SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

Teatr

Spektakl "Zemsta"

Teatr im. Adama Mickiewicza (ul. Kilińskiego 15)
2024-01-17, godz. 10:00 2024-01-18, godz. 10:00 2024-01-19, godz. 19:00 2024-01-20, godz. 19:00 2024-01-21, godz. 19:00 2024-02-29, godz. 10:00 2024-03-01, godz. 10:00 2024-03-02, godz. 19:00 2024-03-03, godz. 19:00 2024-05-24, godz. 19:00 2024-05-25, godz. 19:00 2024-05-26, godz. 19:00
Udostępnij

Gdyby Fredro miał trafić na Broadway, myślę że postawiono by na musicalową wręcz adaptację Joanny Drozdy. To najnowszy tytuł na afiszu Teatru im. Adama Mickiewicza. „Zemsta” w reżyserii Joanny Drozdy (która ma koncie m.in. spektakl „Czterdziestolatek, czyli warszawski musical” inspirowany oryginalnym scenariuszem serialu „40-latek” Jerzego Gruzy i Krzysztofa T. Toeplitza) swoją premierę miała tuż przed Sylwestrem. Ja obejrzałam ją dopiero w styczniu, jednak sylwestrowy klimat i stosowna widowiskowość, została podtrzymana. Bo częstochowska „Zemsta” to widowisko dalekie od „klasycznych” produkcji, które w poprzednich latach wystawiano na scenie przy ul. Kilińskiego. Trzy dekady i trzy „Zemsty” W ciągu ostatnich trzech dekad to trzecie już podejście do komedii Aleksandra Fredry, na które zdecydował się częstochowski teatr. Poprzednią „Zemstę” wprowadzono na afisz w 2008 r., a reżyserował ją Grzegorz Warchoł. Wcześniejsza – w reżyserii Henryka Talara - miała premierę w 1996 r.


Co łączy te trzy realizacje? Jedno nazwisko: Adam Hutyra. W najstarszej realizacji był Papkinem, potem Rejentem, dziś gra Cześnika Macieja Raptusiewicza. To właśnie jego konflikt z Rejentem Milczkiem, którego tym razem gra gościnnie Marek Ślosarski, stanowi oś dzieła wybitnego komediopisarza. Tu owszem panowie mocno się kłócą, ale sedno opowieści leży gdzie indziej. Celem jest bowiem uwieszczowienie Fredry, który – o co walczą twórcy – powinien stanowić trio z Mickiewiczem i Słowackim. Zakochana kustoszka Akcja rozgrywa się nie na zamku, a w wymyślonym przez autorów adaptacji - Joannę Drozdę i Michała Głaszczkę (również twórców piosenek i scenografii) Muzeum „Zemsty” hrabiego Aleksandra Fredry. Szefuje mu zakochana w hrabim kustoszka, której wydaje się, że pytanie: o czym jest „Zemsta”, prześladuje całą populację i nie pozwala nam zasnąć. By przywrócić równowagę, postanawia wszystko krok po kroku wytłumaczyć i często robi to śpiewająco.


Kustoszkę gra Hanna Zbyryt, która w „Zemście” trzyma wszystkie sznurki. Zadanie otrzymała mocno wymagające, także fizycznie. To również ona w większości dba o rozbudowaną interakcję z publicznością, na którą stawiają realizatorzy. Pochwały, które zebrała aktorka, są w pełni zasłużone, choć mnie w ogóle nie zaskakują. Ostatnie sezony bardzo służą jej karierze. Nominowana do Złotej Maski rola w „Kandydzie”, doskonały „Bum”, ostatnie „Polowanie”… Widać, że to jej czas i wróżę Zbyryt kolejne nominacje, które przemienią się w statuetki. W ogóle ta „Zemsta” należy do kobiet: pełnej klasy Podstoliny, czyli Agaty Ochoty-Hutyry oraz zawadiackiej Klary, tj. grającej gościnnie Hanny Szurgot. Dla 24-letniej aktorki to teatralny debiut (telewidzowie znają ją z serialowych „Papierów na szczęście”), ale myślę, że niebawem upomni się o nią kino. Grająca Mur Iwona Chołuj zasługuję na osobną uwagę. Słysząc przed premierą, że mur, o który sąsiedzki spór się toczy, będzie miał aktorskie wcielenie, nieco się zafrasowałam. Jednak Iwona Chołuj jest tak dobrą aktorką, że i dziurę w murze by zagrała (nie dziwi więc, że zachwyca podczas występów improwizacyjnej grupy The Konrads, która zyskuje w Częstochowie coraz większe grono fanów). Zresztą uściślijmy: jej mur nie jest takim zwykłym murem, to mur żeński, czyli „L’amour”.


