SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

Archiwalne zdjęcie z lat 80. XX w. T.Love na scenie
9/2021

Pobierz PDF

Zanim narodziło się T.Love

Muniek i T.Love wrośli w historię naszego miasta. Można nawet zaryzykować tezę, że Częstochowa byłaby bez nich zupełnie inną Częstochową. Historia powstania tego zespołu jest powszechnie znana - Liceum Sienkiewicza, pierwszy skład: Muniek, Zając, Słoniu i Janek Knorowski. Ale czy zadaliście sobie kiedyś pytanie, co było wcześniej? My - tak i Muniek nam o tym opowiedział.


Magda Fijołek: Byłeś niegrzecznym dzieckiem muzyki, pociągał Cię punk i new wave... Co Cię w nie wkręciło?


Muniek Staszczyk: Punk rock przyszedł do Nowego Yorku pod koniec lat 70. ubiegłego wieku, a do nas zdecydowanie później. Pamiętam, że w gazecie „Panorama”, w której był kącik muzyczny, pojawiały się wzmianki o nowościach, czasem nawet tych punkowych. Była też gazeta „Razem”, a tam zupełnie niefachowy artykuł mówiący o tym, że „znudzona, zachodnia, burżuazyjno–dekadencka młodzież pokazuje się w agrafkach, skórach i jest to związane z bezrobociem i ciężką sytuacją gospodarczą na Zachodzie”. Miało to odstraszać, ale mnie podjarało. Myślę, że był to rok 1976. Słuchałem wtedy Trójki, głównie audycji Piotra Kaczkowskiego czy Marka Gaszyńskiego i w którejś z nich usłyszałem Sex Pistols. Był to kawałek „Pretty Vacant” - w tym momencie wymiękłem. Słuchałem tego w malutkim radyjku na Rakowie i pomyślałem sobie, że to jest jakaś rewolucja.


I wtedy się wszystko zaczęło?


Kiedy usłyszałem głos Johnnego Rottena - który śpiewał tak bezczelnie, tak arogancko, tak inaczej - poczułem rock&rolla i energię prostoty. To było w czasach podstawówki „siedemnastki”. Przyjaźniłem się wtedy z Jackiem Wudeckim, Słoniem, pierwszym perkusistą T.Love. Oprócz kumpelstwa łączyła nas muzyka. Wzajemnie się nią zarażaliśmy i inspirowaliśmy. Słuchaliśmy tych samych audycji, zespołów. Nagrywaliśmy utwory z radia na swoje magnetofony, a potem wymienialiśmy się nagraniami i opiniami. Pod wpływem słuchania punk rocka, zaproponowałem Słoniowi, abyśmy poszli raz na religię z farbowanymi włosami i doczepionymi do kurtek kartkami „Częstochowa pali się z nudów” - wzorując się na piosence The Clash „London is boring”. Oczywiście, zostaliśmy z tej lekcji religii wyrzuceni.


Widzę, że było u Ciebie ciekawie już w podstawówce. Nie dziwię się więc, że później stało się jeszcze bardziej rockendrollowo...


Razem ze Słoniem poszliśmy do IV Liceum i przesiedzieliśmy cztery lata w tej samej ławce. „Sienkiewicz” stał się zalążkiem T.Love, ale o tym w Częstochowie wszyscy wiedzą. Kiedy trafiliśmy do liceum, punk rock zmienił się w nową falę. Zespoły nadal grały ostro, ale już nie tak jak Sex Pistols czy The Clash. We mnie muzyka jednak wciąż się kotłowała i pewnego dnia zaproponowałem Słoniowi założenie kapeli. Wymyśliłem nazwę The School Boys, jeden z kolegów zrobił nam białe koszulki z czerwonymi plamami, wyglądające jak krew. W mieszkaniu innego z kolegów mieliśmy próbę. Tomek Nowak, który miał bogatego tatę, kupił nam gitarę i bas. Co prawda nikt nie umiał na nich grać, ale to nam nie przeszkadzało. Kompletnie nic nam nie wychodziło. Jedynym kolesiem, który umiał cokolwiek zagrać, był Darek Zając, pierwszy klawiszowiec Alternative. Tak naprawdę, to właśnie w The School Boys zaczynał się formować przyszły skład T.Love.


