SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

Piotr Dłubak

Mnie przecież nie unieśmiertelni befsztyk smażony na patelni

30 stycznia 2024
Udostępnij

26 grudnia 2023 r. wypadła setna rocznica urodzin Ludmiły Marjańskiej. A wydaje się, że jeszcze nie tak dawno bywała w rodzinnej Częstochowie. I mnóstwo ludzi przychodziło, by pogadać o książkach ze znaną pisarką, poetką, tłumaczką.

middle-003a-70x100.jpg

Na spotkaniach autorskich zawsze robiła wrażenie: ubiór stonowany, elegancki, upięte włosy, dyskretny połysk oprawki okularów i sznurka pereł na szyi... W każdym calu dama. A przecież nie zawracała sobie głowy strojami – o czym zapewniała jej córka Maria Marjańska-Czernik, gdy w 2017 r. opowiadała w częstochowskiej „Wyborczej” o swojej mamie Ludmile. Wspominała, że cała „wyjściowa” garderoba znanej pisarki, prezeski Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, to raptem trzy proste, klasyczne w kroju garsonki i dwie sukienki. Wystarczyło przed kolejną imprezą dołożyć inną niż ostatnio apaszkę i już powstawał zupełnie nowy strój. A już wyjątkowo dobrze robiła pisarce siwizna, jej zawsze dystyngowany kok nabrał dodatkowej godności i szlachetności.

Wygląd to było to, co zwracało uwagę na wstępie. Ale zaraz potem goście spotkań autorskich zdawali sobie sprawę, że starsza pani na honorowym miejscu ma na swoim zawodowym koncie osiągnięcia o jakich inni ludzie, ba, nawet niektórzy pisarze , mogą tylko pomarzyć. Wyliczmy: absolwentka anglistyki na Uniwersytecie Warszawskim, obrona pracy magisterskiej i stypendium naukowe na University of Washington w Stanach Zjednoczonych. Debiut poetycki w miesięczniku „Twórczość”, translatorskim tomem „Wierszy szkockich” Roberta Burnsa. Ceniona tłumaczka utworów Emily Dickinson, Walta Whitmana i Williama Butlera Yeatsa. W latach 1957-1979 redaktorka audycji poetyckich w Polskim Radiu (od 1966 r. w Programie III). W latach 1993-1996 prezeska Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Członkini Stowarzyszenia Tłumaczy Polskich, Związku Literatów Polskich i PEN Clubu.

Jej dzieci, Marysia i Maciek, widziały to oczywiście inaczej. Miały po kilka lat, gdy w gazetkach dla maluchów, w „Świerszczyku”, „Misiu” i „Płomyczku” zaczęły się pojawiać w druku wiersze mamy, przeznaczone dla najmłodszych. Ludmiła Marjańska była wtedy jeszcze mało znaną pisarką. Gdy dzieci osiągnęły wiek szkolny, poszła na studia, na anglistykę. Miały po 10 i 13 lat (był rok 1960), gdy wyjechała na roczne stypendium do USA. Marysia i Maciek zostali w Warszawie. Mieszkali w internacie, zaś smutny czas rozłąki mama osładzała częstymi listami i – dwa razy w miesiącu – paczkami. Słała zza oceanu prezenty ekskluzywne wręcz jak na tamte czasy, ale też oryginalne. Dzieciom dech zapierało, gdy wyciągały z kartonu meksykańskie sombrero, najprawdziwsze kowbojskie spodnie z frędzlami, albo (to docenią tylko dziewczynki) różowy sweterek z puchatej angory. Wszystkie te cuda uzupełniane były słodko pachnącą gumą do żucia, produktem w ówczesnej Polsce właściwie nieznanym.

middle-001a-150x100.jpg

Po powrocie Ludmile Marjańskiej przybyło obowiązków zawodowych: praca kierownika redakcji w radiu (w „Trójce” była to początkowo redakcja… satyry i poezji), zajęcia w Stowarzyszeniu Pisarzy Polskich, pisanie, tłumaczenia, wyjścia na spotkania, wyjazdy z wykładami (po latach nawet uniwersytety w USA zapraszały Marjańską na wykłady jako specjalistkę od literatury amerykańskiej). Do tego była osobą towarzyską, miała potrzebę przebywania między ludźmi. Dzieci uważały więc za normalne, że mamy często nie ma w domu, że nie odrabia z nimi prac domowych, że nawet – ona, pisarka - nie sprawdza im wypracowań. Ale np. starała się poprawić niekoniecznie biegłą angielszczyznę córki.

