SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

Robert Jodłowski

Janis Joplin – ściga przez demony

19 stycznia 2024
Udostępnij

Bohaterką pierwszego w tym roku nieśmiertelnego spotkania została Janis Joplin. O amerykańskiej legendzie opowiedział Piotr Metz, zabierając nas m.in. do kalifornijskiego Monterey. Nie zabrakło również muzyki na żywo. Jolanta Litwin-Sarzyńska zaprezentowała fragmenty swojego monodramu „Moja mama Janis”.

middle-420185512_991827645775422_6651245809543807802_n.jpg

Tegoroczny sezon z „Nieśmiertelnymi” Miejska Galeria Sztuki rozpoczęła 17 stycznia. Jak zawsze licznie zebraliśmy się w sali kinowej OKF-u, by tym razem posłuchać opowieści o królowej hipisów, muzycznej Perle – Janis Joplin. Spotkanie jej dedykowane poprowadził zaprzyjaźniony i z galerią, i z częstochowską publicznością – dziennikarz muzyczny Piotr Metz. Witając się, pożyczył nam dużo dobrej muzyki w nowym roku, a ja pomyślałam, że pewnie sam mocno przyłoży się do spełnienia tego życzenia.

I już na „dzień dobry” (a raczej dobry wieczór) rozbudził ochotę na więcej. - Jeżeli zaczynamy rok 2024 od Janis Joplin, to na niej się nie skończy. Proszę na bieżąco śledzić, co się dzieje w Galerii. Myślę, że będziemy mieli dla państwa trochę niespodzianek, w tym jedną naprawdę Niespodziankę, ale o tym więcej powiedzieć nie mogę – mówił (trzymamy go za słowo!).

Monterey na kolanach

middle-420540125_991827952442058_6874393607149196356_n.jpg

Zapowiedział również, że ze względu na ograniczenia czasowe, a także to, że zawsze stawia przede wszystkim na muzykę, nie będzie się zajmował didaskaliami, a przejdzie do sedna. Spragnionych biograficznych informacji odesłał do dokumentu „Janis” z 2015 r. w reżyserii Amy J. Berg (niestety, obecnie niedostępnego na platformach VOD, ale kto bardziej retro może go ciągle kupić na DVD).

Legenda artystki, której kariera trwała zaledwie kilka lat, przedstawiona była poprzez kolejne dokonania muzyczne. Zaczęliśmy od przeniesienia się do Monterey w Kalifornii. 16, 17 i 18 sierpnia 1967 r. zapisały się na stałe w dziejach rocka. - Niezwykle wydarzenie, bo pionierskie. Nie było precedensów, nagłośnienia, organizacji, tego, co potem stało się normalne. Ktoś po raz pierwszy postanowił zorganizować taki festiwal. Jego mitologia jest niezwykła, przede wszystkim dlatego, że to na nim, z dnia na dzień, światowymi gwiazdami stali się Jimi Hendrix i Janis Joplin – opowiadał dziennikarz.

Cały festiwal dokumentował słynny D.A. Pennebaker. Był jednak jeden koncert, którego nie udało mu się nagrać. Management zespołu Big Brother and the Holding Company, którego wokalistką była wówczas Janis, nie wyraził zgody na filmowanie. Gdy artystka rzuciła Monterey na kolana, w zamian za dodatkowy termin koncertu (grupa wystąpiła w sobotę i niedzielę), wyrażono zgodę na nagrania. Na kinowym ekranie zobaczyliśmy zapis dwóch zachowanych utworów, które pokazały to, że objawiła się rockowa gwiazda.

Jak punkowcy u Dziedzic

middle-420517517_991827089108811_4858618975834323104_n.jpg

Prosto z festiwalu Joplin trafiła do mainstreamowej telewizji. Występowała m.in. w The Ed Sullivan Show (wysłuchaliśmy hipnotyzującego „Maybe”, które tam wykonała) i programach Toma Jonesa czy Dicka Cavetta. – Cavett gościł gwiazdy filmowe, polityków, ale zapraszał też gwiazdy rocka. Kilkakrotnie pojawiła się w jego programie Janis Joplin. Jakim szokiem dla mainstreamowej telewizji amerykańskiej i publiczności były występy kogoś tak śpiewającego, jak Janis. Porównując to, to jakby do programu Ireny Dziedzic [„Tele-Echo” było pierwszym polskim „talk-show” nadawanym w latach 1956-1981 – przyp. red.] przyszli punkowcy i zaśpiewali. Taki to był szok – wyjaśnił Metz.

