SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

Robert Jodłowski

Back to Black

25 kwietnia 2024
Udostępnij

Filmowa opowieść o Amy Winehouse, artystce, która błysnęła jak meteor i zgasła, dzieli publiczność. Częstochowska premiera z udziałem Piotra Metza odbyła się 19 kwietnia. Dziennikarz nie ukrywał, że recenzje są także krytyczne, ale on sam ten tytuł gorąco poleca. O tym dlaczego warto spędzić w kinie te dwie godziny z hakiem, przeczytacie poniżej. OKF zaprasza na seanse do 2 maja włącznie.

middle-DSC_8274.jpg

O tym obrazie Piotr Metz wspominał już podczas marcowej odsłony „Nieśmiertelnych”. Zapowiedział częstochowski pokaz specjalny i słowa dotrzymał. W piątek, 19 kwietnia (czyli w dniu oficjalnej premiery) powrócił do sali kinowej OKF-u, by opowiedzieć o Amy Winehouse i wzbudzającym emocje filmie „Back to Black”.

Reżyserii podjęła się Sam Taylor-Johnson, która - choć wielu kojarzy się z pewnością z „Pięćdziesięcioma twarzami Greya” (których dziennikarz nie oglądał, ja zresztą też) - ma na koncie również cenioną muzyczną biografię „John Lennon. Chłopak znikąd” (którą Metz gorąco poleca). Scenarzystą zarówno opowieści o Winehouse, jak i Lennonie jest z kolei Matt Greenhalgh, który ma w dorobku też doskonałe „Control” (czyli rzecz o Ianie Curtisie i Joy Division). Taki rodowód i sama legenda Amy stanowią wystarczająco dobrą zachętę do obejrzenia premierowej produkcji.

Niczym meteor

Nic więc dziwnego, że podczas wieczornego pokazu „sala „Iluzji” była pełna, a miejsc było znacznie mniej niż chętnych. W końcu o „Back to Black. Historia Amy Winehouse” było głośno od dawna. - Recenzje są podzielone, pojawia się bardzo dużo głosów, że to jednak nie to, że to uproszczone, schematyczne i mniej wiarygodne od świetnego dokumentu o Amy. Jednak ja ten film gorąco polecam i zaraz spróbuję się z tego wytłumaczyć – wyjaśnił na początku spotkania dziennikarz muzyczny.

middle-DSC_8237.jpg

Postać brytyjskiej wokalistki, która umierając 23 lipca 2011 r., „wstąpiła” w szeregi owianego legendą „Klubu 27” (w tym samym wieku odeszli z tego świata m.in. Jim Morrison czy Kurt Cobain), zainspirowała opowieść o kondycji dzisiejszego muzycznego świata. Ten na przełomie wieków przeżył rewolucję. - Amy Winehouse błysnęła jak meteor i zgasła. Doskonale wiemy o jej wszystkich niedobrych przygodach z życiem, natomiast rzadko się mówi, że moment, w którym pojawiła się na światowej scenie, był momentem szczególnym. Tak naprawę w latach 90. ostatnią postacią, która wygrała wszystko swoją szczerością, był Kurt Cobain. Niedawno obchodziliśmy 30. rocznicę jego odejścia – mówił Metz. - Na przełomie wieku muzyka jako dziedzina sztuki została – moim zdaniem – powoli wypierana przez przemysł rozrywkowy. A rozrywka – często to podkreślam – to zupełnie inna dziedzina życia. W muzyce traktowanej jako sztuka artysta jest najważniejszy, jest podmiotem. W przemyśle rozrywkowym bardzo często za efekt odpowiada cały zespół fachowców np. od pisania piosenek.

