Kult Akustik: trzy godziny, goście i świeckie tradycje

Trzy godziny grania, 40 piosenek, dziewięciu muzyków i trzech unikających szufladkowania gości, których wysłuchało kilkaset osób. Tak w liczbach można zamknąć koncert „Kult Akustik”. A i jeszcze jedna pozycja do statystyki: był to drugi występ na liczącej 18 pozycji mapie trasy „bez prądu”.
O tym, że koncertu „Kult Akustik” wyczekiwałam od dawna, a dokładnie od kwietnia ubiegłego roku, gdy zespół po raz pierwszy zaprezentował się w tej odsłonie w Filharmonii Częstochowskiej, już pisałam. Nawet nie próbuję więc maskować miłości do Kultu i umniejszać oczekiwań jakie wiązałam z wieczorem 26 lutego. Zresztą i tak zdradziłaby mnie kultowa koszulka z wizerunkiem czterech jeźdźców Apokalipsy. „Jeźdźcy” wprawdzie tym razem nie zabrzmieli, ale piosenek komentujących problemy z „tu i teraz” nie brakowało. Klimat spotęgowała scenografia rodem z PRL-owskiego podwórka: walające się gazety, trzepak, pompa wody, stary rower...
Rok temu, gdy unplugged debiutował w Częstochowie, poprzeczka zawieszona została bardzo wysoko. Na koncercie w filharmonii wybawiłam się lepiej niż „pomarańczową” jesienią w Spodku. Ten koncert był inny, drugi, a nie niemal ostatni na trasie. Przed nami „Akustik 2023” wysłuchał tylko Rzeszów. Nie ukrywam, że troszkę mnie korciło, żeby podejrzeć setlistę zaserwowaną w tamtejszej G2A Arenie, ale w ten sposób pozbawiłabym się muzycznych niespodzianek, a tak zaskoczyłam się od pierwszych dźwięków.
Częstochowski koncert rozpoczęło „Everywhere I go, I wanna go with You”, czyli – jak podkreślał Kazik Staszewski – jedna z niewielu anglojęzycznych piosenek w repertuarze Kultu. Zespół sięga po nią rzadko, trudno mi sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek słyszałam ją „na żywo”. Zresztą, podobnie jak „Skazanych”, którzy zabrzmieli tuż potem. Początek był mocno nieoczywisty, a obok „Gwiazdy szeryfa” autorstwa uwielbiającego westerny Stanisława Staszewskiego (taty Kazika), zabrzmiały piosenki z „Ostatniej płyty” i tej przedprzedostatniej (czyli „Prosto”).
I tym razem zachowano „świeckie tradycje” wpisujące się w trasę unplugged. Główną z nich jest zapraszanie gości. - Goście są zawsze ci sami, bo są najlepsi, więc po co ich zmieniać, ale zawsze prezentują inny repertuar – wyjaśnił Kazik zapowiadając Krzysztofa Radzimskiego.
W tym roku Dr Iry pojawił się na scenie osobiście, a rok temu brawurowo wcielił się w niego Staszewski. Wstęp rozpoczęła „Kasta pianistów”, a potem Iry rzucił wielokrotnie powtarzane tego wieczoru hasło „j… Putina”. Nie bez znaczenia był fakt, że koncert odbył się tuż po pierwszej rocznicy wybuchu wojny w Ukrainie.
- Teraz będzie coś strasznego, bo będę śpiewał w języku obcym, po czesku. To bardzo osobista piosenka, którą dedykuję pamięci mojej zmarłej trzy lata temu mamy – mówił Radzimski, zapowiadając „Kometę” Jaromira Nohavicy i dementując pogłoski o poparciu barda dla rosyjskiego dyktatora.
„Prawem gościa jest zaprosić gościa”, więc Iry poprosił na scenę Kazika, zaznaczając, że przez wiele lat byli „razem w Dupie” (a właściwie w El Dupie zwanej także m.in. El Dojpą czy L-Dópą). Po takiej zapowiedzi można było zagrać tylko jeden kawałek. „Nie mam dupy” (z debiutanckiego krążka formacji „A pudle?”) zagrane w filharmonii to naprawdę „duża rzecz” i te ściany tego nie zapomną!