Na ekranie amerykańska wokalistka była w znakomitej formie, jednak dziennikarz przypomniał, że jej kariera pełna była wzlotów i upadków. - Tak naprawdę od czasów szkoły nie mogła się uwolnić od przeróżnych używek. Raz były to narkotyki, także te bardzo twarde, raz alkohol. Cały czas jakieś demony ją ścigały, przeszkadzając w nagrywaniu płyt, koncertach i występach.

Do sukcesów z pewnością nie należał festiwal Woodstock w 1969 r., którego fragmenty także pojawiły się tego wieczoru. Na pewno artystce nie pomogły trema, którą wywołał widok 300-tysięcnej publiczności, a także 10 godzin opóźnienia koncertowego (wyszła na scenę dopiero o godz. 2 w nocy).

Gubiąc różowe okulary

middle-420504447_991827785775408_3441263333987152812_n.jpg

Jednak rok później wydawało się, że świat stanął przed nią otworem. Latem zagrała znakomitą trasę koncertową, a 8 sierpnia, podczas lunchu ze znajomymi, na serwetce w restauracji napisała jedną ze swoich najważniejszych piosenek, prowadziła też intensywne prace nad „Pearl”... Gdy po raz kolejny wystąpiła u Cavetta, nikt nie przypuszczał, że będzie to jej ostatni wywiad. Rozmowę w „The Dick Cavett Show” obejrzeliśmy w całości, na język polski na bieżąco tłumaczył ją Piotr Metz (była to przyjemność, bo jednak ten radiowy głos robi swoje). Artystka opowiadała w nim, że wiecznie (i to nie przenośnia) gubi charakterystyczne różowe okulary, a gdy jeździ limuzyną, siedzi z przodu (jej kierowca miał taką z purpurowymi szybami, 13 głośnikami w środku i wielkim magnetofonem szpulowym).

Finał należał do „Perły”, która ukazała się już po śmierci artystki. – Janis nagrywała ją do ostatniego dnia. To płyta, która została w historii jako najprawdopodobniej najważniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiła – mówił Metz.

Bez magii i mistycyzmu

middle-420544662_991827845775402_4538072460878923307_n.jpg

Dzień przed śmiercią zajrzała do studia, by wysłuchać „Pogrzebanej żywcem w bluesie”, do której miała nagrać wokal. Nie zdążyła. Zmarła 4 października 1970 r. w pokoju numer 105 Hotelu Landmark w Hollywood. Dołączyła do „klubu 27”, o którym również była mowa.

- Pokolenie 27, czyli ludzi, którzy odeszli w wieku 27 lat, przez wielu uznawane jest za pewną mitologię rockową, trochę mistyczną. Dla mnie ta 27 ma bardzo proste wytłumaczenie. To z reguły jest moment, w którym artysta, który w wieku 20-21-22 lat robi z dnia na dzień oszałamiającą karierę, zaczyna zarabiać miliony dolarów, pojawiają się używki, wypala się po tych kilku latach. I to, że jest to 27 lat, wydaje się być w jakiś okrutny sposób logiczne, a nie zastanawiające. Niestety, boję się, że nie ma w tym żadnej magii i żadnego mistycyzmu. Jest bardzo prozaiczne, przyziemne życie. Tak było też w przypadku Janis Joplin – odkultowił legendę Metz.

Wybitna „Perła” ukazała się w lutym 1971 r., cztery miesiące po śmierci Joplin. Wspomniane „Buried Alive in the Blues” trafiło na nią jedynie w wersji instrumentalnej. I to na tym albumie znalazła się również ta piosenka z serwetki, jedna z niewielu, którą Janis napisała. To „Mercedes Benz”, który Piotr Metz puścił na koniec opowieści, nazywając utwór kwintesencją tego, kim była muzyczna królowa hipisów.

