SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

Fot. Maciek Bielawski

Talent we krwi

5 marca 2024
Udostępnij

Przykładów na to, że talent jest sprawą dziedziczną jest niemal tak dużo, jak przykładów na sytuację odwrotną. Tym razem jednak nie ma wątpliwości, że w rodzinie Iwańskich muzyczne umiejętności płyną we krwi.

middle-Zuzanna-Iwanska-Fot.-Maciek-Bielawski.jpg

Często bywa tak, że chcąc nie chcąc uciekamy od przeznaczenia. Czasem dostrzegamy tylko drobne sprawy, czy gesty, potem z wiekiem coraz mocniej zauważamy, jak podobni stajemy się do naszych rodziców. Osobiście nigdy nie planowałem iść w ślady mojego Taty, jednak nieraz odnajdywałem się na ścieżkach, którymi on już kiedyś chodził. Sam fakt, że piszę ten tekst, jest świetnym przykładem na to, że pewne rzeczy można wynieść z domu. Jest to z jednej strony kwestia naturalnego naśladownictwa, w końcu odkąd pamiętam Tata coś pisał, początkowo na maszynie w oparach papierosów, potem nadal w dymie jednak już na komputerze, więc pewnie gdzieś podświadomie wiedziałem, że pisanie jest dobrą formą na przedstawianie swojego stanowiska czy opinii. Z drugiej strony, może to być też kwestia dziedziczonego talentu. W moim przypadku jednak moje umiejętności nijak się mają do tych mojego ojca. Trudno mi także wyrokować, czy z behawiorystycznego punktu widzenia taka sytuacja ma miejsce, choć pewnie znalazłby się psychoterapeuta, który zobaczyłby tu jakąś korelację. Jeśli nie jest to kwestia dziedziczenia samego talentu, to z pewnością z domu wynosimy szacunek do słowa pisanego, czy muzyki.

Nie wiem, co doprowadziło Zuzannę Iwańską do miejsca, w którym jest, jednak słuchając jej utworów wiem, że jej rodzina uczy szczególnej wrażliwości na muzykę. Mówiąc "rodzina", mam na myśli tatę artystki - Janusza "Yaninę" Iwańskiego - wokalistę, gitarzystę, kompozytora, współtwórcę legendarnej grupy Tie Break, którego nie trzeba w naszym mieście szczególnie przedstawiać. Zuzanna stawia jednak na swój własny i indywidualny obraz. Od lat gra i towarzyszy zespołowi Świetliki (wspólnie zdobyli statuetkę Fryderyka za album "Wake me up before you fuck me"), ale już kilka lat temu udowodniła, że solowo również ma sporo do powiedzenia (warto wrócić do „Przyjdzie czas, minie czas”). Pod koniec ubiegłego roku artystka wypuściła „Upper string suite”, gdzie skupia się na umiejętnościach instrumentalnych, wydobywając magię z altówki i skrzypiec.

middle-cover-upper-strings-suite-dave-houser.png

Można byłoby powiedzieć, że muzyka na tej płycie to gratka dla fanów muzyki klasycznej, jednak byłoby to zbyt mocne uproszczenie. Posłuchać jej powinni choćby miłośnicy muzyki filmowej. Ja, skupiając się na tych kompozycjach, wyobrażałem sobie, jak mógłby wyglądać towarzyszący im obraz. Być może byłby on trochę niepokojący i tajemniczy, ale wiemy dobrze, że tak wygląda rzeczywistość wokół nas. Właśnie w kontrze do tego niepokoju odnajdywałbym w muzyce Zuzanny Iwańskiej także rodzaj ukojenia i wyciszenia. Natura instrumentów smyczkowych jest w końcu pełna intymności. Klimat i intensywność utworów narasta z każdym dźwiękiem, finiszując na ponad piętnastominutowym „saturato”.

Często staram się umieścić opisywaną muzykę w momentach i chwilach, które pozwalają na jej najlepszy odbiór, tu jednak siłą jest fakt, że w każdym momencie te suity mogą zabrać nas w inne miejsce, porwać i umieścić w kompletnie innym miejscu. Album jest dostępny w formie cyfrowej, ale liczę na to, że będzie okazja także pozyskania fizycznego nośnika [i to już niebawem, bo artystka planuje wydać płytę winylową – dodaje red.].

Muzyka Zuzanny to także sygnał dla wszystkich, którzy uciekają lub boją się konfrontacji z rodzinnymi talentami. Artystka udowadnia, że można iść swoją drogą, wybudować własną markę i tworzyć rzeczy warte zapamiętania bez względu na kontekst i familijne ramy.

Fot. Maciej Bielawski, archiwum Zuzanny Iwańskiej

Cykle CGK - Autorzy