Było też dla dzieci oczywiste, że ich mama, obarczona nawałem obowiązków służbowych musi korzystać z pomocy przy codziennych pracach domowych - gotowaniu, sprzątaniu… Tym zajmowała się gosposia, którą Marjańscy wynajmowali, choć w domu się nie przelewało. Pisarka nie zarabiała przecież dużo, a jej mąż Janusz Marjański (ślub wzięli w 1945 r.) był wtedy młodym architektem.

Za to przed świętami - a Boże Narodzenie łączyło się w rodzinie z urodzinami mamy - mówiła zawsze: „To co, upiekę indyka?”. I przez całe lata u Marjańskich świętowano przy własnoręcznie nadzianym przez pisarkę, pieczonym indyku.

A propos rodziny. Pani Ludmiła, choć z urodzenia częstochowianka, córka znanego w mieście adwokata Ludwika Mężnickiego, ma korzenie daleko poza Polską. Jej przodkowie pochodzili z Austro-Węgier. W Częstochowie osiadł pradziadek poetki, by do połowy XIX wieku prowadzić chór i zespół muzyczny na Jasnej Górze. W prawnuczce zaś rozkwitł talent literacki.

middle-002a-70x100.jpg

Co jeszcze warto dodać? Skończyła I Liceum Ogólnokształcące im. Juliusza Słowackiego. Nie było łatwo: maturę musiała zdawać już na tajnych kompletach, bo ta wypadła akurat w roku 1942 r. W czasie okupacji pracowała w drużynach sanitarnych Armii Krajowej oraz jako łączniczka. Studiowała na wydziale dyplomatyczno-konsularnym konspiracyjnej Akademii Nauk Politycznych. Po roku 1961 miała też dyplom magistra filologii angielskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Wydała kilkanaście tomów wierszy, pisała powieści i książki dla dzieci. Już po śmierci, a zmarła 17 października 2005 r. w Warszawie, Towarzystwo Galeria Literacka Częstochowa opublikowało korespondencję, jaką przez prawie 50 lat prowadziła z Wisławą Szymborską. Tomik nosi tytuł „Podobne, a tak różne życie…”.

I na koniec coś, co Ludmiła Marjańska napisała o sobie: Z poezją zetknęłam się wcześnie: na imieniny, czy pod choinkę, dostawałam przeważnie tomik wierszy [...]. Wcześnie też zaczęłam pisać, ale traktowałam to jako zajęcie raczej wstydliwe i niezobowiązujące. Nie pisałam wierszy patriotycznych - a trzeba pamiętać, że moja młodość przypadła na lata okupacji - ani, już po wojnie, awangardowych. Moimi mistrzami byli skamandryci i Leopold Staff, a wiersze musiały mieć rytm i rym.

Kiedy w latach pięćdziesiątych zetknęłam się ze Związkiem Literatów, nic właściwie z tego nie wynikło. Daremnie Jerzy Putrament próbował wciągnąć mnie w swoją socrealistyczną orbitę, daremnie Julian Przyboś chciał uczynić ze mnie swoją uczennicę. Awangardowe wiersze pisane »pod Przybosia« nie udawały mi się zupełnie. Jedyną pamiątką koniaków z mistrzem jest mój przekład wiersza Rilkego »Kochająca« w tomie redagowanym przez Przybosia.

Nadal ufająca skamandrytom, posłałam kilka wierszy Julianowi Tuwimowi po jego powrocie do kraju. Rozbawiło go bardzo stwierdzenie, że »mnie przecież nie unieśmiertelni / befsztyk smażony na patelni« i odpisał mi kilka miłych słów. Później poznałam go osobiście, zaprosił mnie na rozmowę do wspaniałego gabinetu przy Nowym Świecie 25, ale był to już czternasty grudnia 1953 roku, więc go już więcej nie zobaczyłam (zmarł dwudziestego ósmego).

Zdana na siebie, czytałam dużo, pisałam źle, ale z uporem. I tak w 1958 roku udało mi się wydać pierwszy zbiorek »Chmurne okna«.

Jednak pisania wierszy nie nauczył mnie ani Przyboś, ani Tuwim [...]. Pisania nauczyło mnie doświadczenie. Zrozumiałam, że wiersze wyrastają z przeżyć, z pamięci, z doznań, z tego wszystkiego, co nas spotyka. Powstają z głębi nas samych i domagają się wyrazu”.

Zdjęcia Ludmiły Marjańskiej wykorzystujemy dzięki uprzejmości Piotra Dłubaka.

Cykle CGK - Autorzy