SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

Łazik marsjański
2/2018

Pobierz PDF

CZĘSTOCHOWSKA MISJA NA MARSA

Na co dzień studiują na Politechnice Częstochowskiej, ale większość czasu poświęcająna budowanie łazików marsjańskich. Rok temu zajęli trzecie miejsce w prestiżowym konkursie University Rover Challenge w Stanach Zjednoczonych. W tym roku jadą tam już po raz kolejny. O szczegółach swojej pracy opowiadają Piotr Ptak, lider zespołu oraz Radosław Krawczyk, mechanik PCz Rover Team.

Michał Wilk: Dla większości osób temat Marsa czy łazików marsjańskich to dosłownie i w przenośni kosmos. Chciałem więc na początek spytać, cóż jest w tym wszystkim pociągającego? Dlaczego akurat łazik marsjański?
Radosław Krawczyk:
Ogólnie rzecz biorąc, na pomysł wpadli nasi starsi koledzy...
Piotr Ptak: Oni złożyli projekt do Ministerstwa na dofinansowanie, ponieważ wtedy zespół z Białegostoku wygrał w Stanach i w Polsce zrobił się boom na łaziki. Jest ich teraz bardzo dużo. Od tego właściwie się zaczęło. Dla nas jest to duża atrakcja, ponieważ zawody odbywają się w USA i możemy rywalizować z największymi uczelniami z całego świata. Inna sprawa, że dzieje się to przy Mars Society i NASA, czyli instytucjach, które rzeczywiście wysyłają coś w kosmos. Więc to nie jest tylko zabawa.

Zbudowanie takiego pojazdu to z pewnością proces skomplikowany i wymagający dużo czasu oraz zespołu, w którym każdy odpowiada za coś istotnego. Jak to wygląda w zespole PCz Rover Team?
PP:
W sumie jesteśmy jednym z najmniejszych zespołów. Jak porównamy się do innych z Polski czy ze Stanów, to my tak naprawdę jesteśmy taką delegacją (śmiech).
RK: W szczególności pierwsza ekipa, która pracowała nad pierwszym łazikiem i liczyła cztery osoby.
PP: A zespoły w Stanach mają po 60 osób. Dla nas projekt łazika jest dodatkowym działaniem w ramach koła naukowego [Komputerowego Projektowania Urządzeń Mechatronicznych i Maszyn - przyp. red.]. W USA budowa łazika odbywa się w ramach zajęć i zawody są dla nich czymś w rodzaju egzaminu.

Zatem robicie to wszystko z pasji, po godzinach?
PP:
Tak, u nas tak to wygląda. Wracając jednak do poprzedniej kwestii, w naszym zespole jest jedenaście osób i jesteśmy podzieleni na różne działy, np. mechanika: Maciej Pierzgalski, Radosław Krawczyk, Tomasz Ignasia; elektronika: Piotr Ptak, Janusz Binek; programowanie: Filip Depta, Dominik Maźniak, Grzegorz Ptak, Jan Wielgus; biologia/geologia: Tomasz Zając, Marcin Skotniczy. Mamy też osoby odpowiedzialne za PR, pokazy i umowy sponsorskie. Z kolei naszym opiekunem jest dr hab. inż. Dawid Cekus, prof. PCz.

Co było lub nadal jest najtrudniejsze w tym i podobnych przedsięwzięciach?
PP:
Najtrudniejsze jest znalezienie pieniędzy (śmiech). Mamy jednak ten atut, że startujemy w projekcie ministerialnym i już trzeci raz otrzymaliśmy dofinansowanie. Choć w tamtym roku nie było takiej możliwości. Szukaliśmy jednak sponsorów na własną rękę. Zrobiliśmy wtedy zbiórkę pieniędzy na platformie OdpalProjekt.pl. Zebraliśmy około siedmiu tysięcy złotych, więc jak na tak małą inicjatywę, to bardzo dużo - tym bardziej, że byli tacy, którzy na swojego łazika zebrali trzysta złotych. To było więc dla nas duże osiągnięcie i ogromna motywacja. I rozwijacie się z powodzeniem. W zeszłym roku zajęliście trzecie miejsce w zawodach University Rover Challenge w Stanach Zjednoczonych...
PP: Chociaż na statuetce mamy drugie! (śmiech)

Zatem skąd ta różnica, bo ostatecznie zajęliście miejsce trzecie...
RK:
Tak. Przez pierwsze trzy tygodnie byliśmy na drugim miejscu. Potem organizatorzy ogłosili zmianę z powodu błędu ich obliczeń. Pomylili się po prostu i źle policzyli punkty.

