombie, by dodać swój głos w dyskusji o polskości i Polsce. Rysuje przed nami czarne scenariusze, jako że wciąż karmimy swoje historyczne traumy i romantyczne mity o przypisanej narodowi wielkości. Uprzedza, że możemy zostać pożarci (w przenośni i dosłownie) przez kult przeszłości i fałszywie rozumianą dumę narodową.


W „Ale z naszymi umarłymi” apokalipsa szybko zmienia się jednak w groteskę. To niestety częste, gdy autor „głównonurtowy” sięga po motywy fantastyczne. Na szczęście zupełnie na serio pisana jest warstwa obyczajowa tej historii. Dehnel sprawnie odmalował zwykłych, zagubionych bohaterów - mieszkańców jednej z krakowskich kamienic - którzy muszą poradzić sobie z narastającym zagrożeniem. Uchwycił moment, w którym powszechne problemy związane z pracą, rodziną, miłością, życiem społecznym i różnicami klasowymi, wyparte zostają przez pierwotny lęk i próbę przeżycia za wszelką cenę. Dzięki temu w tej książce coś dla siebie znajdą zarówno miłośnicy gatunkowej prozy postapokaliptycznej, szukający pełnokrwistych bohaterów stawiających czoła końcowi świata, jak i krytycy chcący widzieć w apokalipsie zombie przestrogę przed wzrostem nastrojów nacjonalistycznych i agresji w debacie publicznej.


„Berserk. Spowiednik” to drugi tom cyklu Pawła Majki. Jest to jednak odrębna historia i spokojnie może być ona czytana bez znajomości poprzedniej części. Na kartach tej książki apokalipsa nie jest metaforą, czy okazją do narodowej wiwisekcji, lecz kanwą do opowiedzenia wciągającej, przygodowej historii. Mamy tu do czynienia z pełnokrwistą literaturą gatunkową, przy czym Majka, jako doświadczony pisarz, który „zjadł zęby” na fantastyce, potrafi eksperymentować na popkulturowych schematach i wyciskać z nich maksimum esencji.


Nietypowa jest u niego już sama apokalipsa, przybiera ona postać nagłego ataku krwiożerczego szału, który w jednym momencie dotyka wszystkich dorosłych ludzi na świecie. I wprawdzie nie ma tu motywu „wstawania z grobu”, ale zachowanie zarażonych ma wiele punktów stycznych z obrazem zombie, jaki znamy z kultury masowej. Cykl „Berserk” opiera się jednak na znaczącym przełamaniu schematu gatunkowego. Oto bowiem apokalipsa, tak jak niespodziewanie się pojawiła, tak też nagle mija. Bohaterów Majki poznajemy tuż po tym, gdy budzą się z dziwnego, morderczego transu i muszą mierzyć się z faktem, że sami przyczynili się do upadku cywilizacji, jaką znali. Z jednej strony powinni jak najszybciej zająć się odbudowywaniem świata i międzyludzkich relacji, a z drugiej - muszą jakoś poradzić sobie z faktem, że przez kilka tygodni byli bezmyślnymi mordercami i kanibalami. I odpowiedzieć na pytania, czy to, że nie pamiętają swoich grzechów, zwalnia ich z odpowiedzialności i - przede wszystkim - czy ten stan może się powtórzyć.


Bohatera drugiego tomu cyklu Majki apokaliptyczny szał dopada chwilę po wyjściu z więzienia. Po ocknięciu się z amoku, wyrusza do Częstochowy, by odnaleźć nigdy nie widzianego syna. Tutaj trafia na dziwną religijną wspólnotę. Jej charyzmatyczny przywódca związany jest z klasztorem jasnogórskim i skrywa pewną tajemnicę, wokół której osnuta jest oś fabularna powieści. Czytając „Spowiednika”, frajdę z pewnością będą mieli miłośnicy dobrze skrojonej, dynamicznej akcji. Jednak Majka nie zatrzymuje się na tym poziomie i w tle przekonująco snuje opowieść o tym, że człowiek ma wielką potrzebę życia w stadzie. Że nawet traumatyczne doświadczenie, które podaje w wątpliwość wszelkie relacje międzyludzkie, nie jest w stanie zatrzymać naszej potrzeby łączenia się w grupy społeczne.


Zarówno w książce Dehnela, jak i Majki, Częstochowa pojawia się jako Duchowa Stolica Polski. Obaj pisarze interesują się tym, jak nasza duchowość prezentuje się po konfrontacji z apokalipsą. W „Ale z naszymi umarłymi” to pytanie ma wymiar bardziej symboliczny. Jasna Góra staje się miejscem smutnego finału, bo ta duchowość jest właśnie w totalnym kryzysie. Finałową, tragiczną decyzję bohaterów można odczytywać właśnie jako symboliczny akt niezgody na dominację pustej, duchowo-narodowo-religijnej narracji, która u Dehnela wydaje się być przyczyną apokalipsy zombie i prowadzi do wyjałowienia całego świata. Z kolei dla Majki Częstochowa to idealna sceneria do zadawania pytań o pierwotną ludzką potrzebę łączenia się w religijne wspólnoty oraz o korzyści i zagrożenia z niej płynące.


Lubimy literaturę postapokaliptyczną, ponieważ jak szkło powiększające uwypukla ona skrajne cechy ludzi. Zarówno te dobre, jak i złe. Natomiast sama figura zombie reprezentuje nasz lęk przed powrotem tego, co wyparte, co sami przed sobą pochowaliśmy w najmroczniejszych obszarach podświadomości. Warto się z tym mierzyć, a pisarze od lat kreślą kolejne scenariusze końca świata, żeby nam w tym pomóc. Powieści Dehnela i Majki pokazują, że jest na tym polu jeszcze wiele do opowiedzenia, a gdy historie toczą się w znajomych lokalizacjach, wówczas ich siła rażenia jest jeszcze większa.


af