Zapustne wspomnienia
10 i 11 lutego wypada ostatni weekend karnawału 2024. Wenecja się bawi, Rio szaleje, a my… jemy. Zaczynając od tłustoczwartkowych pączków, na ostatkowych faworkach kończąc. I w odległej – choć nie tak bardzo przecież - perspektywie mając woń ciast wielkanocnych. A zapachy – wiadomo – odblokowują wspomnienia. Mnie przypomniały panią Jałowcową.
Osobiście nigdy nie poznałam. Ale nie to, że nie znałam w ogóle. Byłam dzieckiem i pętałam się między klientami sklepu przy zakładzie cukierniczym Jałowiec, gdy mama przychodziła tam po babkę. Pani w białym kitelku, do której mówiono grzecznie „Pani Zofio” i która najwyraźniej rządziła tym słodkim interesem, była dla mnie nie tyle szefową, ile Cukrową Wróżką, wyrozumiałą władczynią ciast, ciastek i lodów.
Myślę oczywiście o tym starym sklepiku, w podwórzu kamienicy, gdzie firma Jałowiec działa dzisiaj. Prawą stronę niewielkiego pomieszczenia zajmowały wypieki. W oszklonej gablotce na ladzie rwały oczy ciastka tortowe fantazyjnie dekorowane kremem, a przed Wielkanocą - mazurki z kandyzowanymi owocami. Z tyłu, na drewnianych półkach pachniały drożdżami i masłem krągłe babki, połyskując cukrową glazurą. Taka sama glazura stroiła tace pączków, po które w Tłusty Czwartek kolejka sięgała aż do bramy od dzisiejszej ul. Śląskiej. Tyle samo chętnych miały lody, sprzedawane latem z lewej strony sklepiku.
Firmę założył w 1941 r. Edward Jałowiec. Rok wcześniej się ożenił, rok później zdobył dyplom mistrza cukierniczego. Małżonkowie Edward i Zofia pracowali jeszcze wtedy metodą chałupniczą. Kiedyś całą noc piekli rogaliki, dopiero przed świtem poszli spać. Zmęczeni, nie usłyszeli, że ich mała córeczka obudziła się i gospodaruje w kuchni. Rano zobaczyli natomiast efekty jej działań: wszystkie rogaliki... wyprostowane.
Z czasem firma dorobiła się zakładu i sklepiku w pawilonie na tyłach kamienicy nr 43 w Alejach. W latach 50. i 60. wyrabiano tam nawet czekoladę w postaci tabliczek i pralinek. A obok wypieków i lodów powstawały przetwory wykorzystywane później do produkcji ciast, choćby skórka pomarańczowa smażona w cukrze albo kandyzowane wiśnie (dzisiaj kupuje się je gotowe, wtedy nie były dostępne).
Edward Jałowiec zmarł w 1976 r. Rządy w zakładzie przejęła pani Zofia. To oczywiste. Od początku przecież pomagała mężowi. Miała talent organizatorski, umiała pracować z ludźmi. Też zdobyła dyplom mistrzowski.
Pamiętana jest jako osoba ciepła, serdeczna i… despotyczna. Jej słowo było prawem. Ani w zakładzie, ani w rodzinie nikt z nim nie dyskutował. Firmę trzymała ręką mocną, choć nie żelazną. Miała też zawsze pod ręką rulon z gazety; wystarczyło zrobić coś źle, a człowiek z miejsca się przekonywał, jak ta ręka jest celna.
Sama niezwykle solidna, wydobywała tę cechę z innych; nie dało się przy niej postępować inaczej. Nadmiar obowiązków nie odbierał jej energii, entuzjazmu, odporności psychicznej i niezłomności. Anegdota na dowód: pani Zofia, osoba mocno wierząca, pojechała pod koniec życia na pielgrzymkę do Lourdes. Inny pielgrzym niechcący przytrzasnął jej nogę drzwiami autokaru. Mimo okropnego bólu, nie przerwała podróży i dotarła do sanktuarium. Tyle że na miejscu musiała poruszać się na wózku inwalidzkim.
W 2000 r., po śmierci pani Zofii, firmę przejęło dwoje z pięciorga jej dzieci. Obecnie zakład prowadzą ich synowie.
Zdjęcia pochodzą z archiwum rodziny Jałowców
Cykle CGK - Autorzy
-
Kacper Kapsa
Z notatek kryptooptymisty
-
Adam Florczyk
Kultura Mówiona
-
Od redakcji
Co, Gdzie, Kiedy w Częstochowie
-
Magda Fijołek
Rozmowy