Miłość na całe życie

Powróciły też przemyślenia, które zawsze towarzyszą mi, gdy w samochodzie złapię jakąś komercyjną stację radiową: że dawniej to wszystko brzmiało jakoś tak lepiej. - Często słyszę pytanie, dlaczego kiedyś muzyka była taka fajna, a dziś się popsuła. Przyczyną jest właśnie przesuniecie muzyki jako sztuki w stronę rozrywki, która dziś dominuje. To ogromny przemysł. Całkiem niedawno ogłoszono, że największą artystką wszystkich czasów, która pobiła Beatlesów, jest Taylor Swift. Darzę ją uznaniem za to, że by wyzwolić się z niedobrych kontraktów, zrobiła rzecz niespotykaną - nagrała raz jeszcze wszystkie swoje utwory i wypuściła na rynek. Jednak jej oszałamiająca kariera - moim zdaniem - nie do końca predestynuje do tego, żeby mówić, że jest „większa” od Beatlesów. Czy za 30 lat będziemy ją tak wspominać, jak Kurta Cobaina, czy właśnie Amy Winehouse? Ludzie, który pokochali Taylor, za kilka lat pewnie z tego „wyrosną”, a miłość do Cobaina, czy Amy zostaje na całe życie.

Fenomenalna Marisa Abela

middle-DSC_8268.jpg

Winehouse, co akurat dobrze pokazuje film, zrobiła wszystko na przekór rodzącej się branży przemysłu rozrywkowego. Nie bała się ryzykować i nie szła na kompromisy, w które nie wierzyła. - Myślę, że „Back to Black” ma jeszcze jedną dodatkową zaletę, bo należy pokazywać młodym muzykom, którzy dopiero zaczynają, że czasami wygrywa asertywność. W tej chwili bardzo młody człowiek oszołomiony podpisaniem kontaktu z wytwornią, nawet go dobrze nie czyta i może okazać się, że to czyni go „więźniem”. Amy wygrała szczerością, takim retro, które w 2003 czy 2004 r. wydawało się kompletnym ekscentryzmem. Ten absolutnie unikatowy wizerunek [zainspirowany własną babcią, piosenkarką Cynthią – o czym również opowiada film – przyp. red.] natychmiast stał się rozpoznawalny –dodawał dziennikarz.

„Back to Black. Historia Amy Winehouse” rzeczywiście dzieli publiczność, co do jednego myślę, że zgodni są jednak wszyscy: grająca główną rolę Marisa Abela jest fenomenalna. 27-letnia aktorka nie może poszczycić się długą filmografią. Poza „Barbie”, w której zagrała nastolatkę, nie widziałam wcześniej żadnej produkcji z jej udziałem (a wystąpiła m.in. w serialu „Branża” czy filmach „Szpieg, którego nie było” oraz „Ona jest miłością”). Dla mnie i dla wielu widzów jest z pewnością odkryciem, dla którego warto spędzić w kinie dwie godziny z hakiem.

Piotr Metz obejrzał obraz Taylor-Johnson kilkakrotnie. – Obejrzałem go początkowo bez polskich napisów, w takiej wersji próbnej i ku mojemu zdziwieniu dowiedziałem się wtedy, że Marisa Abela śpiewa wszystkie piosenki. Byłem przekonany, że głos został podłożony w studio, że to jakieś niepublikowane utwory Amy, albo któraś z wybitnych wokalistek wzięła się za ich nagranie. Oczywiście aktorka nie śpiewa jak Amy, ale udało jej się podłapać wszystkie charakterystyczne manieryzmy. I brzmi to doskonale.

Dwa duże „ale”

middle-DSC_8263.jpg

Muzyka – co nie jest oczywiście zaskoczeniem – jest znakomita. Jakość firmuje swoim nazwiskiem producent Giles Martin, syn George’a nazywanego „piątym Beatlesem”. – Ta muzyka wciska w kinowy fotel – podkreśla Metz.

Czas spędzony w kinie mija szybko. Słucha się tego wspaniale, historia wciąga, pozostają dwa duże „ale”, o których dziennikarz mówił jeszcze przed seansem. To nie tylko wybielone, ale wręcz polukrowane postaci ojca oraz męża Winehouse. Brytyjscy aktorzy Eddie Marsan i Jack O’Connell grają naprawdę dobrze, robiąc wszystko, by zjednać sobie sympatię widzów, ale śledząc dokumenty o Amy, doniesienia prasowe, czy wreszcie słuchając tekstów jej piosenek, trudno przystać na taki obraz. - Pierwszego z nich uczyniono takim dobrodusznym tatuśkiem, który pomaga córce, jak może, bardzo się nią opiekuję, bierze udział w spotkaniach z wytwórnią… To wszystko na to wskazuje jest przekłamanie. Miałem okazję spotkać się z Mitchem Winehousem, gdy po śmierci córki wydał książkę o niej i mocno to promował. Moje wrażenie było zupełnie inne niż to ukazane w filmie. Myślę, że tajemnica kryje się w tym, że na zrobienie tego film musiała wyrazić zgodę rodzina piosenkarki, a więc Mitch. Pewnie postawił warunek, że jego postać będzie polukrowana. I jest.

