SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

5/2020

Pobierz PDF

OSWOIĆ ŻYCIE, OSWOIĆ ŚMIERĆ

Piękna, olśniewająca, świetlista, zjawiskowa, rajski ptak. Jej poezja to nieustająco przeplatające się wzajemnie Miłość i Śmierć. O kim mowa? Rzecz jasna o Halinie Poświatowskiej. Wyczuwacie tu nutkę ironii? Bardzo słusznie. Poświatowska, gdyby żyła, już dawno udusiłaby się w gorsecie, w który ją wsadziliśmy. Może więc najwyższa pora ściągnąć ją z tego pomnika, bo ileż można na nim stać w tak karkołomnej pozycji? 85. rocznica urodzin częstochowskiej poetki jest doskonałą okazją, żeby pozwolić jej wreszcie odetchnąć.


Sama powiedziała o sobie: „Jeśli poetów mierzy się wielkością ich niepokoju, to ja przeszłam własną genialność”. Co właściwie mówi o niej to zdanie? Pewnie większość z nas zwróci uwagę na słowo niepokój. Tak, faktycznie może nie umknąć naszej uwadze, że Poświatowska miała sporo powodów do niepokoju. Żyła w permanentnej niepewności dotyczącej końca. Wprawdzie nikt z nas nie zna daty swojego pożegnania się z tym światem, ale czym innym jest perspektywa jakichś 70-80 lat życia, a czym innym widmo serca, które może rozpaść się na kawałki w każdej chwili. Może to nieco przerysowane sformułowanie, ale bardzo zasadne, zważywszy, że to właśnie wokół serca zbudowano mit Poświatowskiej. Mit, który - jak sądzę - mocno uwierałby ją, gdyby żyła.


Opowiadający o Poświatowskiej zwykle mnożą kolejne męskie imiona zachwyconych nią adoratorów albo nazwiska mężczyzn, do których poetka sama wzdychała. Jakby w ciągu swojego 32-letniego życia nie robiła niczego innego. Czy naprawdę szukała wielkiej, romantycznej miłości? Nie sądzę. Ta idea była piękna, doskonała do tworzenia poezji, ale Poświatowska w kolejnych mężczyznach szukała raczej zapomnienia, uciekała dzięki nim od samotności i udawała, że jej życie nie jest naznaczone śmiertelną chorobą. Gwizdała na to. Robienie z niej romantycznej, omdlewającej piękności jest infantylizacją poetki, gębą, jaką przyprawiła jej kultura i kolejne, pisane „na kolanach” biografie - pomnikowe, pokazujące nieskazitelną, czystą, pozbawioną wad świętą.


Piękno, Dobro, Prawda to koncept filozoficzny, który Poświatowska świetnie znała. Tytułu magistra broniła bowiem z filozofii u samego Romana Ingardena. Jego książka „O dziele literackim” czy „Studia z estetyki” to biblia akademicka tamtych czasów. Zapewne doskonale znana także poetce. A co mówi nam Ingarden w swoim tekście? Pyta o sposób istnienia dzieła literackiego. I odpowiada, że istnieje ono w sposób intencjonalny, a więc do jego bycia potrzebne jest istnienie pewnych przedmiotów materialnych, aktów twórczych autora i aktów współtwórczych czytelnika; posiada ono do tego strukturę polifoniczną. Co to ma wspólnego z Poświatowską? Wszystko i nic. Zależy, jaką perspektywę chcemy przyjąć. Ta wiedza, w którą uzbrojona jest młoda poetka, nie wisi przecież w próżni, nie istnieje obok niej, ale jest integralną częścią jej osoby, życia i twórczości. Dlatego też tak chętnie używany do analizy i interpretacji dzieł Poświatowskiej klucz biograficzny jawi się nam tutaj nie tylko jako nieco przebrzmiały, ale także zgoła naiwny. Może warto zastanowić się, na ile tę filozoficzno-teoretyczną rozprawę poetka przełożyła na język własnej twórczości? Jak wykorzystała akademicką wiedzę w praktyce? Czy czytanie wierszy Poświatowskiej w stosunku „jeden do jednego” z prywatną i zdrowotną sytuacją autorki to nadal najlepszy klucz do jej twórczości, albo - nieco łagodniej: czy na pewno jedyny?