Nauczyłeś się w końcu grać na tej gitarze?


Pożyczyłem od jakiegoś żula gitarę z takimi łowickimi kokardami, próbowałem się nauczyć, ale nic nie szło. Paluchy mi krwawiły. To był dopiero początek liceum, ale jednocześnie był to przełomowy moment, bo z ekipą kolegów przejechaliśmy się po wszystkich rockowych festiwalach. Poznaliśmy w Lubaniu takich prawdziwych rockowców. Oni nas zlewali, ale przynajmniej byliśmy widoczni. Pojechaliśmy tam ubrani nowofalowo, w starych marynarkach kupionych na rynku na Zawodziu. Z Lubania trafiliśmy do Sopotu. Tam poznałem facetów z Wrocławia i jakiś koleś zapytał mnie, czy znam Kryzys. Sądziłem, że chodzi o sytuację społeczną, on jednak szybko wyjaśnił mi, że Kryzys to jest najlepsza kapela punkowa w Polsce. Byłem zaskoczony, że są u nas takie zespoły. Wbiłem na ich koncert w Sopocie. Na scenę weszła piątka czy szóstka koleżków - wszyscy w czerwonych koszulach, Brylewski z przodu - i jadą swoje kawałki: „Nuda”, „Mam dość” itd. Pomyślałem sobie: „Jaki odlot!” I wtedy drugi raz pojawiła się myśl o założeniu kapeli.


Czyli The School Boys to jeszcze nie było dla Ciebie to coś?


Tak. Wróciłem po tych wakacjach do „Sienkiewicza” i po raz drugi zacząłem zakładać kapelę. Kuba Bobesz podpowiedział, że trzeba rozpuścić wieści, kto w „Sieniu” gra na jakimś instrumencie. Wtedy usłyszałem o gitarzyście z klasy sportowej - Marku Kramerze. Pewnego dnia podszedłem do niego i powiedziałem: „Cześć, jestem Muniek i chciałbym z Tobą zaśpiewać”. A śpiewać wcale nie umiałem.


Co dalej?


Spotkaliśmy się u niego w domu, zagrał mi melodie AC/DC, Deep Purple, ja się do tego coś darłem. Nie miało to wcale sensu. Marek popatrzył na mnie jak na świra. Jednak zaczęliśmy się częściej spotykać: on grał na gitarze, a ja śpiewałem do tych jego kawałków. W końcu namówiłem go, żebyśmy zagrali w szkole na długiej przerwie, a potem dogadałem się z profesorem Królicą, żeby pozwolił nam zagrać na sali gimnastycznej, kiedy będzie dyskoteka. Nazwaliśmy nasz duet Opozycja. Profesor zdecydowanie sprzeciwił się takiej nazwie - to były lata 80., zbliżał się stan wojenny - więc na potrzeby występu nazwałem nas Atak. Zagraliśmy wtedy nasz wspólny utwór „Carmilla”. No i ponieważ spodobało się nam takie publiczne granie, zachciało nam się zmienić duet Opozycja w zespół. Oficjalnie powstał on w styczniu 1981 roku. Zaczęli z nami wtedy muzykować m.in. Koniu i różni perkusiści. W Częstochowie zagraliśmy kilka koncertów, także w Wakansie. Jednak koledzy grali hard rocka, mnie z kolei ciągnęło do punk rocka.


Ciekawa mieszanka...