Filmowy Mich jest ojcem, o którym można tylko pomarzyć. Także Blake Fielder-Civil ukazany jest poprzez jakiś różowy filtr, który mnie drażni (no nie mogę polubić tego gościa). Podobnych odczuć jest wiele. - Kontrowersje budzi też człowiek, który podobno wciągnął Amy w twarde narkotyki. Mówię podobno, bo co my tam wiemy naprawdę. W tym filmie Blake wypada bardzo sympatycznie, zresztą to postać znakomicie zagrana. Wytłumaczenie podała w jednym z wywiadów sama reżyserka, zaznaczając, że opowiada tę historię z perspektywy Amy. Nie jest ona narratorką filmu, ale opowiada o swoim życiu przez teksty piosenek. I chciała pokazać Blake’a oczami zakochanej Amy, zafascynowanej tym facetem, który w jej oczach był bez wad. To ciekawe podejście, jednak spotkało się z krytyką. Choć ja gdzieś rozumiem zamysł reżyserki.

Sztuka kompromisu

middle-DSC_8278a.JPG

Filmy biograficzne wymagają uproszczeń, pewnych kompromisów. Nie da się opowiedzieć o wszystkim. Już samo nagranie płyty „Back to Black” (opisującej 1:1 rozstanie z Blake’m i promowane przez „Rehab”, w którym Amy śpiewa, że wszyscy chcą ją wysłać na odwyk, a ona mówi no, no, no) mogłoby posłużyć za materiał na osobną produkcję. W tym przypadku nacisk położono więc przede wszystkim na muzykę. - Na szczęście film nie opisuje w szczegółach tego, co tabloidy robiły Amy przez w zasadzie połowę kariery, nie skupia się na skandalach, używkach – podkreślał Piotr Metz.

Wszechobecność prasy pokazana jest poprzez paparazzich, który czatują pod oknami gwiazdy (sama dziwi się w filmie, mówiąc, że przecież nie jest aż tak sławna), osaczają ją na ulicy, dokumentuj każdą słabość. Dobrze pamiętam nagłówki magazynów obwieszczające upadek gwiazdy, pytające Co się stało z Amy?, rozpisujące się o jej agresji, narkotykach, alkoholizmie, bulimii…

„Song for Amy”

Jaki był koniec tej historii, wszyscy pamiętamy. Nie zobaczymy go jednak na ekranie (tu spojlerować do końca nie będę). - Życzę państwu krytycznego spojrzenia na ten film, ale też wielu emocji, które z całą pewnością wam zapewni – żegnał się z nami dziennikarz, zdradzając przy okazji, że od 3 maja, w każdy piątek o godz. 19.00 będziemy się mogli z nim znów spotkać na antenie radiowej „Trójki”.

Obejrzałam ten film z dużym zaciekawieniem, z chęcią by, znów zapuścić „Back to Black” (które towarzyszyło mi przy pisaniu tekstu) i ochotą na… powtórkę. Gdy tylko film pojawi się w streamingu, na pewno go włączę. Póki co, do 2 maja możecie go jeszcze zobaczyć na ekranie OKF-u (repertuar znajdziecie na okf.czest.pl). Aaa i – jak zalecał Piotr Metz – zostańcie do końca. Napisom towarzyszy piękny „Song for Amy” Nicka Cave’a, który wraz z Warrenem Ellisem stworzył soundtrack do filmu.

Fot. Robert Jodłowski/Miejska Galeria Sztuki

Cykle CGK - Autorzy