SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

Tłum krzyczących mężczyzn z podniesionymi rękami
7/2018

Pobierz PDF

SKRA W DRUGIEJ LIDZE!

Takiej hossy w częstochowskiej piłce nożnej nie było od lat. W rozgrywkach szczebla centralnego, w sezonie 2018/2019, nasze miasto będą reprezentowały aż dwa zespoły – Raków, walczący na zapleczu ekstraklasy i Skra, która będzie beniaminkiem drugiego frontu. Można więc zakładać, że od połowy wakacji co tydzień kibice futbolu w naszym mieście będą żyć sportowymi postępami dwóch najważniejszych pod Jasną Górą drużyn piłkarskich.

Dla Skry awans na szczebel centralny to historyczne wydarzenie. Czekano na nie, jak wyliczyli działacze „skrzaków”, długie 67 lat. Wreszcie się udało, w czym duża zasługa nie tylko piłkarzy, ale całego pionu szkoleniowego i niezłomnego kierownictwa klubu. Niezłomnego, bo dwaj wiceprezesi Skry – Tomasz Musiał i Piotr Wierzbicki pamiętają czasy, gdy los klubu wisiał na jednym cienkim włosku.

W 1999 roku cudem udało się nam wiązać koniec z końcem. Skrze, krzywdzącymi decyzjami administracyjnymi, zabrano stadion przy ulicy Grunwaldzkiej i klub szukał jakiegoś miejsca, żeby się podziać. Przystań znaleziono na boisku należącym do Politechniki Częstochowskiej, sąsiadującym z Miejskim Stadionem Lekkoatletycznym. Za szatnie i magazyn służył nam stary barak, w którym leciwa „Frania” prała chłopakom koszulki – wspomina Tomasz Musiał, który choć z„rakowskim” rodowodem, większą część przygody z futbolem związany był ze Skrą.

Piotr Wierzbicki w A-klasowym zespole z końca lat 90. był jeszcze zawodnikiem. Szybko wziął jednak na swoje barki znacznie poważniejsze zadanie – współdecydowania o losie klubu. Często z zaciśniętymi zębami, wspólnie ze wspomnianym Musiałem, kładli podwaliny pod sukces dzisiejszej Skry.

Z zawodników, którzy świętowali tegoroczny awans, najgorszy dla klubu okres pamięta Mateusz Woldan. On wtedy był młodym adeptem futbolu w jednej z naszych nielicznych grup młodzieżowych. Jestem przekonany, że teraz chyba najbardziej docenia, co udało nam się osiągnąć, po tych długich latach wspólnych wysiłków i ciężkiej pracy - przekonuje Musiał.

Pewnie droga na drugoligowe boiska „skrzaków” byłaby jeszcze bardziej kręta, gdyby w klubie nie pojawił się Artur Szymczyk. Rzutki przedsiębiorca zaczynał współpracę z klubem od wypożyczenia boiska Skry na mecze w amatorskiej lidze zakładów pracy.

To był rok 2006. Wtedy klub przeniesiony już został na mocno zaniedbany obiekt przy ulicy Loretańskiej. Powoli zaczęliśmy się urządzać. To tam trafił do nas Artur Szymczyk. Rychło nieśmiała współpraca przerodziła się we wspólne projekty i plany. Tym najważniejszym było oddanie do użytku całkowicie nowego stadionu, który służyłby klubowi na lata. Artur został prezesem Skry i de facto głównym orędownikiem odbudowy klubu – wspomina Piotr Wierzbicki.

Wiosną 2012 roku Skra doczekała się upragnionego stadionu ze sztuczną nawierzchnią i nowoczesnego budynku klubowego. Coraz lepiej funkcjonujący organizm futbolowy zaczął wreszcie marzyć o progresie sportowym. Trio Szymczyk – Wierzbicki – Musiał mówiło o tym ostrożnie, ale zespół dojrzewał do tego nadzwyczaj szybko.