Postanowiliśmy wysłać kasetę do Jarocina. Zrobiliśmy sesję w Pryzmatach, w studiu Politechniki Częstochowskiej - to było studio całej częstochowskiej alternatywy muzycznej, szkoda, że już nie istnieje, że nie ma tych wszystkich zbiorów. Koledzy z zespołu zdecydowali, że „Carmilli” na tej wysyłanej do Jarocina demówce ma nie być, „bo to jest najgorsze”. Ja miałem jednak pewien układ z Bobeszem i dograliśmy tę „Carmillę” w tajemnicy przed resztą.


Dostaliście się na festiwal w Jarocinie?


Zakwalifikowali nas, ale w zespole pojawiły się niesnaski. Chłopaki twierdzili, że wcale nie umiem śpiewać. Była to prawda - ja się darłem, a oni chcieli mieć prawdziwego wokalistę rockowego, którym nie byłem. Tuż przed Jarocinem wyrzucili mnie z zespołu, co było dla mnie wielkim ciosem. Poprosiłem jednak Konia, który był najbardziej sympatycznym z moich „opozycyjnych” kolegów, żeby pozwolili mi w Jarocinie zaśpiewać ze sobą chociaż jeden utwór, tę „Carmillę”.


Zgodzili się?


Chłopaki jeździli na próby do Blachowni, a ja ciątałem za nimi. Patrzyli na mnie z wyższością. W końcu zgodzili się, że oni będą grali swoje, a ja wejdę na jedną piosenkę. Potem Koniu się śmiał, że uratował mi karierę. Przyjechaliśmy do Jarocina na kompletnej podjarce. Były tam kapele z całej Polski. My najpierw musieliśmy zagrać przed ówczesnym szefem Jarocina, Walterem Chełstowskim, który powiedział: „A wiecie, dlaczego tu przyjechaliście? Dlatego, że macie jeden dobry kawałek - ‘Carmilla’. Przyjechaliście dzięki temu chłopakowi, bo on ma coś w sobie, ma charyzmę”. W tym momencie chłopakom zrobiło się głupio, a moje akcje w jednej chwili poszły w górę. Od któregoś z kolegów usłyszałem: „Jak chcesz, to możesz z nami śpiewać.” I tak zostało.


Skoro odnieśliście pewnego rodzaju sukces, to Opozycja powinna wypłynąć wtedy na szersze wody...


Po powrocie z Jarocina, stałem się znaną postacią w mieście. Kiedy podczas jednego z festiwalowych koncertów zakumplowałem się z perkusistą Kryzysu, Maciejem Góralskim, ten powiedział mi: „Załóż sobie swoją kapelę, grajcie tak bardziej współcześnie to, czego słuchacie i co czujecie”.


I wtedy założyłeś swój trzeci zespół...


Trochę tak wyszło, że to dzięki Jaruzelskiemu założyłem kolejną kapelę, bo po ogłoszeniu stanu wojennego zapanowała potworna nuda. Szkoły zamknięte. Rozpadła się Opozycja. Stwierdziłem, że może by tak spróbować z nowym otwarciem. Namówiłem Słonia, Darka Zająca, Janka Knorowskiego i zaczęliśmy grać. Próby mieliśmy u Darka. Pamiętam, jak jego mama przynosiła nam kanapki. Przez ten czas wydziergałem z zespołem „Mamo kup mi karabin”. I tak to się zaczęło.


Wspomniałeś o Opozycji, pojawił się T.Love. Co jeszcze działo się wtedy na muzycznej scenie w Częstochowie? Chyba nie byliście jedyni?


W tym samym czasie w mieście były też oczywiście inne zespoły: Formacja Nieżywych Schabuff, Stop Kran, Schamboo (gdzie ja grałem na basie, a Słoniu na perkusji). Było ich mnóstwo. Częstochowa miała swoją scenę z prawdziwego zdarzenia i nieskromnie powiem, że właściwie to T.Love ją rozkręcił.


Na 1 października br. Teatr im. Adama Mickiewicza zapowiedział koncert „Muniek i Przyjaciele”. Zapraszamy serdecznie.


Fotografie z archiwum Jacka Śliwczyńskiego


full-grafika.jpg