Kobiety intrygują i nakręcają akcję, ale mnie najbardziej ujął Marcel Opaliński, czyli Papkin. To kolejny gościnnie grający debiutant. Wielbiciele szklanego ekranu znają go m.in. z „Barw szczęścia”, „Stulecia winnych”, „Korony Królów. Jagiellonów” czy „#BringBackAlice”. Na scenie pokazuje taki pazur, że zagarnia całkowicie uwagę i jak przystało na Papkina – setnie bawi publiczność. Mam nadzieję, że na deskach częstochowskiego teatru będzie pojawiał się znacznie częściej. I myślę, że przed nim także interesująca zawodowa przyszłość. Zresztą – nie ukrywajmy - nasz teatr ma rękę do debiutów. Wspomnijmy tylko Tomasza Włosoka, który w 2015 r., zadebiutował w Częstochowie rolą Antona w doskonałej „Procy” w reżyserii André Hübnera – Ochodlo, a dziś należy do polskiej czołówki. Niebawem zobaczymy go w „Kuleju”, a w jego pokaźnej już filmografii są choćby „Zielona granica”, „Jak pokochałam gangstera”, „Piosenki o miłości” czy „Boże ciało”. Mnie „Zemsta” urzekła przede wszystkim wizualnie i muzycznie, bo to przede wszystkim show. Scenografia czaruje, zwłaszcza zawieszone nad głowami aktorów chmury i niezwykle kreatywnie wykorzystywane „pufy”. Kostiumy autorstwa Joli Łobacz również są szalenie pomysłowe, a ubrać mur przecież nie tak łatwo.


Stworzone z myślą o spektaklu piosenki i - oczywiście - ich wykonania także zasługują na pochwały (zaskoczył mnie zwłaszcza Karol Czajkowski - Wacław, nie przypuszczałam, że tak znakomicie śpiewa). Szczególnie upodobałam sobie pieśń Cześnika (śpiewaną na samym początku), ale całość mogłaby trafić na płytę. Dowód? Przebojowe „Everybody Mocium Panie” nuciłam długo po wyjściu z teatru. Ale nie tylko te zemstowe kawałki zwracają uwagę, bo musicalowy wręcz spektakl miksuje moc sztandarowych utworów (odgadywanie ich to spora zabawa), są wiec i „Mury” Jacka Kaczmarskiego, i „Mieszkam w Polsce” Kultu, ale też „Psalm o stojących w kolejce” Krystyny Prońko czy „Żeby Polska była Polską” Jana Pietrzaka. Brawa za muzykę i aranże należne są Danielowi Pigońskiemu (a Magdalenie Syposz za przygotowanie wokalne).


Zemsta” to kolektywna praca, wymagająca jak choreografia, którą zaproponowali Alicja Róża i Bartek Dopytalski. Dużo w niej pomysłowości i odważnych rozwiązań. Dla mnie topem była jedna z ostatnich scen - slam poetycki. Pojedynek na wiersze między Adamem Mickiewiczem, Juliuszem Słowackim a Aleksandrem Fredrą ma ostatniemu z nich zapewnić miano wieszcza. To perła tego spektaklu. Nie lubiąc długich przedstawień, dokonałabym dodatkowych cięć. Dla mnie te 2,5 godziny to za wiele, bo zasiedzieć mogłam się chyba tylko na „Hamlecie”. Niemniej ten czas przepleciony jest gromkimi oklaskami publiczności. Na spektaklu, na którym byłam ja, brawami nagradzano chyba każdą scenę. Na finał wszyscy zerwali się do owacji na stojąco. I z tego co wiem, każdy kolejny pokaz jest tak nagradzany.


źródło: https://tiny.pl/dx1xb