PP: Ale to nie była jakaś przepaść. Maksymalnie do zdobycia jest 500 punktów, a różnica między zespołami w czołowej piątce wynosiła 5-10 punktów, więc to właściwie bardzo niewiele.

Wracając do poprzedniego pytania, w tym roku wasz zespół przeszedł już pierwszą fazę kwalifikacji do tegorocznej edycji konkursu. Zatem przygotowania pewnie idą już pełną parą?
PP:
Tak naprawdę zostało nam niewiele czasu, by złożyć naszego łazika. Do 1 marca musimy wysłać dokumentację z przygotowania pojazdu do zawodów oraz film prezentujący jego możliwości. W tym roku zgłosiło się 95 zespołów z całego świata, ostatecznie dostanie się 30 grup.

Czy będzie to więc Modernity II? Co nowego chcecie wprowadzić?
RK:
Właściwie konstrukcja całego łazika jest kompletnie inna. Bez większych zmian pozostanie jedynie manipulator. Długość nowego pojazdu wynosi dwa metry i dwadzieścia
centymetrów...
PP: ...oraz metr pięćdziesiąt szerokości. Jest więc dużo większy, ale cały czas musimy zmieścić się w wadze 50 kilogramów, bo takie są kryteria podczas zawodów. Poprzedni łazik został doceniony w Stanach, ale chcemy naprawić parę błędów. Stąd też ta zmiana. Im większy łazik, im większe koła, tym lepiej będzie radził sobie z przeszkodami. Rok temu Modernity się przewrócił. Podczas jazdy autonomicznej, czyli bez naszego udziału, wjechał na stromą skarpę i za bardzo się przechylił. Uznaliśmy więc, że większy i szerszy łazik poradzi sobie lepiej. Chcemy też tym samym obniżyć środek ciężkości. Podczas jednej z konkurencji pojazd musi zjechać z metrowego stopnia, jeśli tego nie zrobi, nie przejdziemy do następnego etapu. Dlatego przebudowujemy całą konstrukcję, mimo że poprzednia była bardzo udana.

Co roku pniecie się coraz wyżej. Na początku było miejsce dziesiąte, potem szóste, ostatnio podium. Liczycie tym razem na zwycięstwo?
PP:
Tak, każda kolejna konstrukcja jest coraz lepsza, choć nie oznacza to, że automatycznie przełoży się to na coraz lepsze miejsca. Duże znaczenie ma też obsługa pojazdu i poruszanie się nim. Dwa lata temu nie mieliśmy wiele czasu na testy i wyczucie możliwości łazika nie było najlepsze. Ale z roku na rok jest lepiej. Projekt zajmuje nam już coraz mniej czasu, ponieważ korzystamy ze sprawdzonych rozwiązań.
RK: Rośnie też nasze doświadczenie, przez co szybciej i sprawniej rozwiązujemy niektóre problemy.
PP: Dlatego, nawet jeśli porównamy się z innymi zespołami z Polski, to widać, że tam jest wielu młodych studentów, a u nas skład jest doświadczony. Jeden z naszych kolegów będzie miał szansę pojechać na zawody już po raz piąty.

Czujecie presję ze strony innych ośrodków akademickich z Polski, które także biorą udział w rywalizacji?
PP: Owszem, jest dużo takich grup, ale tam członkowie ciągle się zmieniają i zespoły nie utrzymują stałego poziomu. Dobrze to widać na przykład po Politechnice Wrocławskiej. Nowy zespół przejął łazika z poprzednich lat, co prawda to bardzo udana konstrukcja, ale grupa podeszła do zadania zbyt ambitnie i zajęła ostatecznie odległe miejsce [24. miejsce - przyp. red].
RK: W porównaniu do poprzednich lat i tego, co mogli osiągnąć, wypadli bardzo słabo.

Myślicie, że wysłanie polskiego łazika na Marsa jest możliwe?
PP:
Z czasem na pewno będzie coraz łatwiej, ale tak czy siak, wiąże się to z bardzo dużymi kosztami. Właściwie w Polsce są organizowane symulacje misji marsjańskich i my jako jedyny zespół w Polsce wysyłamy naszego łazika. Możemy wtedy testować sprzęt. Byliśmy na przykład w ubiegłym roku w Pile na lotnisku wojskowym, gdzie wybudowano bazę kosmiczną. W poprzednich latach organizowano to w Rzepienniku Biskupim.
RK: W Polsce była baza, a centrum dowodzenia w Holandii, w European Space Research and Technology Centre, która podlega Europejskiej Agencji Kosmicznej.

A co dalej? Planujecie robić coś poza łazikami marsjańskimi?
RK:
Teoretycznie większych planów chyba nie mamy, poza ukończeniem studiów i znalezieniem jakiejś pracy...

fot. z archiwum Pcz Rover Tea