Moja mama Janis

middle-420180311_991827075775479_6411632117655391504_n.jpg

Jednak nie był to koniec wieczoru. Zgodnie z zapowiedzią przez resztę wydarzenia scena należała do Jolanty Litwin-Sarzyńskiej, której akompaniował pianista Paweł Serafiński. On pojawił się pierwszy, na aktorkę i wokalistkę musicalową musieliśmy chwilę poczekać. Przy przyciemnionych światłach pojawiła się z pióropuszem na głowie, ubrana w wielowarstwowy strój (który potem stopniowo zdejmowała, raz zmieniając okrycia, raz zostając wyłącznie w halce). Zaczęła od jednej z najbardziej znanych piosenek Janis – „Cry Baby”, która – tak jak wszystkie utwory, które usłyszeliśmy - zabrzmiała w znakomitym polskim tłumaczeniu, którego autorami są Maciejka Mazan i Daniel Wyszogrodzki. - Tak to się robi, tak to się śpiewa. Ale żeby to robić, trzeba swoje przeżyć. Tak jak Janis – zareagowała na oklaski artystka.

W sali OKF-u zaprezentowała fragmenty swojego nagradzanego muzycznego monodramu „Moja mama Janis” (który w 2005 r. wyreżyserował Redbad Klijnstra, a który od blisko 20 lat krąży po najważniejszych scenach w Polsce, w Częstochowie przed laty prezentowano go na Festiwalu „Przez Dotyk” w Teatrze im. Adama Mickiewicza).

Życiowe rozliczenia

middle-420521462_991827425775444_2877164436356577289_n.jpg

Joplin nazywana jest w nim matką chrzestną, wróżką, jednak to nie amerykańska wokalistka jest bohaterką monodramu, a Asia - współczesna kobieta, która rozlicza się z dotychczasowym życiem. Z potrzebą wyrwania się w małym miasteczku (w którym mówi się, że „żadna szanującą się kobieta nie zostaje piosenkarką, jeśli nie musi”), relacjami z matką, mężem, dziećmi, a wszystko to i ironicznie, i z goryczą. Granice między spektaklem a improwizacją mocno się zacierały, pojawiły się interakcje z publicznością.

Gdy na finał Jolanta Litwin-Sarzyńska zaśpiewała „Me and Bobby McGee”, wśród wielu z nas pojawił się popłoch, artystka ruszyła bowiem na widownię w poszukiwaniu tych, którzy zapewnią chórki (na szczęście jednosylabowe „na na na”). Cieszyłam się, że reprezentantem mojego rzędu został Maciek Grabałowski (którego serdecznie tu pozdrawiam), który ratował honor przodu, gdy ja w duchu modliłam się, żeby artystka ominęła mnie szerokim łukiem.

Na finał, dziękując za ten wieczór, Jolanta Litwin-Sarzyńska przyznała, że chętnie wróciłaby do Częstochowy z pełnowymiarowym spektaklem (wówczas towarzyszy jej pięcioosobowy zespół muzyczny). Zapraszamy – ale ja już wiem, że na wszelki wypadek zajmuję ostatni rząd.

Fot. Robert Jodłowski/Miejska Galeria Sztuki


Galeria zdjęć

18 stycznia 2024
Robert Jodłowski/Miejska Galeria Sztuki
Sezon 2024 z cyklem "Nieśmiertelni" otworzyło spotkanie dedykowane legendzie Janis Joplin. O królowej hipisów opowiedział Piotr Metz. Rozmowa toczyła się m.in. wokół muzycznego „Klubu 27”, występów Janis z Big Brother and the Holding Company czy koncertów na festiwalach Monterey i Woodstock. Wieczór zakończył występ Jolanty Litwin-Sarzyńskiej, której akompaniował pianista Paweł Serafiński. Aktorka i wokalistka musicalowa zaprezentowała fragmenty muzycznego monodramu „Moja mama Janis”.

Cykle CGK - Autorzy