Zostając przy gościach, drugim z nich był Janusz, czyli „młody Staszewski”. - Przyjechaliśmy tu pokazać wam trochę dobrej muzyki. - To jest nasz jedyny sposób na wyrażenie naszej niezgody. Stąd antysystemowy kawałek „Władza” – mówił. Ze swojego repertuaru wybrał jeszcze „Tak, tak” i „Nie przestawaj”.
Trzeci gość przyleciał do Częstochowy „samolotem”, choć papierowym i z puszką po piwie zamiast steru. W tym anturażu – zaznaczając, że „pojazd jest pokojowy” - Mirosław „Zacier” Jędras przybył, by nieść „dobrą nowinę” i świętować imieniny. Repertuar też był w stosownym stylu „Dżdżownica – ziemna dziewica”, „Final Bałwan”, „Zabrali mi jaja”… W pierwszym i trzecim kawałku Zacierowi towarzyszył ubrany w kitel lekarski Dr Iry, na scenie mieliśmy więc dwóch „doktorów”, bowiem Jędras z wykształcenia jest nefrologiem.
Wróćmy do tradycji. Kolejną jest serwowanie coverów. Jednym z nich jest piosenka „Ty albo żadna” Jerzego Petersburskiego, którą Kazik nazywa „drogą sercu”. Kosztowna była dosłownie, bo pewien tego, że jej kompozytorem jest nie twórca „Tango milonga”, a Stanisław Staszewski, zespół zamieścił ją na płycie „Tata Kazika 2”. Konsekwencją był odszkodowanie wypłacone spadkobiercy prawowitego autora.
Wypełnioną po brzegi Filharmonię na dobre roztańczyły (pod ścianą zaimprowizowano nawet i pogo) przeboje, czyli powrót do „ligowej szarzyzny”. Jak nie skakać (albo chociaż przytupywać), gdy Kult „stawia” „Wódkę”, a potem dodaje choćby „Krew Boga”, „Celinę”, „Baranka”, „Mieszkam w Polsce” czy „Brooklyńską Radę Żydów”. Przy tej ostatniej – zgodnie z tekstem - „oklaski rozległy się nawet z najdalszej części sali”.
Razem z „Wiarą”, czyli 35. piosenką, którą usłyszeliśmy w niedzielę, Kazik przedstawił ośmiu kolegów z zespołu. Kult tworzą dziś: Piotr Morawiec, Ireneusz Wereński, Tomasz Goehs, Janusz Zdunek, Wojciech Jabłoński, Jarosław Ważny, Mariusz Gadzina i Konrad Wantych (dwaj ostatni dołączyli w 2020 r.). Nikt na sali nie uwierzył jednak, że na tym moglibyśmy zakończyć ten wieczór.
Bisy muszą być. Ich początek również był coverowy, a to za sprawą „The Passanger” Iggy’ego Popa i „Zegarmistrza światła” Tadeusza Woźniaka. Na finał dołożono jeszcze energetyczne „Ręce do góry” (nie mogę wyjść z podziwu jak Kazik śpiewając nie traci „tchu”, ja mogę „dołączyć” do niego tylko w refrenie!) i „Lewe Lewe Loff”. Trzygodzinny koncert zakończyli oczywiście „Sowieci”.
Mam nadzieję, że Częstochowa i filharmonia na dobre zaklepała sobie miejsce na mapie akustycznej trasy i za rok będzie jeszcze większy „ogień”.
Fot. Robert Jodłowski
Galeria zdjęć
← Makabunda już od 10 lat robi rejwach!
Teraz czuję się, jakbym odkrył sztukę na nowo →
Cykle CGK - Autorzy
-
Rafał Kwasek
Ucieczka od FOMO
-
Adam Markowski
CGK Live Sessions
-
Julisz Sętowski
Historyczny Człowiek Roku
-
Od redakcji
Co, Gdzie, Kiedy w Częstochowie