Poświatowskiej w nieskończoność wytyka się młodość, tak jakby to był jej największy grzech (sic!). W dodatku sprawia to, że przed oczami czytelników jawi się ona jako naiwna, nie znająca życia heroina. A czy można tak powiedzieć o kobiecie, która wyjechała na drugi koniec świata, żeby studiować na tym samym uniwersytecie, co Sylvia Plath? O kobiecie, która zdobyła stypendium prestiżowego Stanford University, skończyła filozofię (będącą w drugiej połowie XX w. kierunkiem wciąż raczej zdominowanym przez mężczyzn) i wykładała na uniwersytecie? Która zaczytywała się w dziełach filozoficznych Martina Heideggera?


Polska kultura kocha mit bohaterskiej kobiety, poświęcającej się w imię wyższego dobra, pięknej, wzdychającej z oddali kochanki, nieuchwytnej, młodej, utalentowanej artystki, która zmarła zbyt wcześnie, by objawić światu swój geniusz. Historia literatury pławi się w takich postaciach. Nie chcę odbierać Poświatowskiej tych wszystkich cech i nie uważam, że należy zbudować jej legendę zupełnie od nowa. Jednak legendy mają to do siebie, że są okraszone wyobraźnią, spłaszczają obraz i lubią wyjaśniać to, czego nie da się tak łatwo wyjaśnić.


Halina Poświatowska jest jedną z ulubionych poetek lądujących na przeróżnych sztandarach. Miłość – najlepiej niemożliwa, śmierć – najkorzystniej młodo, lęk – odbierający oddech, niepokój – który nie pozwala funkcjonować. Tyle tylko, że Poświatowska bardzo chciała żyć najzupełniej normalnie i próbowała tego z całych sił. Zarówno w codziennych wyborach, podróżach, spotkaniach, jak i w poezji. Nie budowała swoich wierszy na niezwykłości. Nie zatapiała się w ciemności. Szukała zwyczajnych, codziennych, małych przejawów życia, normalności. Jeśli pisała o miłości, to o takiej, którą przeżywały inne kobiety w jej wieku – beznadziejnej albo romantycznej, szalonej albo szczeniackiej, wielkiej albo urojonej. Jeśli o śmierci, to o takiej, którą postrzegała jak każdy z nas, ale której nie poszukiwała, nie przywoływała, nie oczekiwała. Poświatowska po prostu żyła, a twórczość pozwalała jej istnieć podwójnie, z nadzieją, że „miło jest pomyśleć / że świat umrze trochę / kiedy ja umrę”. Miała więc Poświatowska świadomość tego, jaką rolę odgrywa w jej życiu poezja, jaką ma moc i jaką osobą jest ona sama jako poetka właśnie.


Wracam tu do jej zdania „Jeśli poetów mierzy się wielkością ich niepokoju, to ja przeszłam własną genialność”. Oprócz słowa niepokój, uwagę przykuwa: geniusz. Czy Poświatowska wiedziała, przeczuwała, że to, co tworzy, ma szansę zapisać się na kartach historii literatury? Czy z taką myślą pisała? To pozostanie już na zawsze tajemnicą, ale nie sposób udawać, że poetka była skromną, młodą dziewczyną, nieświadomą swojego twórczego potencjału. Była kobietą świadomą – zarówno talentu, jak i urody, choroby, życia i śmierci. Pora przestać przedstawiać ją jako omdlewającą z miłości i lęku niewiastę. Najwyższy czas znaleźć nowy język mówienia i pisania o osobie oraz twórczości Haliny Poświatowskiej. Zasłużyła na to już dawno temu.


Sylwia Góra