Dla ustabilizowania sytuacji finansowej klubu istotne znaczenie miał prawomocny wyrok w sprawie przejęcia przez skarb państwa obiektu przy ulicy Grunwaldzkiej. Boje o zadośćuczynienie klubowi w tym względzie rozpoczęły się wiele lat temu. Nieżyjący już działacz Skry, Ireneusz Galanty kilkakrotnie przedstawiał sprawę na forum publicznym, wydeptał też ścieżki do sądów kilku instancji. To jednak prezes Szymczyk wytoczył najcięższe działa w tej bitwie. Wynajęta przez niego kancelaria adwokacka rozpoczęła kilkuletnie zmagania ze skarbem państwa. I choć niektórzy przestali wierzyć, że bój ten jest do wygrania, ponad rok temu Skra, już z prawomocnym wyrokiem, otrzymała potężne zadośćuczynienie finansowe.

Piotr Wierzbicki przyznaje, że powstał wtedy plan rozwoju infrastruktury klubu. Nie chcieliśmy zmarnować tych środków. Kupiliśmy więc 10 hektarowy grunt obok naszego obiektu, gdzie kiedyś znajdowała się fabryka Hermana. Chcemy tam wybudować kolejne boiska, zainwestować w naszą Szkołę Mistrzostwa Sportowego Noblito, a część wydzierżawić pod inwestycje. Dzięki temu klub mógłby w końcu zacząć zarabiać – snuje plany wiceprezes Wierzbicki. Szkoła Mistrzostwa Sportowego Noblito, nad którą sprawuje nadzór Skry ma dać klubowi własnych wychowanków. O jednym z nich, bramkarzu Mikołaju Biegańskim już jest głośno, bo o nastolatka dopytują nie tylko najlepsze kluby ekstraklasowe (m.in. Wisła Kraków), ale potentaci z Anglii – Manchester United oraz Aston Villa.

Awans do II ligi przytrafił się więc Skrze w najlepszym momencie. Podopieczni Pawła Ściebury, który przejął schedę po Jakubie Dziółce, ciężko na niego zapracowali. Stworzyli też świetną atmosferę w szatni, co pozwoliło niemal do samego końca utrzymać odpowiednią koncentrację.

Dlatego w Skrze nie szykuje się żadna rewolucja kadrowa. Będziemy stawiać na zawodników, którzy zapracowali na nasz ostatni sukces. Mam jednak świadomość, że ambicje części graczy sięgają wyżej niż gra w II lidze. W tej sytuacji, jeśli ktoś będzie chciał spróbować swoich sił w lepszych klubach, nie będziemy czynili mu w tym względzie problemów – wyjaśnia Wierzbicki.

Na pierwszy mecz beniaminka drugiego frontu przed własną publicznością będziemy musieli poczekać do 18 sierpnia. Częstochowianie przy ulicy Loretańskiej podejmować wówczas będą Olimpię Grudziądz.

Daliśmy sobie cztery ligowe kolejki czasu, aby dostosować nasz obiekt do wymogów II ligi. Aż tak dużo pracy nie mamy, niemniej jednak musimy dopełnić wszystkich obowiązków licencyjnych. Dlatego pierwsze mecze ligowe rozgrywać będziemy na wyjazdach – mówi Wierzbicki.

Kibice czerwono-niebiesko-białych już zacierają ręce, bo na Loretańskiej oklaskiwać będą tak uznane w historii naszego futbolu „jedenastki” jak Ruch Chorzów, czy Widzew Łódź. Szkoda, że tego momentu nie doczekał dobry duch klubu, Józef Krzysztofik. Nasz gospodarz zostawił na Skrze kawał swojego serca. Czasem sam sobie zadawałem pytanie, czy przypadkiem w tych najgorszych czasach to nie on był najważniejszą osobą w tym klubie. Pan Józek podtrzymywał nas na duchu, w trudnych chwilach dodawał energii. Po prostu był takim naszym ukochanym druhem, przewodnikiem. Tego wyczekiwanego awansu nie doczekał. Przegrał walkę z chorobą nowotworową. A tak chciał żyć, dla ukochanych przez niego „skrzaków” - wspomina Krzysztofika Piotr Wierzbicki.

Andrzej Zaguła